Moja Niedziela

4 MARCA 2018 R.
III Niedziela Wielkiego Postu

Duchowa skleroza

WJ 20, 1-17; 1 KOR 1, 22-25; J 2, 13-25

Ostatnio zostałem zaproszony do udziału w dyskusji panelowej na temat tego, „Czy Dolnoślązacy świętują?”.
Kontekstem była setna rocznica odzyskania niepodległości przez Polskę. Kiedy rozmowa zaczęła iść w kierunku narzekania na brak zaangażowania mieszkańców naszego regionu w przeżywanie ważnych rocznic narodowych, co spowodowało pytania o taki kształt obchodów, który przyciągnąłby dziś niezainteresowanych, zaświtała mi w głowie myśl zapisana w Starym Testamencie: „Pamiętaj o dniu szabatu, aby go uświęcić”. Bóg mówi jasno, że zanim zaczniemy świętować, czyli zanim zaczniemy coś robić, trzeba pamiętać, dlaczego świętujemy. My często skupiamy się na działaniach. Także w Kościele pytamy o to, jak przeżywać dane święta, jak je uatrakcyjnić, czy co zrobić, żeby przyciągnąć tłumy. Tymczasem okazuje się, że należy przestawić akcenty i zadbać w pierwszej kolejności o pamięć – o to, by każdy wiedział, dlaczego świętuje, i żeby miał świadomość, iż wydarzenia, które wspomina, są ważne osobiście dla niego. Utrata pamięci wydaje się główną przyczyną braku zaangażowania w świętowanie wielu naszych rodaków.
Wspominam tę dyskusję w kontekście czytanego dziś tekstu z Księgi Wyjścia. Warto zwrócić uwagę, że Dekalog – jak się wydaje – mówi wprost o tym, co należy robić (albo czego robić nie należy). Jakkolwiek by na to spojrzeć, nikt nie ma wątpliwości, że ten tekst dotyczy ludzkiego działania.
Wielu skupia się na tych słowach, pytając, jak żyć i kiedy naruszają Boże wskazówki. Tymczasem kluczem do nich jest pomijane często zdanie: „Ja jestem Pan, Bóg twój, który cię wyprowadził z ziemi egipskiej, z domu niewoli”.
Ono jest elementem integralnym Dekalogu. Nie wolno go usuwać, bo ten tekst straci wówczas sens. Bóg bowiem, zanim powie człowiekowi: „Rób tak” albo „Żyj w ten sposób”, mówi: „Wybawiłem Cię”. Jahwe dba najpierw o pamięć, bo wie, że jeśli ludzie będą pamiętać o tym, co dla nich uczynił, sami będą wiedzieli, jak postępować. Troska o pamięć dotyczy naszego świętowania niedzieli, przeżywania świąt czy obchodzenia każdej ważnej dla nas rocznicy.

11 MARCA 2018 R.
IV Niedziela Wielkiego Postu

Hurra, nie jestem Bogiem

2 KRN 36, 14-16. 19-23; EF 2, 4-10; J 3, 14-21

Notatki skreślone na marginesie jednego z tekstów czeskiego księdza Tomasza Halika powróciły do mnie, kiedy czytałem fragment rozmowy z Nikodemem zapisany przez św. Jana, a szczególnie jedno zdanie wypowiedziane wówczas przez samego Jezusa: „Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił…”. Ciekawe, że Ewangelista na wyrażenie słowa, które na język polski tłumaczymy jako potępienie, używa terminu, który swoje źródło ma w słowie krisis. Ono owszem, oznacza potępienie, ale przede wszystkim oznacza sąd, osądzenie, wyrok skazujący, a nawet karę. Jezus mówi wyraźnie, że pierwszym zadaniem Syna Bożego nie jest karanie, osądzanie czy wydawanie wyroków, ale troska o zbawienie i życie wieczne człowieka. On przyszedł powiedzieć człowiekowi, że jest kochany przez Ojca. Sędzią niejako pozostaje Ojciec.
On przenika serce i sumienie. Chociaż tak naprawdę wyrok wydaje na siebie sam człowiek, który mówi, że nie bardzo przejmuje się Bożą miłością i próbuje zasiąść na tronie Boga. On próbuje osądzać, rzucać wyroki, skazywać czy decydować o tym, kto zasługuje na karę. Wspomniany ks. Halik słusznie spostrzegł, że nasze nawrócenie zaczyna się wówczas, kiedy postanawiamy opuścić „okupowany Boży tron” i jesteśmy gotowi każdego dnia na nowo walczyć z tą częścią naszego ja, które chciałoby na to miejsce powrócić.
Może Wielki Post to dobra okazja, by powiedzieć z radością: „Nie jestem Bogiem i bardzo mnie to cieszy. Ja bowiem doskonale wiem, czego mógłbym się po sobie spodziewać (wiem, kogo kocham, a kogo nie lubię, kto zasługuje na nagrodę, a kto na karę), podczas gdy mój Bóg nieustannie mnie zaskakuje”. Ilu tzw. porządnych nieświadomie zasiadło na Bożym tronie i już z góry wie, kto jest dobry, a kto zły… kto zasługuje na zbawienie, a kto na potępienie.
Dopiero zejście z tego tronu pozwala usłyszeć, że „Celnicy i nierządnice mają szansę na wejście do królestwa niebieskiego”.
Siedząc na Bożym tronie, tych słów nie usłyszymy, bo to miejsce jest tak dalekie od miejsca naszego przeznaczenia, że głos adresowany do nas tam nie dociera.

Adam i Ewa w raju. Bizantyjska mozaika z XII-XIII w. w katedrze Monreale, Włochy / WWW.THEREDLIST.COM

Nikodem rozmawia z Jezusem, Henry Ossawa Tanner,
olej na płótnie, 1899 r. W zbiorach prywatnych

WIKIMEDIA COMMONS

18 MARCA 2018 R.
V Niedziela Wielkiego Postu

Jezus realny czy wirtualny?

JR 31, 31-34; HBR 5, 7-9; J 12, 20-33

Jak usłyszałem podczas jednej z audycji radiowych, należę do pokolenia „cyfrowych imigrantów”, czyli ludzi, którzy mają doświadczenie życia w świecie bez smartfonów, internetu, portali społecznościowych i wirtualnych znajomych. Nie trzeba mi tłumaczyć, na czym polega różnica między spotkaniem realnym a wymianą maili czy SMS-ów. Być może dlatego poruszyły mnie bardzo słowa Jezusa, jednak nie tyle te o obumieraniu ziarna pszenicy (zakładam, iż większość na nie zwraca uwagę), ile o konieczności realnego towarzyszenia czy bycia przy Jezusie. Mówi jasno: „Kto zaś chciałby Mi służyć, niech idzie za Mną, a gdzie Ja jestem, tam będzie i mój sługa”. Mocne to stwierdzenie, bo mam wrażenie, że ono rozsądza – czy tak naprawdę należymy do fan clubu Pana Jezusa, mamy Go wśród swoich znajomych, czy rzeczywiście jesteśmy Jego uczniami. Nie da się być Jego uczniem na odległość.
Nie da się być Jego uczniem tylko wirtualnie, klikając od czasu „lubię to” pod takim czy innym zdaniem Ewangelii.
Jeśli jestem Jego uczniem, moje nogi poniosą mnie (realnie!) tam, gdzie On jest. Gdzie? – wystarczy wziąć do ręki 25. rozdział Ewangelii św. Mateusza i przeczytać: głodni, spragnieni, obcy, chorzy… Wystarczy sprawdzić swój kalendarz i zobaczyć, ile razy w ostatnim tygodniu towarzyszyłem Jezusowi, a ile jedynie wirtualnie mówiłem, że Go lubię.

25 MARCA 2018 R.
Niedziela Męki Pańskiej

Bo kocham

IZ 50, 4-7; FLP 2, 6-11; MK 14, 1 – 15, 47

Pędzimy… tempo naszego życia niezwykle przyspieszyło i mówiąc „naszego”, mam na myśli nas wszystkich, nie wyłączając siebie. Słowa: „nie mam czasu” są dziś jednym z najczęściej powtarzanych zwrotów i wypowiadają je ludzie w różnym wieku, przedstawiciele różnych grup społecznych czy zawodów. Ten pęd sprawia, że wiele rzeczy umyka naszej uwadze, także kiedy rozważamy słowo Boże.
Czytając opis męki Jezusa, przeznaczony na dzisiejszą niedzielę, aż chce się instynktownie przejść do ostatnich wersów bezpośrednio opisujących cierpienie i śmierć Syna Bożego na Golgocie. Tymczasem warto spojrzeć na ten tekst w całości, bez odcinania żadnego z jego elementów.
Wówczas można zapytać, co wspólnego ze śmiercią Chrystusa na krzyżu ma odnotowanie przez św. Marka tego, co wydarzyło się w domu Szymona Trędowatego?
Oto kobieta rozlewa alabastrowy flakonik i wylewa na głowę Jezusa prawdziwy olejek nardowy. Niektórzy sugerują, odwołując się do opisu św. Jana, że był on wart 300 denarów, czyli tyle, ile przeciętny człowiek mógł zarobić w ciągu roku. Trudno się dziwić tym, którzy mówili, że to marnotrawstwo. Tymczasem nie olejek i jego wartość były ważne w tej historii, ale to, co łączyło Jezusa i tę kobietę.
Jeśli kogoś kocham, nigdy na tę relację nie patrzę w kategoriach kosztów. Wręcz przeciwnie – czas zmarnowany z tą osobą nigdy nie jest czasem straconym. Jesteśmy gotowi do największych poświęceń. Stąd opis z Betanii doskonale podprowadza pod wydarzenia z Ogrodu Getsemani czy Golgoty. Wielu zatrzymuje się na spektakularnych scenach: zdradzie Judasza, postawie żołnierzy, Piłata czy pozostałych uczestników. Wielu porusza widok cierpiącego Jezusa i są gotowi Mu współczuć. Tymczasem fundamentem jest pytanie: „dlaczego Syn Boży był gotowy przyjąć krzyż?” i odpowiedź jest oczywista: „Bo kocha”… Każdy, kto doświadczył miłości, nie będzie miał problemów z jej zrozumieniem. Każdy inny będzie pytał – czy to wszystko było potrzebne, czy nie można było załatwić tego w inny sposób… Nie, bo kochał. Koniec i kropka.

KS. RAFAŁ KOWALSKI