KS. JÓZEF MAJKA

Olśnienia

W tym właśnie momencie dostrzegliśmy, że Niemiec wychodzi z Panią Ropicką z ratusza, podprowadza ją pod restaurację, salutuje, podaje jej rękę i wraca do ratusza.
– No, to się właśnie stało – rzekł Ropicki. – Niech mi ksiądz teraz powie, jak to dalej załatwić.
– Sam nie wiem, ale nie należy go rozpieszczać, żeby nie atakował innych. Myślę, że wystarczy mu jakiś prezent. Wiem, że Niemcy cmokają, kiedy widzą modne u nas właśnie damskie oficerki. Może mu zaproponować skórę cielęcą na takie buty.
– Dobrze, mam trochę takich skór, dla mnie to drobiazg, zaraz je księdzu przyniosę, bo jeźli sam do niego pójdę, to mnie zamknie i będzie miał dowód, choć skóra jest oczywiście wyprawiona.
– Najpierw jednak niech Pan idzie porozmawiać z żoną.

Wieża ratuszowa w Bieczu, widok
z bramy przykościelnej

ZE ZBIORÓW NARODOWEGO ARCHIWUM CYFROWEGO

Nazajutrz Niemiec zjawił się, jak oczekiwałem, po swoją dolę. Był jednak zaskoczony, kiedy zaproponowałem mu sprzedaż skóry na buty.
– Aber ich habe kein Geld – wydawał się nic nie rozumieć.
– Sie werden das nicht teuer bekommen. Haben Sie zehn Zlotys?
– Ja, das habe ich – wysupłał z kieszeni pomiętą dziesięciozłotówkę.
– Acht Zlotys bekommen Sie zurück – miałem przygotowane te osiem złotych – und das ist dieses Leder – podałem mu przez stół piękny błam wyprawionej skóry cielęcej.
– O, ja das haben Sie gut gedacht; das ist keine Bestechung, ich habe gekauft! – wykrzyknął radośnie, zabrał skórę i tyle go widziałem.

Wstydziłem się za niego, za siebie, za cały ten zwariowany świat, w którym życie ludzkie było mniej warte niż kawałek skóry na buty. „Obrabowaliście pół świata i pozostaliście nadal pospolitymi złodziejaszkami”, pomyślałem.
„Oto stał przed chwilą przede mną oficer najpotężniejszej do niedawna armii świata, który zachowywał się jak podrzędny rzezimieszek, a ja za kawałek skóry kupowałem od niego ludzkie życie. Jak daleko jeszcze dojdę zaskakiwany coraz to nowymi faktami, które piętrzą się nad moją głową?” Nie byłem w żadnym stopniu przygotowany do tego, ażeby stawić im czoła; działałem najzupełniej instynktownie.
„Czy ten instynkt mnie nie zawiedzie, czy już mnie nie zawiódł?” Widziałem, że ta armia się rozpada, ale co się jeszcze stanie, zanim nastąpi ofensywa, trudne było do przewidzenia. Wydawało mi się, że oddziały niemieckie jakby się przerzedziły, było ich coraz mniej. Czy to już ucieczka, czy skupiły się bliżej frontu i to stwarza pozory luki?
Widać było gołym okiem rozkład tej armii, ale zachowywała ona do końca pozory porządku. Sprzedawali umundurowanie i broń, ale ściągali do końca kontyngenty, wymuszali usługi i nawet przy braniu łapówek próbowali zachowywać pozory prawa.
Wydawało mi się, że nie umieją tylko jednego – kraść. Wywozili, co tylko mogli, na polecenie swoich władz, ale zdawało mi się, że nie umieli kraść prywatnie.
Ale i z tego ostatniego złudzenia wyzwolił mnie pewien „divisionspfarrer”, gdy przyszedł do mnie do mieszkania i przyniósł mi w prezencie ukradziony w Jaśle w sklepie z dewocjonaliami krucyfiks.

Srebrny „korpus” był oddzielony od drzewa z czarnego dębu, ale doradzał mi, ażeby przybić go odpowiednimi gwoździami.
Miałem w domu piękny drewniany krucyfiks, podarowany mi kiedyś przez Gienka Krężla, ale i ten przyjąłem z zamiarem ofiarowania go komuś. Nie pamiętam gdzie, w którym mieszkaniu (tak często je w życiu zmieniałem) musiałem go zostawić. Preferowałem Gienkowy i ten wisi u mnie do dnia dzisiejszego.
Ktoś przesądny powiedział mi kiedyś, że obdarowanie krucyfiksem jest zapowiedzią cierpień. Tak się złożyło, że otrzymywałem je często i starałem się oddalać ten przesąd, choć cierpień mi w życiu nie brakowało. Ten dar przyjąłem jednak z mieszanymi uczuciami nie tylko ze względu na osobę ofiarodawcy, ale uzmysłowiło mi to, jaki los czeka to biedne miasto. Miałem się potem dowiedzieć, że nie wynikało to bynajmniej z planów wojskowych, lecz było po prostu barbarzyństwem.
Może powinienem być mu wdzięczny, że wyniósł stamtąd Pana Jezusa Ukrzyżowanego, ale nie był to Krzyż z kościoła, gdzie był przedmiotem kultu, lecz krucyfiks z porzuconego sklepu, gdzie był wystawiony na sprzedaż, i to wydało mi się istotną różnicą. Widziałem w nim nie człowieka ratującego przedmioty kultu, lecz złodziejaszka rabującego porzucone mienie. Był to ostatni w tym mieście przedstawiciel okupacyjnej armii niemieckiej, z jakim miałem okazję rozmawiać.

W następnym odcinku rozpoczynamy lekturę
trzeciego rozdziału pt. Wyzwolenie