MARTA WILCZYŃSKA

Środa Śląska

Miłość jak z ekranu

Nieraz już słyszałam, jak bardzo twórcy reklam starają się wpływać na nasz umysł i kształtować nasze pragnienia. Staram się więc być świadomym odbiorcą i nie kupować tego, czego nie potrzebuję. Ale niedawno dotarło do mnie, że niepostrzeżenie „kupuję” coś zupełnie innego: serialową miłość z ekranu. Nie wiem, czy Ksiądz gustuje w serialach, więc postaram się wyjaśnić.
To taka miłość, która każdego ranka budzi się w pełnym makijażu, czyta w myślach, zawsze jest romantyczna, a kochankowie, mimo że napotykają na swej drodze wiele przeciwności, na końcu sezonu i tak się spotykają.
To tak w skrócie. I nieprzypadkowo piszę o tym w lutym, kiedy otaczać nas będzie mnóstwo lekko kiczowatej czerwieni, którą niektórzy będą nazywać miłością. Na własnym przykładzie widzę, jak łatwo poddajemy się wizji miłości romantycznej oglądanej na szklanym ekranie. Siedzę na kanapie i płaczę jak bóbr, no bo jak ona może nie wiedzieć, że on ją kocha? A potem lecą napisy, a do mnie dociera, że ta miłość z ekranu jest tak piękna, że miłości, której doświadczam na co dzień, czegoś brak…
Na szczęście to chwilowe, bo ostatecznie wraca myśl, że ta historia jest jednak nierealna, a ja mam swojego królewicza – realnego. Uff! Ale machina ruszyła – przez moment żyłam pięknym życiem, którego nie ma. I myślę, że chyba tak jest po prostu łatwiej: nie żyć swoim życiem, swoimi problemami i radościami, tylko tymi ekranowymi, a w pracy godzinami rozmawiać o miłosnych przygodach czy chorobach aktorów. Byle nie o swoich! Niestety jest też haczyk – zanurzona w fikcji nie żyję tu i teraz.
I jeśli czekam na miłość, to ją idealizuję, a jeśli ją mam, cały czas chcę innej, lepszej. Wciąż mam w uszach słowa mojego Taty, które wypowiedział, oglądając ze mną fragment komedii romantycznej (fabuła amerykańska, standardowa: zakochani w sobie po uszy, ale o tym nie wiedzą). Po kilku ujęciach słyszę ojcowskie, pełne absolutnego zdziwienia pytanie: „To oni nie mogą ze sobą porozmawiać?”. Jakie to proste! Publicznie obiecuję Ci, drogi Mężu, w 2018 r. mniej telewizji!