POLSKI ŚLĄSK

Śladami chłopa z Brukalic

Historia polskości na Śląsku stała się ofiarą polityki. Szkoda, bo choć wstydliwie
traktowany przez naukowców, jest to temat fascynujący, także z punktu widzenia
warsztatu badań interdyscyplinarnych.

ANNA SUTOWICZ

Wrocław

Śmierć Henryka II Pobożnego w bitwie pod Legnicą 1241 r.
Miniatura z Legendy obrazowej o św. Jadwidze. Kodeks lubiński z 1353 r.
Ze zbiorów J. Paul Getty Museum w Malibu

OPOLSKA BIBLIOTEKA CYFROWA

Język, którym się posługujemy na co dzień, kształtuje nasz sposób myślenia – rozwija wyobraźnię, pomaga porządkować pojęcia. Jest nośnikiem wartości społecznych dobrych i złych.
Stanowi o prawidłowym sposobie komunikacji międzyludzkiej, utrwala dziedzictwo kultury danej grupy społecznej i decyduje o jego żywotności.
Wielu teoretyków uważa, że jest on jedną z podstawowych kategorii świadczących o przynależności jednostki do narodu, dlatego też odpowiedź na pytanie, jak długo na Śląsku słychać było polską mowę, stała się pewnym priorytetem badań historyków w okresie, gdy ziemia ta po pożodze II wojny stała się na nowo częścią Rzeczpospolitej.
Dowody na posługiwanie się językiem polskim były cenne, bo traktowano je jako świadectwo życia Polaków na ziemi przez Polaków zapomnianej.
Szukano ich w pomnikach prawa, literatury i dziełach sztuk plastycznych.
Płacono za nie niekiedy odchodzeniem od prawdy historycznej lub ledwie ocierano się o nią. A potem, gdy rzeczywistość „ludowa” odeszła do lamusa, hurtem wyrzucono te wszystkie badania razem z nią.
Kruszyła, Racław, Kryśka i… Henryk Pobożny
Warto znaleźć punkt wyjścia.
Niech będą to czasy przełomu XIII w., początku śląskiego cudu gospodarczego i wchodzenia pełną gębą w krąg nowych wyobrażeń o władzy, nowoczesnego Kościoła i wysublimowanej sztuki rycerskiej, gdy jednocześnie księstwo śląskie wciąż znajdowało się na arenie polityki dziedziców Bolesława Krzywoustego.
Przeglądam plejadę postaci przewijających się przez Legendę o św. Jadwidze. Pełno tam przedstawicieli rodów niemieckich, sprowadzanych przez książęcą parę. Nie warto bawić się w statystykę, bo hagiografowie mocno ją zacierali, ale nie mogę nie zauważyć całej gamy słowiańskich imion w otoczeniu świętej księżnej.
Oto Kruszyła ze wsi Kruszyna, Miłosława spod Legnicy, Racław i jego żona Kryśka z Wrocławia, bywalcy nabożeństw u św. Wojciecha, Siostromił, Przybysława i tylu, tylu innych…
Czy byli Czechami, Polakami, a może słowiańskimi potomkami Łużyczan, trudno po imionach orzec. Z pewnością jednak porozumiewali się wspólnymi pojęciami, zrozumiałymi, bo odziedziczonymi po słowiańskich przodkach.
W zmieniającej się rzeczywistości postępu technologicznego i przeobrażeń społecznych, nowej kultury i pogłębiającego procesu chrystianizacji trzeba było jednak nauczyć się nazywać nowe rzeczy pojawiające się w najbliższym otoczeniu. Zanim obydwa języki, czeski i polski, poszły osobnymi drogami, w XIII stuleciu wspólnie musiały zmierzyć się z koniecznością dostosowania do gwałtownego przyspieszenia tempa życia i poprawy jego warunków.
Nie wiemy, jak szybko przyjęły się w języku polskim słowa „wójt” i „rynek”, płynące na Śląsk wraz z nowym typem osad niemieckich. Kupcy wymieniali towary podczas cyklicznych „jarmarków”, które przyjęły się potem jako barwny element ludowej kultury w Polsce.

Kopia nagrobka księcia Henryka II Pobożnego
z Muzeum Bitwy pod Legnicą 1241 r.

JĘDRZEJ RAMS/FOTO GOŚĆ

Trzeba nam dostrzec ten wpływ niemieckiej kultury na język polski – nie tylko, a może nawet nie najbardziej w średniowieczu – i pozwolić sobie na komfort dumy, że na Śląsku rozwijały się miasta, jak nigdzie indziej w Polsce, oraz że stąd wyszły pierwsze zdania pisane po polsku.
Jeśli bowiem syn Świętej Jadwigi, Henryk Pobożny, zginął, wołając w języku przodków „Gorze nam się stalo!”, jeśli chłop Boguchwał z Brukalic, choć był Czechem, zgodnie ze świadectwem opata henrykowskiego rozmawiał z żoną po polsku, to znaczy, że nad środkową Odrą słychać było polską mowę i w zamku, i w zagrodach, i na rynkach miast.
Swoi i obcy
Bądźmy jednak uczciwi – gdybyśmy zapytali owego wrocławianina Witosława albo chłopa Głąba z Wielej Łąki, czy uważają się za Polaków, odpowiedzieliby zapewne zgodnie, że są chrześcijanami, poddanymi księcia Henryka. W kategoriach myślenia ludzi średniowiecza pojęcie narodowości było nieobecne albo co najmniej bardzo mgliste. Byli swoi i obcy, ludzie Chrystusowi i „Tartarzy”. Granice znajomego świata wyznaczała wiara w Boga, a jego centrum stanowiły wieże katedry, górujące nad tą barwną, wielojęzyczną ciżbą. Jednak my chcielibyśmy w posługujących się językiem polskim świadkach przemian XIII w., istnej rewolucji społeczno-kulturowej, odnaleźć naszych choćby dalekich przodków. Chcemy iść po tej nitce w kolejne wieki. Szukamy swego dziedzictwa, do którego mamy prawo.
A ono nie ogranicza się do ostatnich stu czy dwustu lat, gdy powstały nowoczesne kategorie decydujące o świadomości narodowej. Pytania zadawane dziś ludziom żyjącym przed oświeceniowym przełomem muszą paść czasami w pustkę, ale być może niekiedy pozwolą usłyszeć jakieś echo słów, zobaczyć obrazy, odkryć ślady działalności podejmowanej bynajmniej nie w imię uroczystych deklaracji narodowych.
Jako tkwiące głęboko w codzienności tym mocniej przekonują o celowości poszukiwań polskich tropów na Śląsku w czasach, gdy Europa i szczęśliwi mieszkańcy Rzeczpospolitej pogrążali się w swoim śnie o potędze.