STULECIE ODZYSKANIA NIEPODLEGŁOŚCI

Liczyć na siebie czy na obcych?

„Nie masz broni, która by się oparła kosie, i nie masz wojska w Europie,
którego by nią zwyciężyć nie można”.

CZY POLACY WYBIĆ SIĘ MOGĄ
NA NIEPODLEGŁOŚĆ?
TADEUSZ KOŚCIUSZKO/
JÓZEF PAWLIKOWSKI

PIOTR SUTOWICZ

Wrocław

Kościuszko pod Racławicami,
Jan Matejko, 1888, olej na płótnie,
Muzeum Narodowe w Krakowie

WIKIMEDIA COMMONS

Tytułowy dylemat towarzyszył wszystkim pokoleniom Polaków chcących odzyskać w ciągu XIX i XX w. utraconą ojczyznę. Już politycy upadającej Rzeczpospolitej nie byli wolni od tego problemu. Twórcy Konstytucji 3 maja oprócz nadziei pokładanych w błyskawicznych reformach państwa, które w krótkim czasie miało wystawić 100-tysięczną armię, liczyli np. na poparcie króla Prus Fryderyka Wilhelma II, mającego zabezpieczyć polskie państwo od rosyjskiej interwencji.
Z perspektywy czasu możemy pokusić się o opinię, że myślenie tego typu wynikało z czystej naiwności, a prawdopodobnie również z działalności ówczesnej pruskiej agentury wpływu, działającej przez różne ośrodki i instytucje, w tym także masonerię.
O pruskiej polityce względem Polski tamtego czasu najlepsze świadectwo dać może odpowiedni fragment fraszki biskupa Ignacego Krasickiego mówiący o tym, że „wśród serdecznych przyjaciół psy zająca zjadły”. Trudno jednak powiedzieć, iżby doświadczenia wieku XVIII nauczyły ogół polskiej klasy politycznej czegoś konstruktywnego. A na pewno na systematyczną i, co tu dużo mówić, chłodną myśl w naszych dążeniach trzeba było jeszcze długo czekać.
Między tym, co chcemy, a tym, co możemy
Niemal do dziś nasza publicystyka i myślenie o państwie nie wyzbyło się myślenia życzeniowego, w ramach którego wierzy się, że jakiś czynnik zewnętrzny przyjdzie i zniszczy naszych wrogów. Dlaczego tak miałoby się stać, nie wiadomo. Jeżeli komuś brakło argumentów logicznych, choćby bardzo naciąganych, lecz wynikających z jakiejś analizy sytuacji międzynarodowej, to posługiwano się tezami o tym, że o propolskiej interwencji kogoś tam miałyby zdecydować czynniki moralne, tzn. zakładano, że odtworzenie państwa polskiego jest po prostu słuszne i taki cel winien przyświecać wszystkim dążącym do budowy sprawiedliwego ładu. Taka postawa mogła psuć i z pewnością psuła ojczystą myśl państwową, o ile jej nie wykoślawiała.
Niemniej stosunkowo szybko w pewnej grupie działaczy niepodległościowych i myślicieli pojawiły się również koncepcje innego rodzaju, mówiące o tym, że to przede wszystkim Polacy powinni walczyć o swoją wolność, czasami wykorzystując sprzyjające im czynniki międzynarodowe, czasami zaś choćby dążąc do podpalenia świata bądź też sprzymierzając się z tymi, którzy do tego zmierzają.
Wiek XIX był pełen pomysłów budowy nowej rzeczywistości, która powstałaby na gruzach monarchicznego porządku europejskiego. Stąd obecność Polaków we wszystkich możliwych rewolucjach i ruchach wywracających porządek, nawet takich, co do których wydawało się, że nie mają z nami wiele wspólnego.
Nasi rodacy stali się awanturnikami szukającymi w różnych niepolskich wydarzeniach polskiego interesu.
Z drugiej strony antynomia ta niekoniecznie musi być odczytywana w kategorii ruchów rewolucyjnych, przeciw którym opowiedziałby się polski konserwatyzm czy też odmiana patriotyzmu na nim budowana. Polska polityka mogła być bowiem realizowana przy założeniu, że najpierw należy wzmocnić się gospodarczo w ramach dostępnych struktur, a potem… wykorzystać siły i okoliczności w stosownym czasie.
Oba nurty zdaje się nigdy nie znalazły ze sobą wspólnego języka, co przyniosło sprawie polskiej jedynie szkody.
Być może na poziomie badań szczegółowych można dowieść, że oprócz naszych własnych przywar wiele w tej kwestii miały do powiedzenia obce agentury.
Pytania i odpowiedzi
W kontekście sporu o to, jak można było zostać narodem niepodległym, warto w tym tekście wspomnieć małą broszurkę wydaną w 1800 r. w Paryżu, która dla zmyłki jako miejsce wydania miała podany Perekop nad Donem.
Sam tytuł wielce znamiennie stawiał pytanie aktualne przez całe następne z hakiem stulecie: Czy Polacy wybić się mogą na niepodległość? Jej autor, za którego uważa się Józefa Pawlikowskiego, ówczesnego sekretarza Tadeusza Kościuszki, wyrażał w niej poglądy swego mocodawcy. W sensie politycznym dyktator insurekcji, stłumionej kilka lat wcześniej przez Rosję, z pewnością nie może być zaliczany do grona konserwatystów, wręcz przeciwnie.
Już od czasów swego udziału w wojnie o wyzwolenie Stanów Zjednoczonych Ameryki dawał on wyraz poglądom, które jedni gotowi uważać za postępowe, inni za rewolucyjne, co oczywiście zależy od tego, kto je ocenia.

Ten bohater dwu narodów nie miał zaufania do „tronów” osiemnastowiecznej Europy, na pewno w pewnym momencie z życzliwością patrzył na rewolucyjną Francję, chociaż zdaje się, że sam Napoleon, delikatnie mówiąc, nie urzekł go szczególnie. Z pewnością owa wspomniana wyżej mała publikacja oprócz tego, że przedstawiała wyidealizowany schemat powstania narodowego i stała się apoteozą oraz manifestem wojny partyzanckiej, tak często stosowanej potem w naszych walkach narodowowyzwoleńczych, czyniła jednak pierwsze i najważniejsze założenie, które, zdaje się, w swej nowoczesności pozostaje aktualne do dziś: w swych dążeniach naród jest zdany na własne siły.
Poza powstaniem, którego chciał Kościuszko, oprócz pewnych założeń, dających się w kontekście ówczesnych czasów określić jako utopijne, definiował on naród w sposób skrajnie nowoczesny.
Według niego ten twór składał się ze wszystkich Polaków. Na kartach publikacji szczególne znaczenie przypisuje się chłopstwu, pewnie dlatego, że liczebnie warstwa ta stanowiła największą grupę społeczną, a jej siła demograficzna, gdyby przekuć ją na militarną, stałaby się prawdopodobnie śmiercionośna dla wszystkich sąsiadów naszego obszaru zamieszkiwania, nie wyłączając Rosji. Wyliczenia Pawlikowskiego–Kościuszki co do ścisłości zdają się być nieco nadmiernie optymistyczne, niewiele to jednak zmienia.
Z pewnością autor był zapatrzony w przebieg rewolucji francuskiej.
Również z niej czerpał dawny dyktator pełnymi garściami kwestie ideologiczne już w czasie insurekcji. Jest to jedna z wad jego perspektywy. Co prawda w rzeczonej publikacji Pawlikowski nie pisze, czy też nie jest inspirowany do napisania o tym wprost, lecz wiadomo skądinąd, że rewolucyjna postawa szła u niego w parze z wrogością do Kościoła, który, jak wszystko co stare, musiał być zniszczony. Trzeba było lat doświadczeń i patriotycznej postawy polskiego duchowieństwa, jego towarzyszenia uciskanemu narodowi, żeby zrozumieć, że definicja tego, co Polsce wrogie, przebiega gdzie indziej. Zresztą nawet polscy żołnierze służący Napoleonowi, także w wojnie z Państwem Kościelnym, nie byli zainteresowani ekscesami antykatolickimi.
Czy Polacy mogą wybić się na niepodległość?
Autor daje od razu pozytywną odpowiedź: mogą poprzez wysiłek zbrojny i tylko poprzez niego. Do tego w książce znajduje się postulat przeniesienia konfliktu na kraje sąsiednie. Rysuje się tu pewna wizja geopolityczna, w której do rewolucyjnej walki Polski przyłącza się słowiański obszar będący pod panowaniem Prus, Austrię dławi powstanie węgierskie, a Rosja gnie się pod brzemieniem własnych buntów wywołanych przez własnych poddanych również dążących do wolności.
Drogi do celu
Kościuszko nie był jednak rewolucjonistą podobnym do tych z końca XIX w., chcących rozwiązać problemy Polski w ramach światowej rewolucji proletariackiej.
Był Polakiem, choć pewnie chciał Polski innej niż politycy, którzy opowiedzieli się po różnych stronach konfliktu europejskiego z początku tegoż stulecia. Jedni szli z Napoleonem, śpiewając Jeszcze Polska nie umarła, drudzy zaś wybierali inną drogę, np. Adam Jerzy Czartoryski tymczasowo związał się z caratem, dochodząc w Rosji do ogromnych wpływów politycznych, by na skutek skomplikowanych zawirowań, jakie wydarzyły się w tamtym długim życiu, dokończyć żywota w gmachu paryskiego Hotelu Lambert, jako polityk wybitny, któremu wszakże nie udało się zrealizować żadnego ze swych polskich celów, stał na innych pozycjach. Polityczny testament Kościuszki zaważył na naszych dziejach w równie wielkim stopniu, co dziedzictwo polskiej myśli napoleońskiej, które do dziś obecne jest choćby w naszym hymnie państwowym. Autor wszakże nie doczekał czasów, w których ktoś zrozumiał i zaczął wcielać w czyn ideę uczynienia obywatelami wszystkich warstw społecznych. Niestety, dziedzictwo sarmackiej Polski szlacheckiej, skądinąd przecież republikańskie w tej kwestii, jakoś krępowało naszą myśl bardzo długo. Trzeba było wielu wydarzeń od Polaków niezależnych, by wreszcie nastąpiło przebudzenie wszystkich grup i nurtów odwołujących się do tej akurat wspólnoty, także chłopów, którzy stali się zdolni tworzyć siłę militarną narodu, podnosząc wysoko swoje sztandary z wypisanym na nich hasłem „Żywią i Bronią”.