Dlaczego mam wierzyć…? czyli o podejściu młodych ludzi do sprawy wiary

Od niemalże 20 lat obserwuję relacje młodego pokolenia do kwestii wiary
i religijności. Niewątpliwie także ta przestrzeń ludzkiego życia przechodzi
ewolucyjne zmiany społeczno-kulturowe.

EWA PORADA

Katowice

RYS. MWM

Pod koniec XX w. mieliśmy do czynienia z młodymi ludźmi, z którymi można było toczyć wielogodzinne debaty na temat religijności, moralności czy obyczajowości. Tamto pokolenie zasadniczo uczestniczyło w praktykach religijnych (podobnie jak ich rodzice), jednak szukało własnej drogi potwierdzenia wiary. Głośno i odważnie artykułowało wszystkie uwagi i wątpliwości z tym związane.
Pokolenie przełomu wieków i ich religijność
Młodzi ludzie żyjący na przełomie wieków krytykowali wszystko i wszystkich, co nie przystawało do religijnych (i nie tylko) ideałów. Zasadniczym zadaniem starszego pokolenia wierzących była głęboka, a zarazem błyskotliwa apologia zarówno intelektualna (ważny był odpowiedni zasób wiedzy), jak i obyczajowo-moralna.
Co ciekawe, nawet jeśli zdarzał się „buntownik”, który nie chciał uczestniczyć w lekcjach religii, to i tak po kilku latach można było usłyszeć, że jednak ślub odbył się w Kościele, a współmałżonek pociągnął go do praktyk religijnych.
Jednak widzimy, że systematyczność owych praktyk wygląda różnie.
Kolejne pokolenie, pierwszych lat XXI w., można powiedzieć, że chciało zostać wysłuchane. A zatem jeśli udało się nawiązać nić porozumienia, stworzyć odpowiednią relację między dorosłym (rodzicem, katechetą, kapłanem) a młodym człowiekiem, to chętnie opowiadali o swojej „filozofii życia”, pozwalali sobie towarzyszyć w pogłębianiu ich religijności – ciągle jeszcze wynoszonej z domu. Niestety wtedy już coraz częściej można było słyszeć, że ktoś nie praktykuje. Jednak mówiono o tym z lekkim zawstydzeniem.
Dzisiaj wielu z tych ludzi dokonało już swoich wyborów życiowych, także tych dotyczących kwestii religijności.
Młodzi a religia
W ostatnich kilku latach natomiast obserwujemy nowe zjawisko wśród młodych ludzi, postawę, która zaskakuje zarówno katechetów, kapłanów, jak i rodziców. Wśród młodego pokolenia już coraz częściej słyszymy, wypowiadaną bez zażenowania, deklarację, że są niewierzący i niepraktykujący.
Bardziej zawstydzeni zdają się być owi wierzący i praktykujący, których na szczęście ciągle jeszcze nie brakuje.
Niestety obecnie coraz częściej można usłyszeć z ust młodych ludzi pytania: „A właściwie dlaczego mam wierzyć?”, „Po co mi wiara i Pan Bóg?”, „Nawet nie wiem, czy Pan Bóg istnieje…?”.
W poszukiwaniu przyczyn warto zajrzeć do domu rodzinnego i najbliższego otoczenia młodego pokolenia.
Najczęściej młodzi zagubieni w wierze deklarują, że u nich w domu do Kościoła się nie chodzi, nie obchodzi się niedzieli, a święta to czas wyjazdów.
Zdarzają się też domy, w których rodzina jest wierząca i praktykująca, mimo to zasadniczy wpływ na światopogląd dzieci i młodzieży mają rówieśnicy.

Jednak w rodzinach o silnej wierze, gdzie fundament był budowany od najmłodszych lat, nawet gdy ktoś przeżywa kryzys wiary, łatwiej mu powrócić do relacji z Panem Bogiem, ma bowiem wsparcie najbliższych.
Często też daje się usłyszeć, że wierzący nie różnią się od niewierzących, żyją podobnie, że zaciera się różnica między jednymi a drugimi.
Droga do serca
Także przestrzeń katechetyczno-parafialna nierzadko wydaje się bezradna wobec tego zjawiska. Często można usłyszeć zdanie pełne goryczy: „Co jeszcze mamy zrobić, przecież już i tak od nich niczego nie wymagamy, idziemy im na rękę, a oni i tak do kościoła nie chodzą…”. Jest to z pewnością wyzwanie stojące przed wieloma rodzicami, katechetami, parafiami.
Współcześnie młodzi zadają konkretne pytanie: „Dlaczego mam wierzyć?”.
Pytając, jednocześnie przyglądają się rodzicom, nauczycielom, kapłanom, rówieśnikom. Szukają w naszym życiu potwierdzenia, że wiara ma sens, że coś w życiu zmienia, że ma jakiś cel. Chcą „dowodu” na to, że wiara to coś więcej niż tylko niedzielna Msza św. czy spotkania parafialne.
Zaskakuje (a nie powinno), że młodzi ludzie (jak poprzednie pokolenia) szukają ideałów, potrzebują radykalizmu.
Bylejakość nigdy nie pociągała, więc i dzisiaj nie pociąga. Stawianie wyzwań, pokazywanie, jak można osiągać ideały, to jest – jak się zdaje – droga do serca młodego pokolenia.
Pan Jezus nie chce „przeciętniaków”…
Na zakończenie pozwolę sobie opisać sytuację, która stała się inspiracją do napisania tego artykułu. Jakiś czas temu podszedł do mnie młody człowiek i zaczął opowieść o tym, jak podczas wyjazdu z rodzicami spotkali inną rodzinę, bardzo radosną, miłą i serdeczną. Widać było, że dobrze się ze sobą czują i wzajemnie rozumieją.
Ponieważ spędzali czas w tym samym miejscu, zaczęli z sobą rozmawiać i spędzać wspólnie kolejne wieczory.
Rozmowy z dnia na dzień wchodziły na coraz głębsze przestrzenie, w końcu zeszły także na tematy wiary. Owa rodzina przyznała, że pewnego dnia doszli do wniosku, że muszą coś zmienić w swoim życiu, zacząć żyć inaczej, że nie chcą już takiej „bylejakości”, codziennej monotonii. Chcą niejako „narodzić się na nowo” i tak się wszystko zaczęło. Najpierw zaczęli z sobą więcej rozmawiać, także na te trudne tematy, spędzać więcej czasu razem, potem stopniowo razem się modlić, pogłębiać swoją wiarę i praktyki religijne.
Nie znam szczegółów tych rozmów i historii, jednak przesłanie młodego człowieka, które chciał mi koniecznie przekazać, było takie: „A wie pani, że Pan Jezus nie chce, żebyśmy byli przeciętniakami, On chce, żeby po nas było widać, że żyjemy inaczej”.
Od czasu naszej rozmowy ta myśl towarzyszy mi nieustanie i stała się dla mnie swoistego rodzaju wyzwaniem.