STULECIE ODZYSKANIA NIEPODLEGŁOŚCI

Do tyłu czy do przodu?

Spór o konfederację barską

Do dziś dnia spora część z nas zna i czasem śpiewa Pieśń Konfederatów Barskich
zaczynającą się od słów „Nigdy z królami nie będziem w aliansach”. I pewnie większość
z nas nie odczuwa palącej potrzeby dowiadywania się, że utwór ten nie powstał
w czasie trwania konfederacji, tzn. w latach 1768–1772, lecz kilkadziesiąt lat później.

PIOTR SUTOWICZ

Wrocław

Pułaski w Barze, obraz pędzla
Kornelego Szlegla

WIKIMEDIA COMMONS, CC BY 3.0

Utwór został napisany w 1843 r. przez Juliusza Słowackiego, który zamknął go na kartach dramatu Ksiądz Marek. Znowuż zwolennicy swoiście pojmowanej oryginalności utworu powiedzą, że to nic nie szkodzi, bo Słowacki sparafrazował jedynie rzeczywistą pieśń konfederatów. Poza tym liczy się idea, którą przeniósł, a nie ścisłość historyczna. W końcu nasz romantyczny wieszcz „wielkim poetą był” i o coś mu chodziło.
Od mitu do rzeczywistości
Wydaje się, że takie podejście do wielu utworów literackich i tradycji historycznych rzeczywiście oszczędziłoby nam często dosyć jałowych sporów, które przenoszone z gabinetów profesorów historii na szerokie fora raczej niosą ze sobą więcej złego niż dobrego, a poza tym niewiele z nich wynika korzyści, jeśli chodzi o budowanie wspólnoty.
Faktem jest, że bohater Mickiewiczowskiej Reduty Ordona, Konstanty Julian Ordon, wcale nie zginął w 1831 r., jak opisał to poeta, lecz odebrał sobie życie w roku 1887. Przeżył więc swoją „śmierć” o kilkadziesiąt lat za wcześnie.
Nieraz zresztą można spotkać opinię, że samobójstwo siedemdziesięcioparoletniego weterana było wynikiem popularności utworu Mickiewicza. Nie mógł on bowiem żyć ze świadomością, że jest narodowym mitem i od kilkudziesięciu lat powinien leżeć pod gruzami bronionej przez siebie rzeczonej reduty. Czy jest to prawda, nie mnie tu teraz rozstrzygać.
W naszej pamięci zbiorowej Reduta Ordona jest wielkim symbolem zarówno literackim, jak i swoistym punktem odniesienia.
Oznacza rzecz, którą należy bronić do końca, bo to wynika z naszego moralnego obowiązku. Takich punktów, gdzie historia rzeczywista rozmija się z wersją literacką, na której wychowują się pokolenia, jest znacznie więcej i pewnie trzeba o nich wiedzieć, lecz wiedza ta nijak nie wpływa na naszą zbiorową wyobraźnię, którą artysta ukształtował.
Wspomniana konfederacja barska była ciekawym zjawiskiem, które doskonale nadaje się jako przykład do zadawania pytań, zresztą bardzo różnych. Po pierwsze – czy była pierwszym powstaniem narodowym, czy też wojną domową? Po drugie – czy postulaty, w imię których została ogłoszona, a więc powrotu do dawnych praw, w tym supremacji religii katolickiej, były słuszne czy nie? Wreszcie, oprócz ewidentnego bohaterstwa niosła ze sobą duży ładunek prowokacji i braku rozsądku, a więc jest pierwszym z naszych zrywów, co do których można zadawać pytanie: „bić się czy nie bić?”, które zazwyczaj zadaje się w odniesieniu do powstań XIX-wiecznych.
Interesy i interesiki
Tła konfederacji barskiej należy szukać w zmianach ustrojowych, jakie pod naciskiem rosyjskim wprowadzał Stanisław August Poniatowski. Polska szlachta, będąc przywiązana do katolicyzmu, szczególnie źle patrzyła na dążenia do nadania pełni praw politycznych innowiercom. Dziś powiedzielibyśmy pewnie, że jest oczywistością, iż prawa polityczne powinny przynależeć wszystkim obywatelom bez względu na wyznanie. Tradycja XVIII-wiecznej Rzeczypospolitej była jednak inna. Tolerancja religijna Jagiellonów i pierwszych królów elekcyjnych została mocno ograniczona po potopie szwedzkim, który identyfikowany był nie tylko jako najazd polityczny obcego mocarstwa, lecz także jako konkretna próba zmiany oblicza religijnego Polski.
Zresztą w niektórych momentach przybierał on formy wojny domowej, czego ślady możemy odnaleźć chociażby na kartach Sienkiewiczowskiego Potopu.
Ponieważ protestancka Szwecja i jej szlacheccy polsko-litewscy sojusznicy przegrali, nastał czas katolickiej reakcji, która siłą rzeczy nie odwoływała się do tradycji tolerancyjności państwa, obecnej wyraźnie jeszcze w początkach XVII w. Rzeczpospolita mocno się katolicyzowała. Cierpieli na tym nie tylko protestanci, lecz również prawosławie, które na skutek postępów unii brzeskiej niknęło w oczach. Oczywiście, rosnący w siłę sąsiedzi nie za bardzo chcieli na to patrzeć spokojnie, stąd naciski na nadanie w Polsce większej roli innowiercom.
Często tak bywa w polityce, że to, co na pozór wygląda na postęp, jest w rzeczywistości grą interesów. Tak też było i tym razem.

Zanim zawiązano 29 lutego 1768 r. w podolskim Barze akt konfederacji, sprawa innowierców już zdążyła być przedmiotem wielu działań i rozgrywek, w których celował carski ambasador Riepnin, najprawdopodobniej dążący do zupełnego uzależnienia Stanisława Augusta Poniatowskiego od Rosji, co zresztą przyniosło oczekiwane przez niego owoce. Wojna konfederatów z siłami królewskimi i Rosją stała się faktem. W obronie polskiej wolności wystąpiła Turcja, która zażądała od Imperium Carskiego wycofania wojsk z Polski i rozpoczęła działania zbrojne przeciw Rosji. Tzw. sprawa polska stała się przedmiotem gry międzynarodowej, przy czym każdy chciał tu wyciągnąć własne korzyści.
Imperium Otomańskie zamierzało wypchnąć Rosję w głąb jej dawnego terytorium i odbudować swoją dawniejszą pozycję geopolityczną. Prusy jak zwykle krętaczyły i każdemu obiecywały wszystko, byle tylko doprowadzić do rozbiorów i wyrwać jak najwięcej z polskiego terytorium. Nawet Francja, która walczyła w tym czasie, ze złym skutkiem zresztą, z Anglią o Kanadę, szukała swojego interesu w poparciu konfederacji.
Konsekwencje i tradycja
Koniec końców źle wyszkolone i nie najlepiej walczące siły konfederatów w ciągu kilku lat poniosły zupełną klęskę. Bezpośrednim skutkiem konfederacji był pierwszy rozbiór Polski.
Pokonana przez Rosję Turcja zeszła na margines europejskiej polityki.
W naszym wypadku historia znacznie przyśpieszyła i wydaje się, że coraz mniej mogliśmy w tej sprawie zrobić.
Zupełnie nieoczekiwanie i niejako przy okazji korzyść z klęski wyciągnęły niebawem powstające w wojennych zmaganiach z Anglią Stany Zjednoczone.
W walkę o wolność tego kraju zaangażował się jeden z bohaterów konfederacji Kazimierz Pułaski, który co prawda zginął w bitwie pod Savannah w 1779 r., ale stał się bohaterem tego kraju i jednym z symboli Ameryki.
Wracając do początku niniejszych rozważań, trzeba zauważyć jedno.
Konfederacja barska wypełniła naszą mentalność symbolami, które do dziś odgrywają swoją rolę w polskiej wspólnocie narodowej. Naród odczuł swoją odrębność wobec sąsiadów, którzy wyznawali inną religię. Protestantyzm i prawosławie stawało się obce polskiej mentalności. W polskiej publicystyce politycznej najsilniej wybrzmiało to w zdaniu zapisanym przez Romana Dmowskiego już w odbudowanej II Rzeczypospolitej na kartach jego swoistego katolickiego manifestu pt. Kościół, naród i państwo: „Katolicyzm nie jest dodatkiem do polskości, zabarwieniem jej na pewien sposób, ale tkwi w jej istocie, w znacznej mierze stanowi jej istotę. Usiłowanie oddzielenia u nas katolicyzmu od polskości, oderwania narodu od religii i od Kościoła jest niszczeniem samej istoty narodu”.
Takie pojmowanie katolicyzmu i jego roli w tożsamości narodowej do dziś dnia wywołuje ostre polemiki polityczne, ale z faktami raczej się nie dyskutuje.
Polskość jest, jaka jest, a innej nie ma. Co nie oznacza, że nie ma w niej miejsca na wyznawców innych religii czy ateistów. Kwestia, jak budować społeczne relacje w takiej wspólnocie, wykracza poza ramy niniejszego tekstu.
Dopełnieniem tego jest fakt, iż niewątpliwie konfederacja ustabilizowała typ Polaka – szlachcica, który z jednej strony był typem konserwatywnym, a z drugiej ze swym umiłowaniem wolności, z owym „niebyciem w aliansach z królami”, czynił z przedstawicieli tego narodu typy niepokorne, dające się przez cały wiek XIX we znaki zaborcom, którzy w żaden sposób nie mogli sobie z nimi poradzić. Oczywiście owe dążenia wolnościowe i swoiście rozumiana potrzeba natychmiastowości Polakom również nie służyły, ponieważ zasada „najpierw działać, a potem jakoś to będzie” odbiła się czkawką w wielu momentach dziejowych.
Do dziś dnia jako naród nie odpowiedzieliśmy chyba sobie na pytanie, czy lepiej skupić się na konserwowaniu wartości, czy na jak najszybszym przyswajaniu nowości. Ten spór jakoś dałoby się rozstrzygnąć, ogłaszając tezę, iż prawda leży pośrodku w pewnym rodzaju twórczego napięcia. W życiu społecznym najważniejsze jest wszakże, by tego typu napięcia rozwiązywać w duchu troski o swoje narodowe interesy, a nie oglądać się na obcych.