Wrocław daje wszystkim szansę

O polityce społecznej
miasta
z Jackiem Sutrykiem,
dyrektorem Departamentu
Spraw Społecznych Urzędu
Miasta we Wrocławiu,
rozmawia

WOJCIECH IWANOWSKI

„Nowe Życie”

Wigilia dla potrzebujących na wrocławskim pl. Solnym
organizowana przez Caritas we współpracy z Miejskim
Ośrodkiem Pomocy Społecznej, 24 grudnia 2016 r.

ARCHIWUM CARITAS ARCHIDIECEZJI WROCŁAWSKIEJ

Wojciech Iwanowski: W Urzędzie Miasta Wrocławia odpowiada Pan za szeroko pojętą politykę społeczną – czym ona jest?
Jacek Sutryk: Wyrosłem z organizacji pozarządowych. To było pierwsze zajęcie, jakie podjąłem po studiach, zatem mój kontakt z polityką społeczną jest dłuższy niż praca w Urzędzie Miasta i podległych mu jednostkach. Dla samorządu Wrocławia pracuję już ponad dziesięć lat. Prawdą jest, że sam najchętniej definiuję się jako polityk społeczny.
To mi odpowiada i opisuje moją codzienną pracę. W Departamencie Spraw Społecznych zajmujemy się tymi wszystkimi rzeczami, które klasycznie są zaliczane do polityki społecznej: pomocą społeczną, zdrowiem, kulturą, sportem i organizacjami pozarządowymi.
Polityka społeczna to po prostu sprawy bliskie ludziom.
Ile w polityce społecznej jest miejsca dla prawdziwych społeczników?
Wiem, ile powinno być. Powinno być bardzo dużo. Ile jest? Wierzę, że w sektorze tzw. NGO-sów (trzecim sektorze) jest ich bardzo dużo. Przez ostatnie lata nie udało się zbudować silnych organizacji pozarządowych.
To jest moja osobista pretensja wobec ostatnich 30 lat wolnej Polski. Statystyki obrazujące działania organizacji pozarządowych pokazują, że w cywilizowanym świecie tzw. NGO-sy, czyli organizacje pozarządowe, realizują zadania polityki społecznej. Dlatego właśnie są tak istotnym partnerem dla samorządów.
Trudno wymagać, że będziemy na poziomie rozwoju społeczeństw, które od wielu lat cieszą się wolnością. Dlatego istotne są warunki, jakie tu i teraz stwarzamy trzeciemu sektorowi. W ich tworzeniu istotną rolę odgrywają samorządy.
One stanowią ostoję organizacji pozarządowych.

We Wrocławiu pracujemy właśnie nad wieloletnią strategią współpracy miasta z trzecim sektorem.
Chcemy, by w tym sektorze zagościła stabilność. Należy ponadto pamiętać, że organizacje pozarządowe mają także znaczenie dla rozwoju gospodarczego.
Nie tylko w katolickiej nauce społecznej podkreślana jest zasada pomocniczości, inaczej zwana zasadą subsydiarności. Jak Pana zdaniem wygląda jej funkcjonowanie w naszym społeczeństwie?
Ta zasada jest wprost wpisana w naszą konstytucję. Tam gdzie państwo może zrzec się swego działania na rzecz podmiotów będących bliżej danego zagadnienia, powinno to robić.
Z realizacją zasady pomocniczości bywa różnie. Wiem o tym doskonale.
Sam wyrosłem z organizacji pozarządowych.
Tak się socjalizowałem zarówno jako człowiek, jak i polityk. To bardzo pomaga w mojej obecnej pracy.
To swoista empatia społecznika. Trzeba powiedzieć, że coraz częściej łączy się potencjał sektorów pierwszego – publicznego i trzeciego. To dobrze. Wciąż można by jednak zrobić więcej. Brakuje większego udziału w tym, co zwiemy polityką społeczną drugiego sektora – biznesowego. Społeczna odpowiedzialność biznesu wciąż raczkuje.
Owszem, są przykłady udanej współpracy, jak krakowskie stowarzyszenie Siemacha. Jakiś czas temu zagościło ono na wrocławskim gruncie, gdzie z powodzeniem prowadzi kilka placówek opiekuńczo-wychowawczych.
Weszli we współpracę z drugim sektorem i w Galerii Magnolia otworzyli placówkę dziennego wsparcia dla młodzieży. Tutaj współpracują ze sobą kolejno: samorząd, biznes i organizacje pozarządowe. Niestety, często potencjał NGO-sów jest rozmieniany na drobne.

Ukraińska młodzież studiująca
na Uniwersytecie Wrocławskim

ROMAN KOSZOWSKI/FOTO GOŚĆ

Jak wygląda trzeci sektor katolicki? Jak układa się współpraca choćby z Caritasem?
Obecnie jestem z niej bardzo zadowolony.
Jeszcze nigdy nie mieliśmy tak dobrych relacji z organizacjami konfesyjnymi. I nie ma tu znaczenia, czy są one katolickie czy protestanckie lub prawosławne. Kiedy spotkaliśmy się z kierownictwem Caritasu, od razu znaleźliśmy wspólny język. Wspomnę tyko wspólną akcję związaną z przygotowaniem i rozdaniem paczek świątecznych.
Od trzech lat organizujemy wigilię dla ubogich i samotnych. To ważne, bo spotkanie jest autentyczne.
Angażuje nadzwyczaj ludzi. Wyjątkowo ważne jest poczucie, że działamy wspólnie. Każdy swoimi zasobami. Tak np. było z remontem kuchni przy ulicy Krętej. Wiele świetlic dla młodzieży oraz kluby dla seniorów prowadzą parafie.
Świetnie układa się współpraca z zakonami, jak choćby z Braćmi Franciszkanami na Karłowicach. Kościół, każda parafia, są dla nas niezwykle ważnym partnerem w realizacji zadań stawianych samorządom. Często jest tak, że na osiedlu nie ma dosłownie niczego poza parafią. To właśnie wokół kościoła gromadzi się poradnictwo rodzinne, kluby seniora i świetlice dla młodzieży. Warto zaznaczyć, że oferta parafii czy zakonów jest skierowana do wszystkich. Bez względu na wyznanie czy światopogląd. Kościół odgrywa zatem ogromną rolę w integracji tego lokalnego, osiedlowego Wrocławia.
Głośnym wydarzeniem ostatniego czasu był Kongres Osiedli w Hali Stulecia. Jaki był jego cel? 
Na naszych oczach dokonuje się aktywizacja tkanki miejskiej. Jest większe zainteresowanie miastem i wola w jego kształtowaniu. Wiele mówi się o partycypacji – temu miał służyć Kongres Rad Osiedla. Dla mnie wpisuje się on w ideę Wrocławskiego Pola Dialogu Obywatelskiego.
Czym ono jest? Przestrzenią spotkania dla tych wszystkich, którzy są zainteresowani dobrem naszego miasta.
Do tych podmiotów należą organizacje pozarządowe, rady osiedli, urząd miasta i aktywiści oraz wszelkie ruchy społeczne. Jako urząd, poprzez wydarzenia takie jak kongres, staramy się rozwijać pole dialogu. Co bardzo ważne: nie jest to jakaś inicjatywa wynikająca z zapisów ustaw. Wypływa ona z potrzeb, które dostrzegamy. Kongres Rad Osiedli, podobnie jak Kongres Organizacji Pożytku Publicznego, pokazał, że jest potrzeba rozmowy. Dyskusje były bardzo ważne. To nie tylko diagnozy problemów, ale także wskazanie kierunków rozwoju. Na obu kongresach rozmawialiśmy o tym, co najistotniejsze.
Kongres pokazał też, jak dużym organizmem jest miasto. Jest to żywy organizm, co oznacza, że pewne kwestie są procesami rozłożonymi w czasie. Przed nami dyskusja nad tym, jak przejść mądrze od miasta scentralizowanego do zdecentralizowanego. Takiego, które daje radom osiedli możliwie duże kompetencje, ale też i większą odpowiedzialność.
Trzeba jednak chronić się przed upolitycznieniem społecznikostwa, co jest chyba jednym z większych zagrożeń dla autentycznego zaangażowania w kształtowanie najbliższego otoczenia.
Co najbardziej boli organizm o imieniu Wrocław?
Myślę, że komunikacja, zarówno ta między ludźmi, jak i zwykłe przemieszczanie się. Nie uważam, żeby Wrocław był miastem, któremu nic nie doskwiera, by był projektem skończonym.
Oczywiście, coraz więcej nas myśli kategoriami tkanki społecznej, otwiera się na innych, dzieli się doświadczeniem.
Na tym polu pozostaje jednak bardzo wiele do zrobienia. Ważne jest, że we Wrocławiu w porę diagnozujemy wyzwania.

Wiemy, że dobrze komunikujący się ze sobą ludzie, właściwie funkcjonujące społeczeństwo jest gwarantem udanej przyszłości. Proszę zwrócić uwagę, jak Wrocław, jako mądra i dojrzała wspólnota, traktuje innych. Jesteśmy uformowani na tyle, że nie bierzemy tylko odpowiedzialności za siebie, ale i za innych. Świadectwem tego jest choćby akcja „Dar dla Aleppo” czy podejście do diaspory ukraińskiej. Moim zdaniem Wrocław jako wspólnota zdaje egzamin.
Wrocławską wspólnotę buduje również 
aglomeracja wrocławska.
To z pewnością duże wyzwanie.
Przede wszystkim jednak oczekujemy ustawy aglomeracyjnej. Wrocław to dziś nie tylko stolica regionu – to cała aglomeracja. Ludzie wyjeżdżają na przedmieścia. Do myślenia o Wrocławiu konieczna jest współpraca z okolicznymi gminami. Obaj partnerzy muszą myśleć o dobrej komunikacji czy też infrastrukturze społecznej. Niebezpieczeństwem jest to, że w dyskusjach wokół aglomeracji próbuje się przerzucić ciężar projektu na Wrocław, uważając go za jedynego odpowiedzialnego za problem.
W naszej rozmowie pojawiła się kwestia relacji między wrocławianami a przyjezdnymi. Do niedawna Wrocław uchodził za miasto otwarte. W jakim stopniu problem szowinizmu jest realnym problemem naszego miasta?
Osobiście nie zgadzam się z patrzeniem na Wrocław jako miasto, gdzie rośnie szowinizm. Oczywiście, w tak dużej wspólnocie zdarzają się postawy skrajne. Wierzę jednak, że stanowią one margines. Myślę, że dalej jest tak, iż Wrocław jest jednym z najbardziej otwartych miast. Otwartych w sensie gościnności, życzliwości wobec przyjezdnych.
Warto zaznaczyć, że Wrocław sobie radzi z asymilacją przyjezdnych także dzięki Kościołowi. Dobrym świadectwem otwartości Wrocławia jest ogrom inwestycji nastawionych na przybyszów z zewnątrz. Jeśli w mieście towarzyszyłoby im poczucie zagrożenia, wówczas nie miałoby to miejsca.
Trzeba pamiętać, że Wrocław jest swoistym tyglem. Tutaj ludzie przybywali dosłownie z każdej strony świata i musieli się wzajemnie „dotrzeć”.
Nasze miasto realizuje projekt rewitalizacji dwóch osiedli: Przedmieścia Oławskiego i Nadodrza. Część aktywistów mówi o fiasku projektu rewitalizacji.
Jak Pan Dyrektor patrzy na tę sprawę?
Oczywiście nie zgadzam się z tymi opiniami. Rewitalizacja to nie tylko walący się tynk czy malowanie ścian.
To również rewitalizacja społeczna.
Proszę zobaczyć, ile projektów zostało zaszczepionych w tych niebezpiecznych przestrzeniach. Nadodrze nie tylko wypiękniało – choć to też ma ogromny wpływ na tamtejszą społeczność. Ludziom żyjącym na Nadodrzu zmieniła się perspektywa. Przykre, że niektórzy nie chcą tego dostrzec. Ważne, że proces rewitalizacji się zaczął. Na pewno będzie trwał. To zadanie rozpisane na lata.
Jeśli oba projekty się powiodą, a wiele na to wskazuje, zmieni się oblicze Wrocławia. Mówimy przecież o dwóch centralnie położonych osiedlach.
Przywołując oba osiedla, trudno pominąć milczeniem kwestię społeczności romskiej.
Czasami mamy do czynienia z kulturami, które są na tyle odrębne, że nie wejdą w struktury społeczne. Niewielu Romów wybiera dla swych dzieci taką samą ścieżkę rozwoju jak w przypadku dzieci polskich. Oczywiście mają do tego pełne prawo. Na pewno jest tak, że społeczność romska ma szanse rozwoju w ramach naszej społeczności, z zachowaniem swojej kultury. Inną kwestią jest to, czy się z niej korzysta…
Najistotniejsze jest chyba jednak to, że Wrocław daje szanse.