Być świadkiem Prawdy

W malowniczej wsi Harmęże nieopodal Oświęcimia oglądać można wyjątkową,
przyprawiającą o dreszcz wystawę. Widok widniejących na szkicach i obrazach
wychudłych twarzy porusza do głębi. W tym piekle wijących się,
wychudzonych postaci dojrzeć można tlący się płomień Bożego światła.

ANNA RAMBIERT-KWAŚNIEWSKA

Wrocław

Marian Kołodziej, rysunek z cyklu Klisze pamięci.
„Labirynty”

ARCHIWUM CENTRUM ŚW. MAKSYMILIANA W HARMĘŻACH

Na nosie wcielenia owej nadziei tkwią charakterystyczne okulary, a na pasiaku (niekiedy na piersi, przedramieniu lub czole) widnieje numer 16670, znamię męczeństwa. Człowiek ów niemal zawsze na rycinach i obrazach Mariana Kołodzieja (numer obozowy 432) występuje w otoczeniu równie wychudzonych współwięźniów, których tuli, pociesza, karmi. Nietrudno się domyślić, że mowa o św. Maksymilianie Marii Kolbem, którego bohaterstwo zobrazowane zostało przez wystawę „Klisze pamięci”, żywot zaś doczekał się utrwalenia nie tylko w Liturgii i pamięci, ale także w kryjącej się pod tytułem Dwie korony filmowej biografii.
Męczennik czy świadek?
Chrześcijanom nieobcy jest termin „martyrologia”, który kojarzy się jednoznacznie z historiami trudnymi i niekiedy okrutnymi, jak choćby ta opowiadająca o męczeństwie włoskiego świętego – Miniasza. Ów czczony w pięknej, obficie inkrustowanej białym i zielonym marmurem florenckiej świątyni San Miniato al Monte starożytny męczennik, mimo tortur, tak dosadnie i wytrwale wymyślał cesarzowi Decjuszowi, że dopiero ścięcie ostatecznie go uciszyło (skądinąd, wedle hagiografii, powędrował z własną głową w dłoniach z Rzymu aż do Florencji, by ostatecznie oddać ducha we własnym eremie). Nie zawsze jednak ci, których zwiemy po grecku martyres, przypłacali życiem wiarę w Chrystusa.
Grecki termin martys nie zawsze implikował cierpienie.
W świecie pogańskim był to po prostu świadek, który świadczył podczas przesłuchań w procesie sądowym lub był obecny w trakcie dokonywania wszelkich transakcji, podpisywania petycji itd. Owych świadków znajdujemy bez liku w dokumentach papirusowych w czasach, które poprzedzają narodzenie Chrystusa. Sam termin przylgnął również do skrzyni mieszczącej tablice Prawa, którą zwano arką świadectwa (tou martyriou; Wj 25, 22). Tradycyjnie posługiwał się nim jeszcze św. Paweł, który świadectwem nazywał po prostu wyznawanie wiary – słowem lub czynem (zob. 1 Tm 6, 12), a świadkami tych, którzy mogli dowieść słuszności apostolskich nauk, działań i intencji (np. Rz 1, 9; 1 Tes 2, 10).
Prześladowania ostatecznie odcisnęły jednak piętno

na owym błahym greckim rzeczowniku i jego morfologicznych krewniakach, wiążąc je w języku chrześcijan z mniej lub bardziej krwawą ofiarą z życia – choć de facto sama idea męczeństwa jest równie starożytna jak określające ją słowo.
Pierwowzór męczeństwa

Męczennik kojarzy się głównie ze świadkiem wiary w Chrystusa, choć definiowany jest słownikowo przede wszystkim jako „człowiek, który cierpi lub poniósł śmierć w obronie swoich przekonań” (wg Słownika języka polskiego).
Dlatego słowo to w przestrzeni publicznej pojawia się w wielu obcych chrześcijanom kontekstach.
Gdy jednak mowa o męczeństwie za wiarę, jego wizje odnaleźć można już w Starym Testamencie, zwłaszcza w księgach, które powstały w trudnym czasie walk Machabeuszy i pierwszych prześladowań ze strony seleukidzkiego króla Antiocha IV w II w. przed Chr. Wedle biblijnego przekazu mało brakowało, a np. Daniel stałby się męczennikiem, gdyby lwy nie zostały z Bożą pomocą ujarzmione (Dn 6, 20-25), trzej młodzieńcy zaś bez asysty anioła Pańskiego spłonęliby w piecu Nabuchodonozora (Dn 38nn).
Wspomniana czwórka miała więcej szczęścia niż siedmiu braci i ich matka, których życie i marzenia zaprzepaściły narzędzia kata oddelegowanego przez wspomnianego już króla Antiocha zwanego Epifanesem (2 Mch 7, 1-42). Jaka była ich wina? Nie chcieli przekroczyć Bożego Prawa, zjadając wieprzowinę, która uchodziła za nieczystą (Kpł 11, 7), a jej jedzenie za bałwochwalstwo, czyli grzech przeciw pierwszemu przykazaniu Dekalogu.
Męczennik, czyli świadek
„Kto szuka prawdy, szuka Boga, choćby o tym nie wiedział”, napisała Edyta Stein, która porzuciła wszystko, by być z Jezusem – Świadkiem prawdy. On Sam bowiem, stojąc przed Piłatem, zapowiadał: „Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie” (J 18, 37). Edyta, znana jako św. Teresa Benedykta od Krzyża, karmelitanka z powołania i Żydówka z pochodzenia nie wahała się, by złożyć najwyższą męczeńską ofiarę – ofiarę holocaustum w Auschwitz – w imię tej samej prawdy, która olśniła ją pewnej długiej jesiennej nocy 1920 r. w domu Jadwigi Conrad-Martius.