MARTA WILCZYŃSKA

Środa Śląska

Pójdźmy wszyscy!

Podzielę się z Księdzem pewną refleksją…
Ostatnio w telewizji śniadaniowej usłyszałam, że do centrów handlowych chodzimy dlatego, że mamy potrzebę budowania wspólnoty. Serio? – zapytałam sama siebie z niedowierzaniem. Ale ekspert na szklanym ekranie wyglądał na przekonanego.
Weszła mi w pamięć ta ekspercka myśl i czekała na grudniowy felieton. Spyta Ksiądz: dlaczego na grudniowy? Bo wydaje mi się, że ludzkie problemy ze wspólnotą uwydatniają się szczególnie w okresie okołoświątecznym. Więcej czasu poświęcamy na zakupy i wczuwanie się w „magię świąt”, niż w przygotowanie na przyjście Chrystusa. Ba! Więcej nawet, niż na codzienne bycie z bliskimi. A skoro ta gonitwa jest wyrazem poszukiwania wspólnoty, to wychodzi na to, że przed świętami Bożego Narodzenia biegamy po centrach handlowych, szukając czegoś, przed czym próbujemy uciec. Gdzie tu sens?
Czy robimy tak, bo najłatwiej sięgać po coś, co nie łączy się z żadnym zobowiązaniem? Przecież będąc w tłumie, nic nie muszę, najpewniej nikt mnie nie rozpozna i z niczyim zdaniem nie muszę się liczyć. Może nawet dzięki modnemu strojowi ktoś zobaczy we mnie ikonę stylu i pozazdrości czegoś, co jest tylko maską… A w domu zawsze mnie zdemaskują, odkryją prawdę; tu zawsze jest coś do zrobienia i jest ktoś, z kim trzeba się porozumieć, nierzadko rezygnując z siebie.
Ważne, by się nie poddawać, nie iść na łatwiznę, ale uczyć się budowania prawdziwej i trwałej wspólnoty. Jak? Pisząc do Księdza, uświadomiłam sobie, że wskazówkę daje nam znana kolęda: Pójdźmy wszyscy do stajenki… Bóg nie wybrał na miejsce narodzin swego Syna zatłoczonych placów ani zgiełku ulic Jerozolimy. Jezus narodził się w stajence i tam rozpoczęło się tworzenie wspólnoty Świętej Rodziny. Odbieram to jako podpowiedź dla siebie: najpierw pokłoń się Bogu i z Nim buduj relacje w swojej rodzinie, a potem z innymi ludźmi.
Ale uważaj: może się wtedy okazać, że nie będziesz już musiała chodzić do centrum handlowego!