KATOLICKA APOLOGIA WEWNĄTRZ RUCHU EKUMENICZNEGO

Sens glinianego naczynia

Czy katolicka apologia w relacji do wspólnot chrześcijańskich zrodzonych
w wyniku Reformacji jest jeszcze potrzebna?

KS. MACIEJ MAŁYGA

Wrocław

WITOLD MORAWSKI

Zdecydowanie tak. Ale nie jako alternatywa wobec dążenia do jedności, lecz wewnątrz tego dążenia, jako jeden z drogowskazów ekumenicznej drogi.
Apologii jej miejsce wyznacza wola Pana, który chce, aby jego uczniowie „byli jedno” (J 17, 21). Misją katolickiej apologii będzie więc pomoc w budowaniu jedności opartej na prawdzie; chroni ona obie strony przed zbyt pospiesznym rzuceniem się sobie w ramiona i zawarciem „nieważnego małżeństwa”, w którym przeszkody dla uczciwego związku zostałyby zlekceważone lub zatajone. Taka apologia będzie lekarstwem – nieraz gorzkim, ale ostatecznie wychodzącym na zdrowie – na tzw. irenizm, czyli postawę lekceważenia istotnych różnic, jakie istnieją między chrześcijanami. „Całą i nieskazitelną naukę wiary należy głosić jasno – pisali ojcowie Soboru Watykańskiego II w dekrecie o ekumenizmie – Nic nie jest tak obce ekumenizmowi jak fałszywy irenizm, który przynosi szkodę czystości nauki katolickiej i przyciemnia jej właściwy i pewny sens”.
Miłość odpowiedzialna
Apologia to „obrona chrześcijańskiej nadziei” (1 P 3, 15), do której wierzący ma być zdolny zawsze, gdy jest do tego prowokowany. Apologia jest w dużej mierze reakcją na atak, wydaje się postawą raczej na czas konfliktu.
Chrześcijaństwo zna starożytne apologie skierowane ku poganom czy średniowieczne dzieła adresowane do świata islamu. W XVI stuleciu, w sytuacji ostrego konfliktu ze wspólnotami wierzących wywodzącymi się z Reformacji, zaczęła się rozwijać demonstratio catholica, katolicka apologia, ukazująca Kościół prowadzony przez papieża jako tę wspólnotę, która zachowuje najpełniejszą wierność wobec Kościoła apostołów.
Dzisiejsza sytuacja jest inna niż pięćset lat temu. O wiele bardziej złożona, gdyż Kościół stoi w obliczu bardzo licznych i różnych wspólnot i z każdą z nich rozmawia w różnym napięciu. I choć nie brakuje coraz to nowych grup, świeżo odłączonych od wspólnoty Piotra i stąd wojowniczych, to jednak sytuacja Kościoła i wspólnot wywodzących się z Reformacji zasadniczo sytuacją konfliktu nie jest. To jakiś stan pośredni między historycznymi konfliktami a ciągle upragnioną komunią. Stanowiska teologiczne są wyważone, opisane w detalach, dostrzegane są odmienności i punkty wspólne, próbuje się rozeznać, co jest różnicą, a co tylko użyciem innego języka. Wymownym tego świadectwem jest dokument luterańsko-rzymskokatolickiej Komisji Dialogu ds. Jedności „Od konfliktu do komunii.
Luterańsko-katolickie upamiętnienie Reformacji w 2017 roku”. Jest jasne przy tym, że ta wysublimowana dyskusja nie przeniknęła do powszechnej świadomości wierzących.
Obecna sytuacja nie ma w sobie nic z prostoty bokserskiego ringu, na którym czai się przeciwnik do pobicia.
Powielanie katolickiej (i protestanckiej) apologii sprzed wieków w wielu przypadkach byłoby „zadawaniem ciosów w próżnię” (1 Kor 9, 26). Teraz stoją przed sobą duchowe dzieci dawno poróżnionych stron, próbując poradzić sobie z sytuacją, w którą zostali wrzuceni. Jeśli więc obrona, to nie przed ciosem, ale przed zbyt pospiesznym, powierzchownym zbliżeniem. Stęsknieni jedności, entuzjastycznie nastawieni, ale częściej zmęczeni czekaniem, sfrustrowani brakiem zgody, rozczarowani nowymi podziałami w rozumieniu chrześcijańskiej moralności – czyż w takiej sytuacji dziwią głosy: „Zgódźmy się w końcu na wspólną Komunię Świętą”, „Uznajmy swoje urzędy”, „Nie pozwalajmy, aby podczas naszej ekumenicznej modlitwy ołtarz pozostawał tak boleśnie pusty”? Apologia stara się w to dążenie wprowadzić „zdrowy rozsądek” i bronić credo in unum Deum oraz credo Ecclesiam, wyznawane przez uczniów Jezusa od początku.
Wspólne rozumienie Początku?
Kościół oraz wspólnoty wywodzące się z Reformacji mają zasadniczo wspólne rozumienie Początku, to znaczy Osoby Pana Jezusa oraz Jego zbawczego dzieła. Przykładem jest zbliżenie w kluczowej dla Lutra kwestii tego, jak grzesznik wraca do pełnej jedności z Bogiem. Podpisana w 1999 r. przez Kościół oraz wspólnoty luterańsko-ewangelickie „Wspólna Deklaracja o usprawiedliwieniu” opisuje „konsensus w podstawowych prawdach” dotyczących problemu, i choć wiele elementów tej nauki jest dyskutowanych, to jednak spór o elementy już uzgodnione byłby wspomnianym „zadawaniem ciosów w próżnię”.

Znakiem zasadniczo wspólnego rozumienia Początku jest także cześć dla Pisma Świętego i docenianie jego roli. Katolicy i luteranie wspólnie podkreślają realną obecność Pana Jezusa w Wieczerzy Pańskiej. Oczywiście w szczegółach każdej z tych spraw pojawia się wiele kontrowersji, ale obydwie „strony” są jedno w tym, że zachowanie łączności z Panem Jezusem, z Jego Słowem i Jego Sakramentami, jest dla wiary decydujące.
Różne drogi do Początku

Jednak różnimy się co do tego, w jaki sposób ową jedność z Początkiem zachować. Kościół wierzy bowiem, że droga do Początku wiedzie przez Urząd, czyli dokonuje się w nieprzerwanym łańcuchu posłania biskupów. Ten łańcuch posłania, sprawiany przez nakładanie rąk, jest tajemnicą ściśle Jezusową i biblijną. W analogii do własnego posłania przez Ojca Pan Jezus przekazuje swą władzę wybranym przez siebie apostołom: „Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam” (J 13, 20; 17, 18; 20, 21; por. Mt 9, 8; 10, 1; 21, 23; Mk 6, 7; 13, 34; Łk 9, 1; 10, 19). Apostołowie nie mogą uczynić nic z siebie (J 15, 5), ich posługa ma moc tylko dzięki byciu posłanym (2 Kor 5, 20). Urząd Apostołów i ich następców zrodził się nie wskutek historycznych wyzwań stojących przed młodym Kościołem („Ktoś musiał tym wszystkim rządzić”), lecz jest wolą Boga (por. Dz 20, 28). Biblijnie uzasadnione jest również dalsze trwanie owego łańcucha między Apostołami a pierwszym pokoleniem biskupów i prezbiterów (1 P 5, 1; Tt 1, 5; 1 Tm 5, 17-22).
Ten łańcuch posyłanych ma charakter bardzo konkretny, fizyczny, cielesny. Apostoł kładzie ręce na swych uczniów, ci na kolejnych. Starożytny biskup jest konsekrowany przez trzech innych biskupów, którzy wydają mu litterae communionis, poświadczenie przynależności do Jednego Ciała. Kościół widzi tu wierność metodzie Boga, który w dziejach zbawienia posługuje się tym, co cielesne, sam przyjmując ludzką naturę.
Rozbite naczynie
W ostateczności Urząd jest dla Kościoła nie tylko drogą do Początku, ale stanowi istotną część owego Początku.
I choć Kościół nie opiera się na Urzędzie, lecz na Słowie i Sakramencie, to jednak Urząd jest niezbędny do tego, by Słowo i Sakrament wiernie zachować. „Nosimy skarb w glinianych naczyniach, aby z Boga była owa przeogromna moc, a nie z nas” (2 Kor 4, 7). Urząd – często podejmowany przez grzesznych ludzi – jest glinianym naczyniem na skarb Słowa i Sakramentu. Bez niego Słowo i Sakrament tracą swój pierwotny kształt, mogą być manipulowane, rozlewają się jak woda z rozbitego dzbana.
Inaczej widzą Urząd wspólnoty wywodzące się z Reformacji.
Luter doświadczył tego, że jego reforma była udaremniana właśnie przez papieży i biskupów. Co więc dla jednych było gwarancją prawdy, przez innych było przeżywane jako przeszkoda dla słusznej reformy. Wspólnoty wywodzące się z Reformacji nie odwoływały się zatem do zewnętrznej ciągłości Urzędu biskupów, lecz do Początku postanowiły sięgać bezpośrednio, przez wierność Ewangelii. Odrzuciły gliniane naczynie, chcąc zachować sam tylko skarb.
Jak zachować skarb
Jak jednak zachować bezcenny skarb, skoro brak glinianego naczynia? Czyż Słowo i Sakrament nie przeciekają przez palce, gdy gliniane naczynie zostaje rozbite? Czyż nie wsiąkają one w świat jak rozlana woda? Może dlatego wrocławski teolog, luteranin Dietrich Bonhoeffer, w Dzień Reformacji roku 1943, zamknięty w berlińskim więzieniu, gorzko pytał sam siebie o skutki działania Marcina Lutra.
Owe skutki okazały się dokładnie przeciwne jego pierwotnym zamiarom, co zresztą w ostatnich latach życia Luter miał boleśnie przeżywać – rozłam zamiast jedności, obojętność zamiast wolności. Przewagę zdobyły nie jego pierwsze intencje, lecz te drugorzędne.

BEZ GLINIANEGO NACZYNIA
KOŚCIOŁA BEZCENNE SKARBY
SŁOWA I SAKRAMENTU ZBYT ŁATWO
TRACIŁY SWÓJ PIERWOTNY KSZTAŁT.

I ten „dzban” apologia w trakcie ekumenicznej drogi chce uchronić, choć nie dla niego samego.