JOLANTA KRYSOWATA

Wińsko

Miejsce świeckich w Kościele

Zawsze mnie lekko irytują dyskusje o miejscu świeckich w Kościele. Zazwyczaj rozmowy na ten temat inicjują ci, którzy chcieliby tego miejsca dla siebie więcej. Jakby tu – nie ponosząc trudów i wyrzeczeń wynikających z bycia księdzem: od lat studiów począwszy, przez brak wpływu na to, gdzie i ile lat żyją, mieszkają i pracują, po celibat i samotność na stare lata, a często i w czasie pełnienia posługi – bez tych wszystkich kosztów być przy ołtarzu lub prawie przy ołtarzu.
Oczywiście mogą obruszać się ci, których zaangażowanie w życie Kościoła wynika z potrzeby serca, którzy z naturalnej religijności i oddania robią więcej niż katolicy niedzielni. Szanuję to i doceniam. Nie wydaje mi się jednak, zakładając, że ich intencje są szczere i nic w nich z próżności, że za cały swój wysiłek oczekują splendorów. Znają swoje miejsce w kościele. W ławce. I już.
W parafiach wiejskich jest taki zwyczaj, że mieszkańcy kolejno rodzinami zobowiązani są do sprzątania kościoła. W mojej parafii wypada to co trzy lata. Można oczywiście, jeśli ktoś nie ma czasu albo zwyczajnie nie umie zmywać i odkurzać, poprosić kogoś z rodziny lub wynająć sąsiadkę, która to umie lepiej i czas ma. Wypadło na mnie w ostatnią sobotę sprzątanie kościoła w Wińsku. A właściwie obu kościołów, bo mamy dwa: mały i duży. Pięć rodzin podzieliło się robotą, na mnie i córkę wypadł duży. Do tego sąsiadka z synem. Nawet szybko nam poszło, chociaż się bałam, że sąsiadka jest pedantką, a sąsiadka, że ja się będę czepiać o każdy załomek w dywanie. Dobra szkoła, myślę sobie. Jakie jest moje miejsce w Kościele? Na dożynkach w pierwszym rzędzie, bo jestem wójtem. A jak przyjdzie moja kolejka, z mopem między ławkami.
I tu apeluję do wszystkich proboszczów: przypominajcie parafianom o tym właściwym miejscu świeckich w Kościele, żeby się nie zapominali.