Religia jako narzędzie polityki

W jednym ze swoich dialogów Platon, ustami zasiadającego na uczcie Sokratesa,
omawiał przepis na państwo idealne. Taka wspólnota polityczna,
jak zgodzili się dyskutanci, musiałaby być budowana od podstaw
i rościłaby sobie prawo do kontrolowania wszystkiego.

RADOSŁAW MICHALSKI

Wrocław-Florencja

Sejm RP, sala posiedzeń

JAKUB SZYMCZUK/FOTO GOŚĆ

W filozoficznej teorii owa kontrola miałaby, rzecz jasna, jedynie służyć bezpieczeństwu wszystkich obywateli, tworzeniu dobrobytu i przestrzeganiu zasad sprawiedliwości. Aby owe, zacne przecież, cele osiągnąć, jedną z pierwszych dziedzin życia, którą państwu należy podporządkować, była religia.
System norm moralnych
Tak oto Sokrates w religii właśnie znajduje system norm moralnych ważnych dla człowieka, jego poczucia wspólnoty i odpowiedzialności, kształtujących go od samego początku procesu wychowania. Wszystkie te cechy wpływają, zdaniem filozofa, na jego postawę jako obywatela. Uczestnicy dialogu postulują zatem, aby władza miała wpływ na kształcenie religijne obywateli, tak aby byli uformowani w sposób, w jaki owo państwo będzie sobie życzyć. Chciał więc Sokrates, aby mity – wciąż bowiem mówimy o społeczeństwie politeistycznym, w którym wiara w bogów miesza się z postaciami herosów i ludzi – opowiadane dzieciom były odpowiednio cenzurowane i aby to właśnie idealne państwo decydowało o tym, co wykładać należy, a co trzeba skazać na zapomnienie.
Element gry politycznej
Ale nie tylko greccy filozofowie dostrzegali użyteczność religii w realizacji politycznych projektów. Również Rzym, choćby w I w. przed Chr., za czasów Cezara i Cycerona, używał religii do wyrachowanej politycznej gry. Kapłani państwowej religii odgrywali niebagatelną rolę w życiu politycznym, bądź to traktując swoją rolę, będącą urzędem publicznym, jako odskocznię do przyszłych stanowisk (Cezar z najwyższego kapłana awansował na wodza armii, a potem objął urząd konsula, pozostając zwierzchnikiem religii), bądź jako praktyczne narzędzie politycznej gry – kapłani mogli wówczas przerywać procedowanie ustaw lub wpływać na opinię obywateli rzymskich w celu wywarcia presji. Wystarczyło jedno zdanie o niepomyślnych wróżbach, gniewie bogów czy klątwie, aby zakłócić wybory urzędników.
15 wieków później w renesansowej Florencji przeczytamy u Machiavellego, że to, czy książę rządzący miastem jest uczciwy i bogobojny, nie ma znaczenia, ale aby był księciem szanowanym, musi przynajmniej sprawiać wrażenie religijnego i sprawiedliwego. W przeciwnym razie łatwo o bunt ludu. Religia sprzężona z lokalną kulturą miała niebagatelne znaczenie w znajdowaniu poszanowania wśród rządzonych.
Legitymizacja władzy
Bliższy nam w czasie socjolog, Max Weber, widział w religii jeden z trzech najsilniejszych mechanizmów legitymizujących władzę. I nie myślał li tylko o społecznościach prymitywnych. Religia nie musi być jedynym uzasadnieniem prawa do rządzenia, ale może wydatnie wspierać pozostałe.
Religia jest silnym motorem ludzkich działań. Uzasadnia życiowe wybory, nadaje sens życiu i, co jeszcze ważniejsze, nadaje też sens śmierci.
Kształtuje sumienia i potrafi kierować ludzi do wzniosłych rzeczy. Są gotowi w jej imię oddawać życie i okazywać nieposłuszeństwo silniejszym od siebie, także władzy i prawu, które jest niezgodne z religijną nauką. Szczególnie to ostatnie bywa dużym zagrożeniem dla sprawujących władzę, jeden głos sprzeciwu może bowiem zmienić nastawienie rządzonych do rządzących.

Wyznawanej religii często towarzyszy struktura instytucjonalna, w jej skład wchodzą zarówno ci, którzy odpowiadają za kult religijny z racji sprawowanego urzędu, jak i wierni, którym przydzielono konkretne funkcje.
Struktura ta jest w stanie zabierać głos w imieniu mniejszej lub większej grupy wyznawców, napominać i zwracać uwagę na nadużycia władzy. Dobrym przykładem może być Kościół Katolicki w Polsce podczas rządów komunistycznych.
To właśnie świątynie w tamtym czasie stawały się przestrzenią dla wolności słowa, także dla osób niewierzących.
Tym bardziej więc władza starała się infiltrować Kościół poprzez rozbudowaną siatkę agentów czy poszukiwania kompromitujących materiałów na biskupów i księży. Stworzyła nawet ruch tzw. księży patriotów, którzy mieli za zadanie czynnie wspierać władzę.
Religia w polityce a wiara
Czasami samo poparcie religijne znaczy mniej niż jego brak. W wyborach prezydenckich w USA w 2016 r. Hillary Clinton trudno było znaleźć (ze względu na jej program wyborczy) liczące się stowarzyszenie katolickie, które poparłoby jej kandydaturę. Na liście wspierających ją instytucji umieściła więc Catholics in Alliance for the Common Good (Katolicy w Sojuszu dla Dobra Wspólnego) i Catholics United (Zjednoczeni Katolicy).
Oba te „oddolne ruchy” opisał tygodnik „Gość Niedzielny”. Zostały one stworzone przez J. Podestę, szefa kampanii wyborczej kandydatki demokratów. Choć w swoich programach występowały one, kontestując oficjalną naukę Kościoła w kwestiach moralnych, ich obecność na stronach kampanii H. Clinton mogła zmylić katolickich wyborców, sugerując, że kandydatka demokratów ma poparcie przynajmniej części Kościoła.
Żeby nie szukać przykładów za oceanem, przenieśmy się do Polski.
Niedawno jeden z opozycyjnych parlamentarzystów perorował w programie telewizyjnym o tym, że rząd nie postępuje wedle słów papieża Franciszka względem uchodźców, nie chcąc ich przyjąć, a nauczanie Kościoła jest przecież ważne, dopytany zaś przez prowadzącego, jak to się ma do jego poglądów w sprawach aborcji, odpowiedział, że to dwie różne sprawy i nie należy ich mieszać. Podobnie posłowie partii rządzącej, odrzucając w komisji sejmowej (bez rozpatrywania) projekt ustawy zakazującej przerywania ciąży, zasłaniali się rzekomą zgodą ze strony Kościoła.
Religia wykorzystywana do politycznych celów niewiele ma wspólnego z wiarą, jest raczej iście makiawelicznym użyciem wybranych elementów doktryny w celu zaszkodzenia politycznemu oponentowi albo poprawienia własnego wizerunku wśród wyznawców danej wiary. Nie oznacza to bynajmniej, że polityk nie może być osobą wierzącą i kierować się w swoim życiu zasadami wyznawanej religii, dobrze jednak, gdy raczej czyni to konsekwentnie bez zbędnego rozgłosu, niż gdy opowiada o tym przy każdej okazji, w rzeczywistości wybiórczo traktując swoją wiarę i dewaluując ją.