JOLANTA KRYSOWATA

Wińsko

List do mojego proboszcza

Odezwij się!

Polityczna poprawność jest zaprzeczeniem misji. Prawda jest zawsze radykalna. Jeśli jest poprawna, staje się nieprawdą, czyli kłamstwem.
Czy wypada tak się wymądrzać zwykłemu cywilowi? Nie wiem, ale się tym razem nie powstrzymam.
Proboszcz, który uprawia nieprawdę, sączy jad. Ludzie go słuchają (co nie znaczy, że ma posłuch). Ale od samego słuchania – nasiąkają. I jak się tak już nasłuchają, mają mętlik. Nie zasługują na to. Proboszcz ma mówić prawdę.
To wiedzą. A skoro mówi to co mówi, widocznie to jest prawda. Nie popieram poglądu, że „księża się nie powinni do polityki wtrącać”. Polityka rozumiana jako porządek życia społecznego wymaga zaangażowania. Gdyby się w PRL-u nie wtrącali, to by pewnie PRL trwał do dziś. Gdyby się faszystom nie stawiali, kto wie, jak by się skończyła II wojna światowa. Nie mielibyśmy tylu świętych męczenników (jak o. M. Kolbe czy ks. J. Popiełuszko).
Oni mieliby politycznie poprawne życie, a my same biblijne postacie na ołtarzach.
Wielu parafian najchętniej widziałoby Kościół w podziemiu. Schodziliby raz na jakiś czas schodkami w dół, zamiast w górę. Czuliby się dobrze z tą odwagą, że w ogóle wyszli z domu. Ksiądz przy takim podziemnym ołtarzu też myślałby sobie „ciężkie czasy, a ja i tak coś robię”. Wszyscy umęczeni, a każdy zadowolony. Tymczasem tu, nad ziemią, życie toczy się wartko, każdy zajęty jest swoimi zadaniami. My – cywile i wy – duchowni.
A przy niedzieli można coś tam na miękko, żeby każdy był zadowolony. Albo przemycić trochę prawdy, albo trochę kłamstwa. Jak się jedno z drugim zmiesza, wychodzi z tego mdła papka albo jad. I jedno, i drugie niegodne proboszczów.
Parafianie na to nie zasługują. Byłam w Krakowie. W katedrze chłód i organy. Odezwał się. Usłyszałam głos obcy, nieznany.
Mówił prawdę, tak wprost, że aż się zaczęłam rozglądać. Przypomniało mi się, jak to jest w kościele naziemnym. I spodobało mi się.