ABECADŁO RODZINNE

Rozsądek, rozwaga, rozum

Rodzicielstwo czułości, nieczułości, przytulania, klapsowania, rodzicielstwo
bez cukru albo przecukrzone, z tabletem w zagłówku podczas podróży
albo drewnianymi klockami (olejowanymi, żeby bez chemicznej farby wychować)…
Aż chciałoby się zawołać: „Rodzicu wyluzuj”.

ALEKSANDRA ASZKIEŁOWICZ

RYS. MWM

Mądry rodzic potrafi odróżnić umiejętne wykorzystywanie doświadczeń innych od ślepego podążania za jakimiś rygorystycznymi metodami wychowania dziecka (a raczej tresury, bo nie wiem, jak można nie słuchać własnego serca i zostawiać płaczące niemowlę, aż się wypłacze i samo zaśnie). Najlepsza metoda wychowawcza moim zdaniem? Jest to prastara, pramądra, przekazywana z pokolenia na pokolenie metoda opierająca się na zdolności człowieka do podejmowania decyzji odpowiednio do zaistniałych okoliczności. Jak Wam się podoba ta definicja?
Brzmi nieźle, prawda? To definicja… zdrowego rozsądku.
Zdrowy rozsądek jest niezbędny w każdej dziedzinie działalności człowieka, także w wychowywaniu dzieci.
Nie pomoże zgłębianie poradników ani rady specjalistów, jeżeli jako rodzice będziemy zachowywali się irracjonalnie.
Czasem rodzice starają się, aby nie zmuszać swoich dzieci do niczego. Ale rozumny przymus ze strony rodziców jest konieczny i kształcący. Taki przymus umożliwia przystosowanie się dziecka do zwyczajnych sytuacji życiowych.
Na co dzień spotyka się sporo dzieci rozdyskutowanych w sprawach oczywistych. Uczymy tego dzieci, przekonując je, pytając, tłumacząc w sytuacjach, w których wystarczy prosty komunikat.
Ojciec, zamiast powiedzieć krótko: „Idziemy do babci” – pyta: „Może pójdziemy do babci?”. No i dyskusja się zaczyna. Pewna mama, odbierając syna ze świetlicy szkolnej w momencie, gdy wychowawczyni kończyła pracę, zadawała mu zwykle pytanie: – To co, pójdziesz do domu?

Dziecko przeważnie nie miało ochoty natychmiast wychodzić, ociągało się, złościło. Któregoś dnia zniecierpliwiona wychowawczyni zapytała w tej sytuacji matkę: – To co, może pójdę po dziecko do przedszkola? Pytanie to być może nie było zbyt grzeczne, ale odniosło pożądany skutek.
Ogromnym wyzwaniem dla każdego nauczyciela i wychowawcy jest praca z dzieckiem, które ma nawyk dyskutowania w sprawach oczywistych, żyje w chaosie i kompletnej dezorganizacji. Łączy się to zwykle z tym, że nie rozumie słów: nie, nie wolno, nie teraz, za chwilę itp. Nie respektuje odmowy, a nawet odroczenia. Do tego dochodzi krytyka ze strony rodziców, którzy czasami są zakłopotani takim zachowaniem i komentują je przy dziecku: „No widzi pani, on tak zawsze”, „Jest taka uparta” itp. Aż trudno uwierzyć, jak tacy rodzice wytrzymują z własnymi dziećmi i jak wytrzymują sami ze sobą.
Termin, rodem z prawa rodzinnego, a brzmiący „władza rodzicielska” nie oznacza przemocy w stosunku do najmłodszych ani niepotrzebnego narażania ich na stres.
Oznacza, że to dorosły podejmuje niezbędne decyzje w stosunku do dziecka, nie musi ich uzasadniać, tłumaczyć się, proponować.
Składam głęboki ukłon zwyczajnym rodzicom, którzy protestujące pociechy wnoszą do gabinetów lekarskich, nie reagują na dziecięcą histerię, nie ustępują dla świętego spokoju, jasno, krótko, adekwatnie do sytuacji i zachowując rozsądek w wychowaniu, nakazują i zakazują.
Tak postępowali nasi dziadkowie i rodzice, dlaczego więc nam zdarza się często postępować zupełnie inaczej?