BUDOWANIE KOŚCIOŁA DOMOWEGO

A nasze dziecko odwróciło się od Pana Boga i od Kościoła…

Śmiem przypuszczać, że w bardzo wielu rodzinach odzywa się w ustach
rodziców, babć i dziadków ta bolesna skarga.

KS. ALEKSANDER RADECKI

Wrocław

MWM

Wychowywali swe latorośle jak umieli, przynieśli do chrztu świętego, przygotowali do I Komunii św., może nawet jeszcze do bierzmowania – i oto nagle słyszą: „wypisuję się z Kościoła”, „jestem niewierzący”. Albo: „jestem dorosły, to moja sprawa, nie wtrącajcie się…”. Do tych deklaracji, z którymi nie da się dyskutować, może jeszcze dochodzić agresja wobec Kościoła (czytaj: duchowieństwa), przechodzenie do sekt, życie bez sakramentalnego małżeństwa, związki homoseksualne…
Co można i co należy zrobić w takiej sytuacji? Gotowych recept (na szczęście!) nie ma; tym cenniejsza staje się każda próba zmierzenia się z takim problemem.
Gdzie popełniliśmy błędy?!
Uczciwi wobec Boga i własnych sumień rodzice postawią sobie takie właśnie pytanie, czując odpowiedzialność za wychowanie swych dzieci w wierze. I trudno taką samooskarżającą postawę kwestionować, bo idealnych rodziców najzwyczajniej nie ma, choćby mieli oni najszczerszą dobrą wolę.
Rachunek sumienia matkom i ojcom przypomni, że mogło być wiele niekonsekwencji w ich postawach życiowych, które powinny potwierdzać wyznawaną wiarę. Może było jedynie „wysyłanie do kościoła” zamiast wspólnego udziału w Eucharystii? Może nie udało się świętować dnia Pańskiego jak przystało na katolików? Może dzieci patrzyły na nieuczciwe transakcje swych matek i ojców, słuchały krytyki nauczania Kościoła? Może zabrakło wspólnej modlitwy rodzinnej, formacji ascetycznej (ach, te piątki z mięsem i zabawami!)? Może dzieci doświadczyły rozpadu małżeństwa swych rodziców i wtedy runął ich świat wartości?
Może powodem odejścia od zasad życia religijnego stał się alkohol, pracoholizm, brak dialogu z rodzicami…?
Może takich i wiele innych powodów rzeczywiście było niemało. Jeśli tak, to nie zostaje nic innego, jak przyznać się do własnych rodzicielskich zaniedbań, błędów i grzechów, prosić Boga o przebaczenie i pokutować. Nawrócenie na szczęście zawsze jest możliwe!
Ale bywa też zupełnie inaczej! Styl życia rodziców był i jest jak najbardziej chrześcijański pod każdym względem – a jednak młodzi nie przyjęli go jako podstawę do budowania prawidłowej hierarchii wartości, a Pana Jezusa nie uznali za swojego jedynego Pana, Nauczyciela i Przyjaciela.
I znów pytanie: dlaczego?
Skażenie środowiska
Chociaż rodzina jest zasadniczym fundamentem wychowania chrześcijańskiego dzieci, to jednak nie wolno zlekceważyć wpływu otoczenia, w którym młode pokolenie żyje. I nawet wtedy, gdy nastolatek „na rozum” wie, że jego rodzice mają rację, że trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi – bardzo często „wymięka” w konfrontacji ze środowiskiem w szkole, miejscu pracy, zabawy…
Do demontażu życia duchowego i świata wartości walnie przyczyniają się mass media, które są wszechobecne w rozkładzie każdego dnia młodych ludzi i zdają się być wiarygodnymi autorytetami we wszystkich dziedzinach życia. Wystarczy policzyć czas, jaki dzieci i młodzież spędzają (właśnie tak: spędzają!) przed ekranami smartfonów, tabletów, komputerów i telewizorów, by uświadomić sobie, jak nikłe mają szanse „zacofani” rodzice, dziadkowie, księża czy katecheci.
Czy można będzie spodziewać się gotowości do heroizmu (!) u młodej dziewczyny czy chłopaka w postaci zachowania przykazań Bożych, angażowania się w życie Kościoła (np. służba liturgiczna), wzięcia udziału w rekolekcjach czy pielgrzymkach, obrania drogi powołania do życia konsekrowanego w zakonie czy kapłaństwie, odrzucenia alkoholu na studniówce czy przy innej imprezie, rezygnacji z palenia papierosów (czy „trawki”) – gdy wystarczy jeden szyderczy uśmiech, kpina czy złośliwa uwaga koleżanki/ kolegi, by nie przyznać się do Pana Jezusa! Cóż tu dopiero mówić o męczeństwie krwi…

Wy czcicie to, czego nie znacie
Nie bez znaczenia jest niezmierna ignorancja religijna obecnych pokoleń rodaków. A przecież większość z nas ma za sobą lata katechez, niezliczone kazania – i to nawet wygłoszone przez trzech kolejnych papieży, którzy stawali na polskiej ziemi…
„Popatrzmy prawdzie w oczy – pisał Roman Brandstaetter w swoim Kręgu biblijnym. – Wielu ludziom Pismo Święte wydaje się być niepotrzebne do życia i wiary. Wierzą w Chrystusa, nie wiedząc, kim On jest. Ich wiedza o Bogu-Człowieku składa się z kilku prawd katechizmowych i z luźnych, niepowiązanych z sobą opowiadań ewangelicznych.
Można zaryzykować twierdzenie, że szerokie rzesze katolików wierzą w Chrystusa, nie znając Pisma Świętego. Nie kwestionuję szczerości ich uczuć religijnych, ale trudno nie zauważyć, że taka świadomość wyznaniowa, oderwana od swoich historycznych korzeni, przeobraża się w praktyce w mitologię o prymitywnych treściach…”.
Straszny jest widok ochrzczonego, inteligentnego człowieka po studiach, który swoją wiedzę religijną skazał na zmarnowanie – więcej wiedział, idąc po raz pierwszy do Komunii św.! Nie da się też ukryć, że pójście za Chrystusem wymaga odwagi, dojrzałości, zdolności do ofiary i osobistego zaangażowania.
I co tu teraz począć?!
„Lepiej zapobiegać niż leczyć” – to oczywiste. Ale gdy już stanie się faktem odejście własnych dzieci (także tych dorosłych) od wiary, praktyk religijnych, życia w łasce uświęcającej na co dzień, wycofanie się z życia Kościoła – nie można popaść w rozpacz. Bóg z nikogo nie rezygnuje i nikogo nie przekreśla, i do końca kocha, szuka, czeka na grzesznika – ale też nikogo nie zmusza do pójścia za Nim!
Zarówno do nieba, jak i do piekła pójdą w ostateczności jedynie… ochotnicy!
Doświadczenie pokazuje, że najostrzejszy nawet kryzys wiary może prowadzić człowieka do pełnego nawrócenia – aż do wyżyn świętości!
Ponieważ wiara jest łaską Boga samego, zatem trzeba o nią pokornie i wytrwale prosić w imieniu osób zbuntowanych, pogubionych życiowo, uwikłanych w grzechach.
(To właśnie życie w grzechach najczęściej powoduje porzucenie czy też utratę wiary!) Gotowość do dialogu to ogromna pomoc w procesie nawracania grzeszników. Postawa taka zakłada umiejętność słuchania „przeciwnika” i rozumienia jego trudności, zranień, zgorszeń – a to ułatwia udzielenie pomocy duchowej, doprowadzenie do sakramentu pojednania (nawet po wielu latach).
„Daj przykład, nie wykład!” – oto kolejna, bardzo konkretna podpowiedź, która powinna mobilizować nas jako tych „porządnych” katolików. Istotą problemu wspomagania ludzi, którzy utracili wiarę (a przynajmniej takie składają deklaracje), jest to, by oni, patrząc na wzory naszego prawdziwie chrześcijańskiego życia (nie tylko na nasze zewnętrzne praktyki religijne!) – pytali o Pana Jezusa, zatęsknili za Nim, za Jego nieodwołalną Miłością.

PYTANIA DO OSOBISTEJ REFLEKSJI

▸ Czy jako rodzice, dziadkowie, chrzestni – modlicie się nieustannie za swoje dzieci?
▸ Czy umiecie i chcecie wykorzystać naturalne okazje do rozmów na tematy religijne we własnej rodzinie (święta kościelne, problemy etyczne, zaproszenie do pełnienia funkcji rodziców chrzestnych przez Wasze niewierzące czy obojętne religijnie dzieci itp.)?
▸ Czy Wasze dzieci – także te dorosłe – patrząc na styl Waszego życia codziennego, mogą się przekonać, że świat wartości oparty jest na Waszej żywej wierze w Jezusa Chrystusa?
▸ Czy macie odwagę swoim dzieciom, żyjącym w grzechu, jasno i wyraźnie powiedzieć, że czynią źle, i wezwać je do nawrócenia?
▸ Czy jesteście w stanie mądrze kochać swoje córki i synów nawet wtedy, gdy odrzucą oni zasady wiary w swoim życiu?