KS ANDRZEJ DRAGUŁA

Zielona Góra

Europa: powrót do wspólnoty?

We Wrocławiu odbyła się 30 stycznia debata nt. „Cywilizacja europejska?”, zorganizowana przez stowarzyszenie „Civitas Christiana” oraz Obserwatorium Społeczne. Jak się okazało, łatwiej było określić, co cywilizację europejską stworzyło, niż to, co ją dzisiaj tworzy.
Podwaliny dały Europie Ateny (filozofia), Rzym (prawo) i Jerozolima (religia i tradycja judeochrześcijańska). Oczywiście Europa się od tego nie zaczęła ani na tym nie skończyła. Budowano ją też na barbarzyńskich, przedchrześcijańskich fundamentach ludów germańskich, słowiańskich i romańskich, a przez dalsze wieki w swój kulturowy krwiobieg włączała elementy innych kultur. Europa to wciąż „work-in-progress” – dzieło w trakcie tworzenia, stawania się i zmiany. Ale czy istotnie nie da się opisać, czym dzisiaj charakteryzuje się Europa? W debacie zwrócono uwagę, że współcześnie charakteryzuje się ona znacznym indywidualizmem. Europejczyk dziś zorientowany jest bardziej na siebie niż na rodzinę, wspólnotę, społeczeństwo, naród. Ci zaś, którzy dzisiaj zasilają Europę, są przedstawicielami kultur czy cywilizacji mających silniejszy zmysł wspólnoty niż my (np. kultura arabsko-islamska, chińska czy afrykańskie). Są bardziej rodzinni, skierowani na dobro plemienia, z którego wyrośli, narodu, z którym się utożsamiają.
Co z tym zrobić? Nie jest odkrywcze stwierdzenie, że wspólnocie sprzyja, mówiąc krótko, bieda, a poczucie ekonomicznej i socjalnej stabilizacji czyni innych niepotrzebnymi. Samowystarczalność prowadzi do indywidualizacji, inni są mniej potrzebni. Wystarczy przyjrzeć się pracy na wsi. Kiedyś „wymuszała” ona kontakty między sobą, nie dało się roli uprawiać samemu. Dzisiaj, dzięki mechanizacji, można się obejść bez nikogo. Czy zatem trzeba teraz okresu biedy czy też – nie daj, Boże! – wojny, aby ludzie znów przypomnieli o sobie? I tu pojawia się chrześcijaństwo, które nie jest ani kolektywistyczne, ani indywidualistyczne. Zresztą kolektywizm już przerabialiśmy.
Chrześcijaństwo to religia, która wytwarza społeczeństwo zrównoważone, w którym balans między wspólnotą a osobą jest stały.
To communio personarum – wspólnota osób. Widać to doskonale już na poziomie zbawienia. Prawdą jest, że Bóg zbawia nas pojedynczo, ale jak przypomina Sobór Watykański II: „Bogu spodobało się zbawić człowieka we wspólnocie”. Nikt nie zbawia się sam, nikt się sam nie potępia.
Musimy się uczyć przenoszenia tej relacji na życie społeczne.
Chodzi o to, abyśmy byli sobie potrzebni, nawet gdy już siebie nie potrzebujemy. Może to jest egzamin z człowieczeństwa budowanego na Chrystusie: zapukać do sąsiada, gdy już się nie potrzebuje niczego pożyczyć? Pewna nauczycielka mówiła, że najbardziej cieszy ją „dzień dobry” od ucznia, który skończył szkołę, bo „on już nie musi”. Jezus nie miał żadnego „interesu”, by przychodzić na ziemię. Chciał być blisko ludzi. Gdyby tylko myślał o sobie, nie byłoby żadnego zbawienia.