Nacjonalizm nie jest drogą Kościoła

Wystąpienia nacjonalistów wynikają z wielu lat zaniedbań. Zaniedbań
głównie w wychowaniu patriotycznym, które wpoiłoby kolejnym
pokoleniom miłość do ojczyzny pozbawioną deformacji. Pisał o tym
na łamach „Plusa Minusa” (dodatku do „Rzeczpospolitej”) prof. Joseph
H.H. Weiler, praktykujący wyznawca judaizmu, a zarazem prawnik
o międzynarodowej sławie, który przed Trybunałem Praw Człowieka
w Strasburgu bronił prawa do umieszczania w budynkach publicznych
znaku krzyża.

RADOSŁAW MICHALSKI

Wrocław–Florencja

Uporządkowana miłość chrześcijańska nie tylko nie potępia przywiązania do Narodu,
przeciwnie – zasadami swymi uświęca je i ożywia

JAKUB SZYMCZUK/FOTO GOŚĆ

Tekst ten to w istocie tłumaczony przedruk listu adresowanego do papieża Franciszka. Jedno ze zdań owego listu, traktującego o tym, co stało się z Europą, mówi: „Płacimy wysoką cenę za wykreślenie słowa «patriotyzm» z naszego słownika politycznego”.
Owo zaniedbanie to, jak sądzę, jeden z głównych powodów pojawienia się coraz głośniejszych nacjonalistycznych haseł w całej Europie. Ich piewcy opierają się bowiem na dobrym i potrzebnym, a niedocenionym fundamencie patriotyzmu – miłości do ojczyzny, odpowiedzialności za miejsce, w którym żyjemy, i za tych, którzy żyją wokół nas i, owszem, także gotowości ich obrony. Wszystkie elementy tego fundamentu są ważne i potrzebne.
Zresztą do ich pielęgnowania zachęcał i zachęca Kościół. Widzi on w ojczyźnie naturalną wspólnotę społeczną, większy odpowiednik rodziny. Przestrzeń, w której, dzięki współdzieleniu kultury i tradycji, ale także dzięki sprawnie funkcjonującym instytucjom, człowiek może wzrastać. A wzrost pojedynczego człowieka pociąga za sobą wzrost samej wspólnoty na każdym jej poziomie.
Patriotyzm a nacjonalizm
Pochwalając w ten sposób patriotyzm, ten sam Kościół przestrzegał jednak przed niebezpieczeństwami nacjonalizmu i robił to także w latach 30. XX w. Nacjonalizm bowiem, opierając się na dobrym fundamencie patriotyzmu, jego poczuciu odpowiedzialności i obowiązków względem bliźnich i ojczyzny, ma tendencję do wznoszenia pokracznej budowli, na kształt zamku otoczonego fosą nieufności i murem wykluczenia. Mówi, kto może w danej ojczyźnie mieszkać, a kto ma ją opuścić, generalizuje, szuka winnych krzywd, błędów i problemów wszędzie poza sobą samym.
Załoga tego zamku, radykalnie pewna swoich przekonań, zasłania się przed zewnętrznym światem prostym i niestety skutecznym mechanizmem: jeśli nie myślisz tak jak „my”, jesteś jednym z „nich”. A „oni” są źli. Z „nimi” musimy walczyć o „pokój”, „bezpieczeństwo”, „wolność”, „religię”. Zdaję sobie sprawę z liczby cudzysłowów, myślę jednak, że są tutaj potrzebne, bo każde z zamkniętych w nich słów znajduje swoją nową definicję w nacjonalistycznym przekazie. To nadawanie definicji i znaczeń jest bardzo ważne, sprawia, że chociaż rozumiemy słowa, w istocie zaczynamy mówić innymi językami, nasze zachowania wypełniają słowa nowym znaczeniem.
Gdy ktoś stoi obojętnie poza murami zamku, nie jest jeszcze celem ataku, ale gdy pyta i docieka logiki w wywodach ideologów nacjonalizmu, staje się przedstawicielem: „talmudycznego lobby”, „islamistą”, „lewakiem”, „komuchem” czy „zdrajcą ojczyzny”. Wróg zresztą nie jest ściśle sprecyzowany.
Granice definicji „wroga” pozwalają na zamknięcie w nich każdego i zawsze mogą być poszerzone.

Zamknięte myślenie
Symptomatyczne dla pokazania granic zamkniętego myślenia może być zachowanie mężczyzny skazanego niedawno w sądzie pierwszej instancji na 10 miesięcy więzienia za spalenie kukły stylizowanej na stereotypowe przedstawienie Żyda podczas jednej z nacjonalistycznych manifestacji.
Sąd argumentował, jak dużą szkodę wyrządziło Polsce jego zachowanie, poprzez powielanie informacji o zdarzeniu w mediach na całym świecie.
Wyszedłszy przed budynek sądu, mężczyzna ów oznajmił, że wyrok wydał „żydowski sędzia w polskim sądzie”, a jego treść uzgadniana była z Izraelem.
I nie są to bynajmniej najgorsze słowa, które wtedy wypowiedział…
Toczący się wówczas jeszcze proces nie przeszkodził mu uczestniczyć i zabierać głos w kolejnych manifestacjach organizowanych przez środowiska nacjonalistyczne.
Nieufność i wykluczenie
Mur smutnego zamku jest na tyle wysoki, że gdyby argumentację krytykującą nacjonalizm oprzeć nawet na nauczaniu Jana Pawła II, usłyszymy, że on sam był pod wpływem środowisk masońskich i lobby żydowskiego, nie może więc być autorytetem. Mechanizm wyparcia argumentów logicznych bliski jest mechanizmom stosowanym przez sekty i grupy manipulacyjne.
Zamyka on też skutecznie na każdy głos krytyki, w tym także głos Kościoła.
Przedstawiana na wewnętrzny użytek grup nacjonalistycznych Ewangelia, jak zauważył słusznie w wywiadzie dla portalu „wPolityce” Paweł Milcarek, redaktor naczelny kwartalnika „Christianitas”, jest podawana wybiórczo i jednostronnie, tak aby uzasadnić głoszone hasła. W ten sposób można usprawiedliwić każde zachowanie, ale nie różni się to w niczym od wyrywania z kontekstu fragmentów Koranu i usprawiedliwiania nimi samobójczych ataków. W tym sensie Kościół katolicki jest traktowany instrumentalnie, stając się narzędziem politycznym dla duchowego usprawiedliwienia działań, których nie popiera.

Tożsamość kulturalna i historyczna społeczeństw jest zabezpieczana i ożywiana przez to, co mieści się w pojęciu narodu. Oczywiście, trzeba bezwzględnie unikać pewnego ryzyka: tego, ażeby ta niezbywalna funkcja narodu nie wyrodziła się w nacjonalizm.
XX stulecie dostarczyło nam pod tym względem doświadczeń skrajnie wymownych, również w świetle ich dramatycznych konsekwencji. W jaki sposób można wyzwolić się od tego zagrożenia? Myślę, że sposobem właściwym jest patriotyzm. Charakterystyczne dla nacjonalizmu jest bowiem to, że uznaje tylko dobro własnego narodu i tylko do niego dąży, nie licząc się z prawami innych. Patriotyzm natomiast, jako miłość ojczyzny, przyznaje wszystkim innym narodom takie samo prawo jak własnemu, a zatem jest drogą do uporządkowanej miłości społecznej.

JAN PAWEŁ II, Pamięć i tożsamość

Problem niepamięci
Oprócz zaniedbań w wychowaniu patriotycznym, które byłoby przeciwwagą dla haseł współczesnego nacjonalizmu, pozostaje problem niepamięci.
To zresztą także zaniedbanie i także dotyczy ono procesu wychowania i edukacji. Zapominamy, skąd wzięło się szaleństwo II wojny światowej i miliony ofiar, które za sobą pociągnęła.
A początkiem były, zdawałoby się niewinne, słowa wygłaszane na wiecach.
Słowa splecione w populistyczną opowieść mówiącą o tym, że są ludzie – później już „nieludzie” – którzy chcą krzywdy tego jednego narodu. Którzy są winni złej sytuacji w kraju, braku pracy, wysokich cen itp. Z czasem każdego, kto kwestionował takie myślenie, zaliczano do grona wrogów ojczyzny.
A potem… potem słowa przechodziły w czyn. Najpierw spalono gdzieś nieśmiało jeden znak, książkę, kukłę.
Potem wybito szybę, spalono sklep, a później rozpętało się piekło.
Wydawać by się mogło, że przestrzenią sporu są, często nieostre, definicje.
Kto i co rozumie pod hasłami „patriotyzm” i „nacjonalizm”. I dyskusja taka nie miałaby końca, bo każda ze stron zawsze znalazłaby argumenty na obronę swojej pozycji. Że „nasz nacjonalizm” jest lepszy i inny od „dawnego nacjonalizmu” i ma inną „tradycję”, i można go usprawiedliwić itp. Ale po doświadczeniu II wojny światowej nie ma już „dobrego nacjonalizmu”, tak jak używany przez nacjonalistów tzw. salut rzymski nie jest już gestem neutralnym. Przestrzenią sporu są postawy, słowa i zachowania. Jak to zachowanie nazwiemy, jest mniej istotne, choć dzisiaj wybrzmiewa ono najwyraźniej pod hasłem nacjonalizmu.
Trudno opisać to prościej, niż odwołując się do pamięci, uczuć i emocji.
Domyślam się, że ideolodzy „dobrego nacjonalizmu” nie zgodziliby się też na używanie przez kogokolwiek hasła „dobry komunizm”.
To nie jest normalne, że wychodząc ze świątyni, po skończonej liturgii, wznosi się hasła: „A na drzewach zamiast liści będą wisieć syjoniści”. To nie jest normalne, że na manifestacji może zostać spalona kukła przedstawiająca stereotypowego Żyda albo zdjęcia osób oskarżanych przez uczestników manifestacji o „zdradę narodu”, bo względem wymienionych wcześniej incydentów domagają się reakcji państwa.
Nie jest normalne również to, że Pismo Święte wykorzystywane jest do machania na wiecach, na których na tle wielkich banerów: „Bóg, Honor i Ojczyzna” wznoszą się rykiem hasła wulgarnie obrażające kogokolwiek lub grożące komukolwiek śmiercią.

Kwestia odpowiedzialności
Problemem nie jest tylko to, że takie rzeczy się dzieją. Lecz także, że my sami nie potrafimy się takim wydarzeniom przeciwstawić. A bywa, że w nich uczestniczymy. Bo te same środowiska organizują marsze, które w swych założeniach nie są złe: czy to w dniu Święta Niepodległości czy w dniu Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Problem pojawia się wtedy, gdy owe marsze miast upamiętniać ważne rocznice i honorować bohaterów, zamieniają się w seanse nienawiści względem „wrogów” lub „innych”.
Zaniedbania, które przyczyniły się do powrotu idei nacjonalistycznych, nie mogą być dla nich jakimkolwiek usprawiedliwieniem, ani tym bardziej zezwalać na ich tolerowanie. A dodanie do słowa „nacjonalizm” przymiotnika „katolicki” i obnoszenie się z nim na manifestacjach za każdym razem powinno spotykać się z jasnym potępieniem.
Fakt, że niektóre zachowania nie są obłożone sankcją karną, nie oznacza, że są moralnie właściwe i że możemy się na nie godzić. Także fakt, że Polska nie jest jedynym krajem, który boryka się z problemem nacjonalizmu, nie może nas zwalniać z odpowiedzialności i z wyrażania niezgody na takie zachowanie wokół nas.
Obserwując wiece jakiejkolwiek skrajnej grupy, stajemy przed sytuacją, za którą odpowiadamy my wszyscy. Owszem, instytucjonalnie politycy, liderzy społeczni, ale nade wszystko każdy z nas, obojętność bowiem może stać się paliwem nacjonalizmu, bo daje mu otwartą drogę, bo przecież nikt nie mówi: „nie pozwalam”.
Siła, która porusza nacjonalizm, jest wirusem z Dżumy Alberta Camusa.
Ta siła to plaga, która zebrawszy swoje żniwo, nie znika, lecz tylko wycisza się na chwilę. A potem, czasami po latach, powraca. A gdy wróci i damy jej urosnąć w siłę, wcześniej czy później każdy może paść jej ofiarą. Bo dla niej nie jest istotne, kim jesteśmy, tylko kogo widzi w nas ona i owładnięte nią umysły.

Kto wynosi ponad skalę wartości ziemskich rasę albo naród, albo państwo, albo ustrój państwa, przedstawicieli władzy państwowej albo inne podstawowe wartości ludzkiej społeczności, które w porządku doczesnym zajmują istotne i czcigodne miejsce, i czyni z nich najwyższą normę wszelkich wartości, także religijnych, i oddaje się im bałwochwalczo, ten przewraca i fałszuje porządek rzeczy stworzony i ustanowiony przez Boga-Człowieka i daleki jest od prawdziwej wiary w Boga i od światopoglądu odpowiadającego takiej wierze.

PIUS XI, ENCYKLIKA z 14 III 1937
Mit Brennender Sorge, 12

Kwestia odpowiedzialności
Problemem nie jest tylko to, że takie rzeczy się dzieją. Lecz także, że my sami nie potrafimy się takim wydarzeniom przeciwstawić. A bywa, że w nich uczestniczymy. Bo te same środowiska organizują marsze, które w swych założeniach nie są złe: czy to w dniu Święta Niepodległości czy w dniu Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Problem pojawia się wtedy, gdy owe marsze miast upamiętniać ważne rocznice i honorować bohaterów, zamieniają się w seanse nienawiści względem „wrogów” lub „innych”.
Zaniedbania, które przyczyniły się do powrotu idei nacjonalistycznych, nie mogą być dla nich jakimkolwiek usprawiedliwieniem, ani tym bardziej zezwalać na ich tolerowanie. A dodanie do słowa „nacjonalizm” przymiotnika „katolicki” i obnoszenie się z nim na manifestacjach za każdym razem powinno spotykać się z jasnym potępieniem.
Fakt, że niektóre zachowania nie są obłożone sankcją karną, nie oznacza, że są moralnie właściwe i że możemy się na nie godzić. Także fakt, że Polska nie jest jedynym krajem, który boryka się z problemem nacjonalizmu, nie może nas zwalniać z odpowiedzialności i z wyrażania niezgody na takie zachowanie wokół nas.
Obserwując wiece jakiejkolwiek skrajnej grupy, stajemy przed sytuacją, za którą odpowiadamy my wszyscy. Owszem, instytucjonalnie politycy, liderzy społeczni, ale nade wszystko każdy z nas, obojętność bowiem może stać się paliwem nacjonalizmu, bo daje mu otwartą drogę, bo przecież nikt nie mówi: „nie pozwalam”.
Siła, która porusza nacjonalizm, jest wirusem z Dżumy Alberta Camusa.
Ta siła to plaga, która zebrawszy swoje żniwo, nie znika, lecz tylko wycisza się na chwilę. A potem, czasami po latach, powraca. A gdy wróci i damy jej urosnąć w siłę, wcześniej czy później każdy może paść jej ofiarą. Bo dla niej nie jest istotne, kim jesteśmy, tylko kogo widzi w nas ona i owładnięte nią umysły.

NACJONALIZM NIE JEST
DROGĄ KOŚCIOŁA. JEST
NIĄ, JAK MÓWIŁ JAN
PAWEŁ II, CZŁOWIEK.
KAŻDY CZŁOWIEK.

Godność człowieka wobec Boga stoi u podstaw godności, równości
i braterstwa człowieka wobec innych ludzi

JAKUB SZYMCZUK/FOTO GOŚĆ

Wszyscy wspólnie prośmy Ojca światłości i łaski, by oświecił umysły i poruszył wolę ludzi najważniejszych, odpowiedzialnych za życie albo zniszczenie narodów; módlmy się również za nasze narody, by nie dały się zaślepić jątrzącemu nacjonalizmowi, aby (…) dokonało się ułożenie stosunków współżycia społecznego w prawdzie, w sprawiedliwości i w miłości.

JAN XXIII,
ORĘDZIE RADIOWE w sprawie
zgody między narodami i pokoju
w rodzinie wszystkich ludzi
(8 IX 1961)

Post scriptum
Na początku roku w Ełku doszło do tragedii. Zginął człowiek ugodzony nożem przez pracowników baru.
W tym momencie nie znamy wszystkich okoliczności zdarzenia, ale fakt pozostaje faktem – zabito człowieka.
Ta tragedia wydarzyła się przed barem z kebabem, prowadzonym przez obcokrajowców pochodzących z północnej Afryki. W efekcie doszło do incydentów w całym kraju, związanych z dewastacjami lokali i pobiciem spotkanych na ulicach osób o ciemnej karnacji i kuriozalnej „akcji” polegającej na bojkotowaniu barów z podobnymi daniami. Dlaczego o tym piszę? Bo ta ślepa „odpowiedzialność zbiorowa” opiera się na tych samych lękach, którymi karmią się współcześni uliczni nacjonaliści: stereotyp, generalizacja, wzywanie do samodzielnego wymierzania „sprawiedliwości”.
I powinni być ukarani sprawiedliwą karą zarówno zabójcy mężczyzny w Ełku, jak i ci, którzy biją ludzi na ulicach z jakiegokolwiek powodu, a także ci, którzy niszczą mienie innych ludzi.
Zbrodnia i sprawiedliwość nie znają koloru skóry, narodu, wyznania. Znają człowieka. Wszyscy jesteśmy ludźmi.