Mowa nienawiści

Czyli o tym, że „jak Kali
ukraść krowę, to dobrze”.

PIOTR SUTOWICZ

Wrocław

JAKUB SZYMCZUK/FOTO GOŚĆ/FOTOMONTAŻ MWM

Pewnie większość starszych i niektórzy młodsi pamiętają słynny dialog Kalego ze Stasiem Tarkowskim zapisany przez Henryka Sienkiewicza na kartach W pustyni i w puszczy:
„– Powiedz mi – zapytał Staś – co to jest zły uczynek?
Jeśli ktoś Kalemu zabrać krowy – odpowiedział po krótkim namyśle – to jest zły uczynek.
– Doskonale! – zawołał Staś – a dobry?
Tym razem odpowiedź przyszła bez namysłu:
– Dobry, to jak Kali zabrać komuś krowy”.
Moralność Kalego
Powyższa, wymyślona przez autora książki rozmowa jest o tyle istotna, że przeszła do historii myśli filozoficznej, a ukute post factum pojęcie „moralności Kalego” jest jednym z tych, których znaczenia objaśniać specjalnie nie trzeba.
Wbrew temu, co chcielibyśmy myśleć, postawa Kalego nie jest jedynie wyrazem postawy etycznej człowieka nieucywilizowanego, który swoim sposobem bytowania niewiele wzniósł się ponad poziom zwierzęcy. Niestety, nasz świat jest tak pełen dowodów na powszechność obowiązywania tejże moralności, że można ukuć powiedzenie, iż wszyscy jesteśmy „Kalim” (bardzo trudno utworzyć liczbę mnogą tego imienia tak, by nie brzmiała dziwacznie). O ile w życiu indywidualnym postawa taka wynika wprost z naszego egoizmu i egocentryzmu, z którego wyzwalanie się wymaga wielkiej pracy nad sobą i nauki patrzenia na świat szerzej niż z perspektywy własnego ja, o tyle jeżeli przejdziemy na poziom życia społecznego, to spojrzenie z perspektywy Kalego jest niezwykle trudne do wykorzenienia, zwłaszcza gdy ubierzemy je w ładne, acz nic nieznaczące pojęcia, których atakowanie z pozycji zdrowej moralności skazane jest na oskarżenia o np. tytułową mowę nienawiści.
Między moralnością Kalego a nią zachodzi bardzo ścisła korelacja.
W dyskusji publicznej nadzwyczaj często mamy do czynienia z użyciem terminów, których zadaniem nie jest doprecyzowanie i wyjaśnienie czegoś, lecz jedynie „dokopanie” przeciwnikowi w sytuacji braku racjonalnych argumentów.
Mowa nienawiści
Ponoć mowa nienawiści, według Rady Europy, to „wszystkie formy ekspresji, które rozpowszechniają, podżegają, wspierają lub usprawiedliwiają nienawiść rasową, religijną, ksenofobię, antysemityzm lub inne formy nienawiści wynikające z nietolerancji, łącznie z nietolerancją wyrażoną za pomocą agresywnego nacjonalizmu i etnocentryzmu, dyskryminacją i wrogością wobec przedstawicieli mniejszości, imigrantów i osób obcego pochodzenia”.

Zależnie więc od tego, jak podejdziemy do tematu oskarżenia, możemy je rzucać dowolnie, byle wyszło na nasze, każdemu możemy powiedzieć, że „podżega”, a przynajmniej my tak rozumiemy jego wypowiedź.
Oczywiście, na dobrą sprawę, nie ma konieczności mówienia, by ową mowę uskuteczniać. Skoro istotne są tu „formy ekspresji”, to spokojnie można przeciwnikowi zarzucić np. „złowrogie milczenie”. Jednym słowem, jeśli trzeba w psa uderzyć, to jakiś kij się zawsze znajdzie.
Tak się składa, że pojęciem „mowy nienawiści” bije się w zasadzie w jedną stronę, tzn. używa się go wyłącznie do bicia tradycyjnych wartości, np. małżeństwa jako związku mężczyzny i kobiety, religii, ładu społecznego opartego na wartościach chrześcijańskich czy kultury, która nie wyrażałaby się poprzez dziwaczne eksperymenty dekonstrukcyjne i odnosiła się do tradycyjnego w danym społeczeństwie dziedzictwa cywilizacyjnego. Paradoksalnie do mowy nienawiści różne „autorytety moralne” wrzucają reakcje społeczne, w których wskazuje się, że tu i ówdzie używa się symboli antychrześcijańskich i obraża się religię, czyniąc w zasadzie każdego, kto się do niej przyznaje, fundamentalistą i zwolennikiem zabobonu. Używanie tego pojęcia stało się więc doskonałym narzędziem pomagającym „Kalemu ukraść krowę”.
I co z tym zrobić?
Czy można coś z tym zrobić? Konkretna odpowiedź na tak postawione pytanie jest trudna. Po pierwsze, jak każde pojęcie to również można próbować odwrócić i używać go w taki sposób, iż sami staniemy się złodziejami krów. Nie jest to łatwe. Jeżeli jakieś pojęcie zostało zawłaszczone przez konkretny obóz światopoglądowy i wpisane jako narzędzie realizacji jego celów, to zmiana dyskursu i nadawanie mu innych znaczeń nie jest łatwe. Poza tym ciągle pozostajemy w orbicie przytaczanej walki o bydło, której skutkiem nie będzie obiektywne ustalenie dobra i zła, czyli symbolicznego prawa własności krów, lecz jedynie subiektywny sukces i dobro jednych kosztem drugich. Inne wyjście polegałoby na swoistym zagłodzeniu pojęcia, czyli odnoszenia się do niego w sposób oczywisty: „wy macie słowa, a my mamy prawdę”. Można założyć, że deprecjacja pojęcia z czasem doprowadzi do tego, że stanie się ono bezużyteczne i w ten sposób ani my nie będziemy musieli kraść niczyich krów, ani też nie będziemy się musieli martwić o swoje stado. A to wydaje się stanem najbardziej pożądanym.