„WIEM, KOMU UWIERZYŁEM” (2 TM 1,12)
Apologia na dzień powszedni

Bóg Jezusa Chrystusa

Bądźmy rozsądni i zostańmy przy tym, że Jezus to po prostu bardzo wrażliwy religijnie człowiek.
Ale nie mógł być Bogiem. To niemożliwe.
Otóż są oczywiście sprawy niemożliwe, ale na pewno nie należy do nich to, że Bóg w jakiś szczególny,
nieporównywalny sposób może złączyć się z Człowiekiem.
Gdyby zechciał i zrobił to w odpowiedni sposób… to dlaczego nie!?

KS. MACIEJ MAŁYGA

Wrocław

Jedno z wielu graffiti na murze granicznym wokół Betlejem.
Bóg Jezusa Chrystusa wszedł między lud ukochany,
dzieląc z nim trudy i znoje

ZDJĘCIE KS. MACIEJ MAŁYGA

Zaznaczmy najpierw, że takie stwierdzenia, jak „Bóg stał się człowiekiem” albo „Jezus był Bogiem”, to wielkie myślowe skróty.
Gdy chrześcijanin mówi, że „Bóg stał się Człowiekiem”, to wcale nie twierdzi, że w ten sposób Bóg „przestał być Bogiem”. Nie wyznajemy metamorfozy, „przekształcenia” się Boga w człowieka, lecz Jego szczególne „złączenie się” z Człowiekiem (co za starożytnymi soborami nazywamy unią hipostatyczną).
Wszelkie próby wyobrażenia sobie tej Tajemnicy na podobieństwo choćby przemiany gąsienicy, która staje się dorosłym motylem, czyli przestaje być gąsienicą, to zupełnie pudło.
Boskość Pana Jezusa nie jest absurdem typu „dorosłego motyla, który ciągle jest gąsienicą”, „drewnianego żelaza” czy „kwadratowego koła”. Podkreślamy to, gdyż nie chcemy Bogu przypisywać rzeczy, które są naprawdę niemożliwe, a tym samym odpychające dla rozumu. Takie rzeczy można sobie łatwo wymyślać, ale nikt – ani Bóg, ani ludzie, ani gąsienice – nie może ich dokonać. To zresztą pomysł Stwórcy, zatem gdyby w Nazarecie Maryja jeszcze dokładniej wypytała na ten temat Gabriela, też by się z tym zgodził (por.
Łk 1, 37).
„Einstein, nie mów Bogu, co ma robić”
Po ukazaniu, że złączenie się Boga i Człowieka wcale nie należy do absurdów, łatwiej będzie nam postawić następny krok: zgodzić się, że Bóg może to zrobić, bo… jest Bogiem.
Niby oczywiste, ale czyż nie jest ciągłą pokusą wyobrażanie sobie Boga na swoją ludzką miarę? Bóg to taki „Większy ja”, to zaś skutkuje myśleniem, że Bóg nie może zrobić czegoś, co mi się nie mieści w głowie. Dla jasności: podobnie „myśli” ślimak, wysuwając stęsknione czułki w stronę bezmiaru asfaltowej szosy: „To niemożliwe, aby ktokolwiek dotarł kiedyś do traw po Drugiej Stronie”.
Wiara jest więc niejako pozwoleniem Bogu na bycie Bogiem. On zaś jest inny: „Bo myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami – wyrocznia Pana. Bo jak niebiosa górują nad ziemią, tak drogi moje nad waszymi drogami i myśli moje nad myślami waszymi” (Iz 55, 8-9).

Wymowna jest riposta, jaką duński fizyk Niels Bohr dał Albertowi Einsteinowi przy okazji sporu na temat pewnych stwierdzeń teorii kwantowej (w latach 20. XX wieku). Gdy Einstein podsumował swe (mylne zresztą) tezy metaforycznym „Pan Bóg nie gra w kości”, Duńczyk odparł teologicznie jak najbardziej słuszną uwagą: „Einstein, nie mów Bogu, co ma robić!”
Gdyby nie Ojciec
Tym, co pomaga w wyznaniu Bóstwa Pana Jezusa, jest kontekst całej chrześcijańskiej wiary, której sercem jest Bóg Jeden w Trzech Osobach. Dlaczego?
Zapoznajmy się z fragmentem pewnej muzułmańskiej broszurki, noszącej tytuł The Truth Is… (czyli Prawdą jest…), wręczanej swego czasu pielgrzymom pod Bazyliką Zmartwychwstania w Jerozolimie, zawierającej pytania, które mają wstrząsać wiarą chrześcijan.
Nawet jeśli niektóre wydają się zabawne i zdradzają nieznajomość chrześcijaństwa, to dają do myślenia: „Jeśli Bóg w kształcie Jezusa, jak utrzymują ludzie Księgi [chrześcijanie], umarł i był pogrzebany przez trzy dni i trzy noce, to czy możesz nam powiedzieć, kto w tym czasie troszczył się o świat i stworzenia? Kto kontrolował wtedy świat?”
Gdyby więc Bóg stał się Człowiekiem, ale nie był Trójcą, faktycznie byłoby się czego obawiać.
„Miłość mi wszystko wyjaśniła”
Tajemnicę Boga, który może i chce stać się Człowiekiem, w ostateczności wyjaśnia miłość. Ona bowiem wyjaśnia wszystko (Karol Wojtyła, Pieśń o Bogu ukrytym). Miłość zaś wyraża się w byciu z osobą kochaną, w dzieleniu z nią życia. Czy nie jest więc jasne, że Bóg i mógł, i chciał stać się Człowiekiem, aby z ludźmi dzielić życie?
„Miłowałem Izraela, gdy był jeszcze dzieckiem […] uczyłem chodzić Efraima, na swe ramiona ich brałem; oni zaś nie rozumieli, że troszczyłem się o nich. Pociągnąłem ich ludzkimi więzami, a były to więzy miłości. Byłem dla nich jak ten, co podnosi do swego policzka niemowlę – schyliłem się i nakarmiłem go” (Oz 11, 1-4). Ten fragment Starego Testamentu brzmi jak zapowiedź Hymnu o Kenozie i jego słów o Bożym „staniu się podobnym do ludzi”, o „dążeniu miłości” i „uniżeniu” (Flp 2, 5-11).

Warto: spróbować być mądrzejszym
niż Einstein