KS. JÓZEF MAJKA

Olśnienia

Rozdział drugi
Front

Zbliżanie się frontu odczuwaliśmy już dość wyraźnie od wczesnej wiosny. Wzrastała ustawicznie liczba uciekinierów cywilnych i zagęszczała się obecność różnych wojskowych i paramilitarnych formacji niemieckich. Przybysze zaczęli się pojawiać w kościele na nabożeństwach, a pojedynczy żołnierze przychodzili od czasu do czasu do zakrystii z prośbą o błogosławieństwo. Zawahałem się, kiedy zjawił się pierwszy, ale wnet uświadomiłem sobie, że jest to po prostu człowiek w bezpośrednim niebezpieczeństwie śmierci i że jemu samemu nie przychodzi nawet na myśl, iż miałbym mu błogosławić na zabijanie.

Na podstawie bardzo rzadkich kontaktów z obecnymi wśród nas żołnierzami i nielicznymi cywilami dochodziłem do wniosku, że zaczynają oni mieć dość wojny i wyraźnie zaczyna ich trapić lęk przed klęską. Byłem jednak zaskoczony, kiedy w dniu inwazji na wybrzeże Normandii, o której jeszcze nie wiedziałem, przechodząc koło „Kromerówki”, gdzie mieszkało dwoje Niemców z Todtorganisation, pojawiających się w każdą niedzielę w kościele, usłyszałem z okna wołanie:
– Herr Kaplan, Herr Kaplan, kommen Sie, bitte, Invasion!

Wiedzieliśmy z prasy podziemnej, że przygotowywana jest inwazja na północne wybrzeże Francji. Wszedłem po schodach na górę do luksusowego mieszkania, gdzie znalazłem się po raz pierwszy. Pani domu wprowadziła mnie do pokoju, w którym radio było nastawione na cały regulator i podawało informacje z Normandii. Nie mogłem się powstrzymać od złośliwej uwagi, zanim przekroczyłem próg pokoju:
– Es ist doch uns verboten Radio zu hören…
– Haben Sie keine Angst – usłyszałem z pokoju odpowiedź gospodarza – das ist Radio London in der deutschen Sprache.

Współczesny Biecz, widok z wieży ratuszowej

HENRYK PRZONDZIONO/FOTO GOŚĆ

Teraz już zgłupiałem do reszty. Wnet się jednak przekonałem, że byli to ludzie, z którymi można było konie kraść.
On dysponował całym taborem ciężarówek, a całe niemal umeblowanie Kromerówki było zapewne „ocalone” przed bolszewikami z jakiejś lwowskiej rezydencji, bo tam właśnie jeździły owe ciężarówki. Dziwiło mnie nie tylko to, że słuchali właśnie Londynu, ale reagowali na tę wiadomość tak, jakby to dla nich miało być wyzwolenie. Najwyraźniej mieli dość wojny, choć się zapewne na niej bogacili.

Byłem u nich jeszcze potem z pewnym lwowskim profesorem, któremu zależało na tym, by mu przywieźli do Biecza jego dobytek ze Lwowa. Nie dowiedziałem się już jednak, czy i co z tego wyszło. Ograniczyłem się jedynie do ich skontaktowania.
Wojska w mieście przybywało i szukali kwater, podobnie jak przed trzema laty, kiedy to koncentrowali się do ataku na wschód, przede wszystkim w pobliżu kościoła.
Wyrzucili więc także Macieja ze starej plebanii. Początkowo przeniósł się poza miasto, bo wydawało mu się, że tam będzie mu bezpieczniej. Wnet się jednak przekonał, że na dłuższą metę był to wybór fatalny, bo trzeba było dochodzić do kościoła i na posiłki prawie kilometr, a droga prowadziła przez otwarty teren, na którym przyłapały go kilkakrotnie latające wciąż „kukuruźniki”.

Napędziły mu takiego strachu, że kiedy potem zamieszkał u mnie, na sam odgłos samolotu wciskał się w kąt i głośno mówił pacierz.
Sam byłem przestraszony po tej bombie, która spadła tuż za murem, ale chyba nie aż w takim stopniu.
Nacisk zbliżającego się frontu odczuwało się coraz bardziej, rosła liczba wojska i uciekinierów, Niemcy starali się do końca ściągać wszystkie możliwe świadczenia i kontyngenty, a od pewnego czasu zaczęli łapać ludzi do budowy umocnień nad Wisłoką. Ludzie bali się tych łapanek, starali się nie wychylać z domu, lękali się przychodzić do kościoła. Miałem w związku z tymi łapankami dość trudne przeżycie.

W następnym numerze o ukrywaniu się w kościele
przed aresztowaniem