Wigilia w zamku

Czwartek, 22 grudnia, zimowy poranek. Do Wigilii Świat Bożego Narodzenia jeszcze dwa dni, ale niektórym dane jest przeżywać ją wcześniej.

Patrząc na kurczącą się kolejkę przy ul. Świebodzkej 1, usłyszałam i swoje nazwisko. Weszłam za drzwi, lecz przed wejściem na „zamek” czekało mnie przejście kilku procedur bezpieczeństwa. Tam też czekał kapelan, o. Robert Żukowski OMI, który po kilku minutach zapoznał mnie z rodziną Choszczyk, którą, jak sami powiedzieli – Matka Boża również przyprowadziła na Wigilię w tym areszcie śledczym. Ich zespół Rodzinny – Eo Nomine, niejednokrotnie podkreślał jak dobrze jest słuchać się Mamy. Piszą o sobie: „Naszym powołaniem jest posługa modlitewno-muzyczna w hospicjach, więzieniach, szpitalach, domach spokojnej starości, domach samotnej matki, wszędzie tam, gdzie jest potrzebna miłość i obecność sercem do serca.”

Po wędrówce korytarzami, przechodząc przez kolejne bramy, mijając przystrojone choinki, wspięliśmy się do wejścia na oddział, gdzie na końcu korytarza stał już ołtarz. Gdy Zespół Eo Nomine zaczął przygotowywać sprzęt do akompaniamentu liturgicznego, więźniowie zadbali o uzupełnienie korytarzowej kaplicy o ławki. W czasie przygotowań udało mi się zawitać również do kaplicy, gdzie zwykle odprawiane są Msze św. poza tą – wigilijną. Uwagę od razu przykuł tam jeden, wielki obraz, znajdujący się naprzeciw tabernakulum, pomiędzy stacjami Drogi Krzyżowej. Dzięki funkcjonariuszom Służby Więziennej i o. Robertowi odkryte zostało przede mną coś, co dołożyło się do swego rodzaju niezwykłości tego miejsca. Otóż wspomniany obraz został namalowany przez byłego osadzonego, który deklarował, że jest ateistą. Przed śmiercią jednak wezwał kapelana i przystąpił do Sakramentu Pokuty. Obraz Jezusa Zmartwychwstałego – czy taki sam zdążył odbić się w jego duszy? Co dane jest doświadczać tym, którzy uczestniczą we Mszach Świętych w TEJ kaplicy?

Kilka minut przed rozpoczęciem Mszy Wigilijnej, ławki stały się całkowicie zapełnione. Eo Nomine zaczął grać, a w stronę ołtarza zbliżał się kapelan, za którym kroczyli dwaj królowie i śmierć. Skąd takie połączenie w tym orszaku? Po chwili z ambonki usłyszeliśmy pewne wyjaśnienie: „W życiu często wydaje nam się, że jesteśmy królami… a w rzeczywistości jesteśmy jak ta śmierć – nie rozmawiamy z najbliższymi, nie żyjemy dla innych, a tylko dla siebie.” – mówił o. Robert. Przytoczył również historię L. Pavarottiego, dla którego dopiero otarcie się o śmierć stało się szansą na dostrzeżenie prawdziwych wartości w swoim życiu. Tak często i my musimy awaryjnie lądować, bo może roztrzaskalibyśmy się o nasze wielkie pragnienia, marzenia, życiowe oczekiwania. Czy potrafimy doceniać to, co mamy, nawet wtedy, gdy w życiu wali nam się to, co zostało zbudowane na piasku?      Kolejnych minuty doświadczania wspólnej modlitwy, owocują kolejnymi przemyśleniami. Zastanawiające jest to, czy żyjąc poza murami więzienia nauczymy się kiedykolwiek doceniać wartość przeżywania świąt w gronie najbliższych tak jak niektórzy z tych, którzy doświadczyli życia „za kratami”? Czy w tym całym codziennym zabieganiu jesteśmy w stanie uchwycić istotę Świąt Bożego Narodzenia? Ilu z nas musiałoby coś stracić, żeby dopiero z dalekiej perspektywy, przesłoniętej metalowymi prętami, mogło coś zauważyć?

Na kazaniu głos zabrała p. Dorota, która wyznała swoje świadectwo. Mówiła o drodze swojej kariery, młodzieńczym marzeniu wielkiej sławy piosenkarki i o tym, jakie te marzenia miały skonfrontowanie z rzeczywistością. Gdzie biorąc udział w programach telewizyjnych, nawet przy kasie w markecie pojawiała się w jej głowie myśl, że kasjerka może zaraz wyciągnie kartkę i długopis, prosząc o autograf… a po prostu dawała rachunek, mówiąc „2,50 zł, poproszę”. Gdy w dążeniu do sławy, żądzy posiadania, straciło się niemalże wszystko – pieniądze, rodzinę. Gdy dopiero śpiewając kolędy w hospicyjnej sali, gdzie leżała mama jej męża, zorientowała się, że publiczność składająca się pacjentów, którzy zebrali się również przy otwartych drzwiach sali, daje prawdziwą radość. Żadna wielka scena czy popularność, nie dała jej wcześniej takiego szczęścia, jak to.

Z każdą kolejną kolędą słychać było coraz więcej głosów. Jakie zaskoczenie malowało się na twarzach osadzonych, gdy po słowach „przekażmy sobie znak pokoju” po prostu wyciągnęło się w ich stronę rękę. Jak pisała św. Matka Teresa z Kalkuty „Zawsze, ilekroć uśmiechasz się do swojego brata i wyciągasz do niego ręce, jest Boże Narodzenie.”

Nie chcąc pominąć ani jednego człowieka, uściśnięcia dłoni, spojrzenia w oczy, przeszłam po kolei – od pierwszej do ostatniej ławki. I czułam pokój.
Boże Narodzenie jest też przypomnieniem nam, że jesteśmy dziećmi Bożymi, dziećmi Jednego Boga. Zamiast oceniać, może czasem warto zastanowić się, czego ja od tego drugiego człowieka mogę się nauczyć. Z doświadczeń innych ludzi może płynąć nauka dla każdego z nas. O. Robert mocno podkreślał to, by pamiętać, że wewnętrzna wolność wynika z godności dziecka Bożego, a przecież każdy z nas tą godność posiada. Jak podaje KKK 1712 „Prawdziwa wolność jest w człowieku szczególnym znakiem obrazu Bożego” a dalej KKK 1747 „Prawo do korzystania z wolności jest nieodłącznym wymogiem godności człowieka, zwłaszcza w dziedzinie religii i moralności. Wolność nie daje nam jednak fałszywego prawa do mówienia i czynienia wszystkiego.” Kto prawdziwie korzysta z tej wewnętrznej wolności?
Drugie czytanie z Mszy wigilijnej Narodzenia Pańskiego (Tt 2, 11-14) daje nam wszystkim wskazówkę, by wyrzec się żądz światowych i z nadzieją oczekiwać objawienia się chwały Jezusa Chrystusa. To właśnie On wydał się za każdego z nas, by nas oczyścić i odkupić.  Może gdy właśnie tu – na ziemi, dotykają nas bolesne konsekwencje naszych przewinień, dostajemy szansę oczyszczenia z tego, co nam prawdziwe szczęście zabiera?

Na wigilijnym stole pojawiły się cukierki, a obok nich Cudowne Medaliki. Po Mszy każdy mógł podejść też po opłatek, by podzielić się nim z innymi. Była to jedyna taka okazja, by więźniowie z różnych oddziałów mogli się spotkać, a w tym przypadku również zamienić ze sobą kilka słów. Niektórzy korzystali z tej okazji, niektórzy nawet poświęcili chwilę również na to, by połamać się opłatkiem ze mną, za co im dziękuję. Zanim więźniowie zostali odprowadzeni przez opiekunów na swoje oddziały, udało mi się usłyszeć jeszcze kilka słów jednego z nich. Mówił, że jeżeli ktoś prawdziwie ma w sobie wiarę, to takie wydarzenie jak to, czy też możliwość uczestniczenia we Mszach św., będzie go budować. W pewnym momencie po prostu powiedział: „Z wiarą żyje się łatwiej. Nie bez powodu mówi się, że wiara czyni cuda i góry przenosi” dodał „a głos p. Doroty po prostu oderwał mnie od rzeczywistości”. Choć po takim przeżyciu trudniej wraca się do celi, to daje ono również motywację do pewnych przemyśleń.

Kapelan, o. Robert, po wszystkim wspominał jeszcze o tym, jak więźniowie potrafią „czytać człowieka”, gdzie my, chodząc po ulicy potrafimy siebie nie zauważać. Jesteśmy zajęci swoimi sprawami i „żyjemy w swoich futerałach”. Tworzymy prawa, które nas coraz bardziej ograniczają, stajemy się wygodni, ale zamknięci coraz bardziej. Nieraz po prostu wolimy nie widzieć dramatów, które wokół nas mają miejsce, a za więźniem kryje się dramat – dramat tego, co go takim uczyniło.

Zapominamy, że wiara jest łaską. Wygodniej jest przypisywać coś sobie, wierzyć we własne zasługi.

Przy całym tym blasku świątecznych światełek, migających reklam zachęcających do prezentowych zakupów, czy też rozbłyskujących fajerwerków łatwo nie dostrzec prawdziwego światła. Nawet chcąc spojrzeć na gwieździste niebo, to, co dzieje się na ziemi, utrudnia nam zobaczenie tego, co jest w górze. Nierzadko też większy podziw budzą wśród nas spadające gwiazdy niż ta, która cały czas świeci.

Anna Kaśków