KS ANDRZEJ DRAGUŁA

Zielona Góra

Marsz życia

W chwili, gdy ukaże się ten felieton, ci, o których mówię, właśnie będą zmierzać do Aleppo. Albo może nie wyruszą wcale. Nie wiem.
To logistycznie bardzo trudna inicjatywa, ale wierzę, że się uda.
Na 26 grudnia zaplanowano wyjście z Berlina marszu cywilów z całej Europy do oblężonego miasta w Syrii: „Civil March for Aleppo”. Inicjatorką marszu jest Anna Alboth, Polka mieszkająca w Berlinie. Idea wydaje się szalona. Tysiące ludzi wyruszy zimą przez Europę, Turcję do Aleppo.
Inicjatywa wymaga zaangażowania wielu osób z różnych krajów, konsultacji m.in. z pracownikami organizacji humanitarnych w Syrii i Libii, konsultantami armii tureckiej i konsulami poszczególnych krajów.
Można się dołączyć w drodze na dzień, tydzień, na godzinę.
Wiemy, czym były krucjaty. Ta „krucjata” – jeśli do niej dojdzie – będzie zupełnie inna. Też wyruszy do Ziemi Świętej, wszak Syria to jej część.
Też będzie proklamować królestwo niebieskie na ziemi. Ale już inaczej: ani mieczem, ani ogniem, ale solidarnością, miłością, przebaczeniem, dobrem. Szalona idea, ale może jedyna droga, aby „zawstydzić mędrców” i „mocnych poniżyć”. Wszak – jak sam mówił – Jego królestwo „nie jest z tego świata”. Królestwa „tego świata”, jak na razie, nie dają sobie rady.
Ta inicjatywa przywołuje na myśl także tzw. krucjatę dziecięcą z 1212 r.
Tysiące dzieci pod wodzą pastuszka Stefana z Cloyes wyruszyło z Francji w przekonaniu, że Ziemię Świętą z rąk muzułmanów będzie można wyzwolić przez samą czystość dziecięcych serc. Że na widok tłumu dzieci ich serca skruszeją i opuszczą Jerozolimę. Inicjator wyprawy obiecywał dzieciom, że morze się rozstąpi, a do Palestyny dojdą suchą nogą. Morze się nie rozstąpiło, część dzieci wróciła do domu, część wyruszyła statkami, wiele umarło z głodu, inne wzięto do niewoli. „Civil March for Aleppo” nie ma nic wspólnego z żadną krucjatą. To projekt być może szalony, ale nie naiwny. Jego organizatorzy wiedzą, że to wyprawa trudna i niebezpieczna, że trzeba zapewnić maszerującym żywność, bezpieczeństwo i powrót do domu. Że nie można ich wystawić na pastwę okrutnego losu ani wystawiać Bożej Opatrzności na próbę.
Ktoś powie, po co piszę o czymś, co być może nie dojdzie do skutku.
Piszę, bo bez względu na jej realizację inicjatywa wydaje mi się dobra. To przykład działania, które wcale nie musi przynieść wymiernych korzyści. Być może żaden polityk nie przejmie się maszerującymi cywilami, nie zakończy to także bratobójczego konfliktu w Syrii.
Mówiąc krótko: być może marsz niczego nie zmieni. Ale może jego siłą jest zamanifestowanie innego sposobu myślenia? Powiedzenie światu, że nie wszystkim ten konflikt jest obojętny, choć jednocześnie są bezsilni.
I dlatego idą: bez karabinów, bez bomb i bez czołgów. Idą, by uzmysłowić światu istnienie innego horyzontu myślenia, gdzie nie kalkuluje się ludzkiego życia, ale rzuca się wszystko, by iść i je ratować. Taki marsz życia przeciwko śmierci.