JOLANTA KRYSOWATA

Wińsko

List do mojego proboszcza

Kazanie jak wyprzedzanie ciężarówki

Wczasach, kiedy prowadziłam telewizyjny talk-show „Nasze Dzieci” i miałam zaledwie kilka minut, żeby przed włączeniem kamer przyzwyczaić gości w studiu do siebie i do sytuacji, miałam takie powiedzenie: „Proszę Państwa! Z zabieraniem głosu jest jak z wyprzedzaniem ciężarówki. Albo wyprzedzam, albo nie. Nie mogę hamować i dodawać gazu, wahać się, zastanawiać. Trzeba depnąć i ciąć do końca, albo rozmyślić się raz i wrócić na dobre za naczepę”. To powiedzenie zawsze działało. Goście, jeśli już zabierali głos, to dlatego, że mieli coś do powiedzenia i byli przekonani, że ich myśl jest warta publicznego wysłuchania.
Obecnie, z racji pełnionej funkcji (wójta) i stylu życia (dużo w drodze), bywam w różnych kościołach, w różnych parafiach, u różnych proboszczów. Słucham kazań. Zanim padnie pierwsze słowo, patrzę na ludzi, parafian, przyzwyczajonych do swojego księdza.
Po ich twarzach i pozycji ciała domyślam się, jak będzie. Dominują dwie postawy: przetrwania lub zaciekawienia. Pierwsi rozluźniają się, opuszczają ramiona, pochylają głowy, uciekają wzrokiem pod ławkę, uzbrajają się w cierpliwość i obojętność.
Drudzy prostują się, otwierają oczy, patrzą wprost na kapłana i uśmiechają się lekko w oczekiwaniu.
Myli się, kto sądzi, że pierwsi mają proboszcza nudziarza, który nic zajmującego i pouczającego nie umie powiedzieć, a drudzy erudytę, kaznodzieję ognistego jak z amerykańskiego filmu. O nie, mądrości i talentu nie można odmówić ani pierwszemu, ani drugiemu. Ci, których nie chce się słuchać, są po prostu nieśmiali, podejmują jakąś myśl i od niej odchodzą w dygresję, jakby bali się powiedzieć do końca, co sądzą. Są mili, przewidywalni. Drudzy zaś trzymają się wątku, odważnie nazywają rzeczy, nawet gdy parafianom nie w smak słyszeć to, co słyszą. Są wyraziści.
Mówią tak, jak się wyprzedza ciężarówkę. Bywa, że dostają oklaski.