W moim mieszkaniu mieszkał Żyd

Wbrew tytułowi poniższy tekst w ogóle nie ma zamiaru zajmować się tzw. kwestią żydowską. Oznacza to, co napisano. Po prostu piszący poniższe rozważania zupełnie przypadkiem natknął się na informację o lokatorze zamieszkującym jego obecne mieszkanie w końcu lat 40-tych. Skąd wiadomo, że był narodowości żydowskiej? Ano stąd, że nosił całkowicie, określmy je hebrajskie, imię przy brzmiącym po polsku nazwisku. Do tego z kolejnej notatki o nim uzyskałem informację, iż urzędowo zmienił swe imię na, powiedzmy, na bardziej chrześcijańskie, czy może prościej takie, które nie wzbudzi niczyjego zainteresowania. Z pewnością był to jeden z tych ocalałych z holokaustu Żydów, którzy w dość znacznej liczbie zamieszkiwali po wojnie Dolny Śląsk, w tym także naszą dzielnicę.

„U św. Józefa”, listopad 2015

Nie o nim jednak zgodnie z zapowiedzią chcę pisać, szczególnie, że nie wgłębiałem się w jego dalszą historię. Dociekliwemu czytelnikowi mogę tylko dopowiedzieć, że człowiek ten najprawdopodobniej nie żyje, gdyby bowiem było inaczej miałby obecnie 110 lat, co stanowiłoby jakiś ewenement. Chciałbym tu, przy okazji podjąć problem naszej pamięci, nazwijmy ją historycznej.

W kamienicach, w których żyjemy mieszkały przed nami całe rzesze ludzi, do tego z całą pewnością różnych i nam obcych. Być może przed rzeczonym lokatorem mieszkanie było własnością funkcjonariusza NSDAP  albo SS-mana, który miał swój udział w eliminacji „ras” uznanych przez niego i jego zwierzchników za zasługujące na wyniszczenie. W tej sytuacji wprowadzka wspomnianego na początku mieszkańca byłaby swoistym chichotem historii. Być może zresztą mieszkał tu ktoś zupełnie inny, może antynazista, który nie godził się na politykę swego kraju, może przedstawiciel polskiej mniejszości, a może niemiecki Żyd, który też w odpowiednim momencie został stąd wysiedlony. Być może mieszkańcy mojego obecnego mieszkania uciekli przed oblężeniem miasta w 1945 roku,  ale możliwe, że zostali tu i zginęli. Mogło się też zdarzyć, że zostali wysiedleni tuż po 1945 roku, a potem zamieszkał w nim tytułowy bohater. Wszystko to jest potencjalnie możliwe i może być przedmiotem swoistego śledztwa historycznego na minimalną skalę. Być może kiedyś takie przeprowadzę, na razie jego wyniki jakoś szczególnie mnie nie interesują. Za to interesująco i nadzwyczaj trafnie w tym kontekście brzmią słowa piosenki wrocławskiego barda Romana Kołakowskiego: „w polskim Wrocławiu niemieckie domy to właśnie moja ojczyzna”.

Wydaje się, że w tym krótkim tekście oddana jest pewna głęboka prawda o naszej najbliższej w końcu historii i pamięci historycznej. W tej części obecnej polski, której nie zalicza się do tzw. Ziem Odzyskanych sprawa wygląda prościej. Na rodzinnej ziemi żyły pokolenia przodków i ich następców powiązane więzami rodzinnymi. Rodziny spotykając się, rozmawiały o tym „kto kiedy i z kim”. Dziedziczono po przodkach to, co dobre, jak i pewne obciążenia np. spór z sąsiadami ciągnący się z pokolenia w pokolenie, istoty którego nikt właściwie nie znał. Cmentarz był miejscem pochówku kilku pokoleń. Oczywiście industrializacja wieku XIX i XX trochę tym prostym światem zachwiała, ale nie do końca go zniszczyła, w każdym razie mentalność historyczna żyjących ma się do czego odnieść. My żyjąc w tej polsko „poniemieckiej” rzeczywistości mamy inne problemy. Na cmentarzach nie mamy nikogo powyżej dziadka. Trudno znaleźć siedliska w których mieszkałoby więcej niż trzy pokolenia w jednej rodzinie. Oczywiście czas robi swoje, z pewnością jesteśmy coraz bardziej u siebie. Żyjąc na tej ziemi, coraz mocniej tworzymy jej historię, wierząc, „że bez powodu nas na niej Bóg nie zostawił”. Rzeczy dzieją się powoli, ale historia ma to do siebie, że się nie cofa a idzie do przodu.

Co zrobić w listopadowe popołudnia, wędrując po wrocławskich cmentarzach? Ja osobiście wspomnę tych wszystkich, którzy tu byli przede mną, choćby z tego powodu, że byli ludźmi i zasługują na jakąś pamięć. Ale przede wszystkim będę pamiętał o swych własnych przodkach, których kości rozrzucone są po cmentarzach w różnych miejscach, naszej szeroko rozumianej ojczyzny.

Piotr Sutowicz