W imię miłości

Ataki terrorystyczne, masowe mordy, publiczne egzekucje, zło, szok, przerażenie, przemoc…

Wszystkie te słowa przewijały się w opinii publicznej bardzo często w ostatnim czasie. Z przerażeniem patrzyłam na to, jak prawica i lewica, jak wierzący i niewierzący krzyczą na siebie wzajemnie, komentują i publikują w duchu nienawiści. Kolejna akcja internetowa, kolejne opowiedzenie się po jednej lub drugiej stronie i cały czas to samo – rzucanie w siebie kamieniami słów. Z jednej i z drugiej strony. Nie tak powinno być.

Tak już mam, że do wszystkiego podchodzę emocjonalnie. Wiele osób zarzuca mi, że nie da się ze mną dyskutować na poziomie argumentów, logicznych przemyśleń, że powinnam na bok odłożyć swoje rozkołatane serduszko i „na trzeźwo” spojrzeć na zjawiska, badania psychologiczne, konkretne statystyki, liczby… Tylko, że ludzie to nie liczby, a Pan Jezus, gdy oddawał za nas życie, nie kalkulował, czy to się opłaca. Nie patrzył rozumem, nie rachował. Robił to, bo nas kocha. Wszystkich. Do samego końca.

Wielu katolików krzyczy przeciw imigrantom, przeciw islamowi w dzisiejszych dniach. Oczywiście wynika to ze strachu, z chęci obronienia ludzi, których kochamy. Problem polega na tym, że miłość, której uczy nas każdego dnia Jezus nie jest wybiórcza. Nie mówi: kochaj tych, którzy we mnie wierzą. Nie mówi módl się za tych, którzy myślą tak jak Ty. Nie. Bóg powołuje każdego z nas do miłości wroga, do miłości tych, którzy nas krzywdzą, do modlitwy za naszych oprawców. W świetle ewangelii nie mogę się zgodzić na wszystkie głosy, które pod pseudosztandarem Kościoła krzyczą, że w naszym życiu nie ma miejsca i zgody dla islamskich imigrantów. Niestety używają dużo ostrych, momentami wręcz obrzydliwych słów. Takich słów, za które jest mi wstyd, bo mówią je ludzie, którzy przecież tworzą ze mną wspólnotę Kościoła. Mówią je moi bracia i siostry w Chrystusie.

Co mam powiedzieć, kiedy niewierzący przyjaciele pytają mnie, jak to możliwe? Co zrobić, gdy Ci których całe życie próbujesz przekonać, że Bóg jest miłością mówią: to ma być miłość? Gdzie jest wasza ewangelia? Wiele razy próbowałam tłumaczyć, że przecież to tylko ludzie, a oni błądzą. Ostatnio jednak spuszczam już jedynie wzrok. Nie potrafię patrzeć im w oczy, bo jest mi tak bardzo wstyd.

Gdy na spotkaniu kolegium dostałam zgodę na to, by napisać artykuł o tych wszystkich aktach nienawiści wobec imigrantów,  wszystko się we mnie gotowało. Chciałam napisać dużo mocnych i ostrych słów skierowanych w ludzi, którzy sieją to straszliwe ziarno nienawiści. Wtedy jednak zdałam sobie sprawę, że w zasadzie nie różniłabym się niczym od nich. Po prostu przelałabym swoje wzburzenie i gniew na inną grupę niż oni, ale w zasadzie zachowywałabym się tak samo. Nie chcę tego, nie dlatego, żeby teraz móc powiedzieć, że jestem lepsza od nich, bo w niczym, ale to w niczym ich nie przewyższam. Niejednokrotnie jestem fatalna w kochaniu innych. Myślę, że to największe wyzwanie naszego życia – prawdziwie i do końca pokochać drugiego człowieka. Chcę to zrobić, ponieważ cały czas wierzę w to, że któregoś dnia się nawrócę. Albo, że Bóg mnie nawraca każdego dnia, że daje mi szansę wciąż i wciąż na to, bym stała się świętą. W końcu każdy z nas jest do tego powołany.

Dzisiaj więc pełna smutku, gdy przeglądam portale i fora i widzę wiele aktów nienawiści wobec imigrantów, nie piszę już oburzonego komentarza, nie rzucam ostrych słów. Nie, dzisiaj przymykam oczy i proszę „Panie, naucz nas wszystkich się kochać. Do samego końca. Wszystkich”.

Bo w imię miłości nie można rzucać słów, które ranią. W imię miłości można jedynie przebaczać.

Weronika Kumaszka
„Głos Pocieszenia”