Strach przed diakonisą

Żyjemy w niezwykle ciekawych i bezprecedensowych czasach,
w których kobiety nie tylko mogą więcej, ale są też coraz lepiej wykształcone.

ANNA RAMBIERT-KWAŚNIEWSKA

Wrocław

Święcenia diakonis i diakonów w Kościele anglikańskim.
York Minster, 5 lipca 2015 r.

ARCHIWUM DIECEZJI YORKU/WWW.ARCHBISHOPOFYORK.ORG

Papież Franciszek podczas spotkania z Międzynarodową Unią Generalnych Przełożonych (UISG) przyznał rację przodowniczkom życia konsekrowanego, że dobrą rzeczą byłoby ponowne pochylenie się nad zagadnieniem diakonis – dokładne przebadanie, kim były te tajemnicze kobiety u zarania chrześcijańskiej historii i czy możliwe byłoby wskrzeszenie tej posługi w Kościele współczesnym.
Pierwsze reakcje
Wokół tematu wybuchła niespotykana wrzawa. Nagłówki polskich periodyków przerzucały się hasłami o Franciszku rewolucjoniście, domniemanym przyzwoleniu papieskim na kapłaństwo kobiet, o zakazie Jana Pawła II z Ordinatio sacerdotalis oraz o furtce do diakonatu autorstwa Benedykta XVI. Martwi mnie jednak, że temat diakonis rodzi podziały, zamiast budować jedność. Dobrze ilustruje ten stan rzeczy nadużywanie wielkich kwantyfikatorów: „my zawsze”, „wy nigdy”. Miałam nawet okazję usłyszeć, że kobiety do głoszenia Ewangelii zwyczajnie się nie nadają. Czy wobec takich słów można pozostać obojętną?
Przykładem emocjonalnej reakcji kobiet jest książka Zuzanny Radzik Kościół kobiet, w której autorka w przedbiegach dokonała pisarskiego harakiri, przekreślając wiele, jak sądzę, miesięcy własnej ciężkiej pracy, właśnie przez zastosowanie emocjonalnego wstępu.
Niestety rozdrażnienie, zwłaszcza kobiece, kojarzy się mężczyznom z emocjonalną niestabilnością, ta zaś wyklucza merytoryczną dyskusję z jednej i podkręca temperaturę dyskursu z drugiej strony. Z dialogu zbaczamy na ścieżkę pokrzykiwania obu stron albo, co gorsza, jednostronnej pobłażliwości.
Sprawy Boże
Dyskusje merytoryczne pozostawiają równie wiele do życzenia.
Dziwi mnie zawsze argument, że nie wolno nam oglądać się na kwestie czysto ludzkie, lecz kierować wyłącznie sprawami Bożymi. Zgoda, tylko mam wrażenie, że wielu zapomina, że nasz Zbawiciel, Jezus Chrystus, nie urodził się poza ludzkim kontekstem życia. Był Żydem żyjącym w Palestynie w czasach rzymskiej okupacji, gdy na tronie cesarskim zasiadali Oktawian August, a po nim Tyberiusz. Dalej, wielki i charyzmatyczny Paweł, inicjator chrześcijańskiej refleksji teologicznej, też pisał do wspólnot właściwym dla nich językiem, dla Żydów stając się Żydem, dla niepodlegających Prawu, jak niepodlegający Prawu, a sam świadom był własnego pochodzenia i własnej tożsamości, gdy mówił „Ja jestem Żydem z Tarsu” (Dz 21,39; 22,3).
W chwilach zagrożenia nie omieszkał w odpowiednim czasie nie skorzystać z przysługujących mu przywilejów (1 Kor 9,20). Kontekst jest ważny, choć tak wielu chciałoby odrzeć z niego Słowo Boże, czyniąc je tym samym niezrozumiałym.Doskonale to widać w dyskusjach nad kobiecym diakonatem.
Tekst czy pretekst?
Pierwszym i koronnym argumentem w każdej polemice, zwłaszcza gdy mowa o problemie nauczania kobiet podczas zgromadzeń, są słowa Pawła z 1 Kor 14,34–35 „kobiety mają na tych zgromadzeniach milczeć” oraz „Nie wypada bowiem kobiecie przemawiać na zgromadzeniu”, powtórzone w 1 Tm 2,12.

Jednak jest to argument niezwykle łatwy do zbicia, bo skoro kobiety muszą milczeć, to niech zaczną również zakrywać włosy (1 Kor 11,6), a biskup niechże pozostanie mężem jednej żony (1 Tm 3,2).
Drugą sprawą jest rzucanie pod adresem kobiet oskarżeń o pychę i o pragnienie uzurpowania władzy. Mam jednak ochotę ten argument zawsze odwracać, bo jakże trudno wyrzec się odrobiny wpływów temu, kto władzę nad kobietą sprawuje od biblijnego rajskiego upadku. Jeżeli temat tak poważny będzie sprowadzany na tak błahy grunt, czeka nas rozłam i awantury, a nie upragnione zbudowanie. Polakom zbyt łatwo przychodzi postrzegać Kościół przez polski pryzmat, zapominać o wspólnotach spragnionych Komunii i duszpasterskiej opieki, a takich wspólnot są dziesiątki, a może tysiące.
Nie o władzę tu chodzi, ale o owce pozbawione pasterza, o posłanie do służby, wybranie i dowartościowanie.
Czy więc nie warto zastanowić się nad zredefiniowanym diakonatem w wydaniu żeńskim, takim jak przypuszczalnie pełniła go Feba (Rz 16,1–2)?
Chrześcijańskie aktywistki
Kobiety we wspólnotach pierwotnego Kościoła radziły sobie wcale dobrze.
Kościół wszystkich czasów cieszył się obecnością wybitnych niewiast, za przykłady podaje się jednak najczęściej dość niefortunnie św. Teresę z Ávila i św. Faustynę Kowalską, które przez pewien czas zmagały się z wewnątrzkościelnym ostracyzmem. Męska część Kościoła za wzór podaje kobietom Matkę Bożą. Wielu rozumie go zarówno holistycznie, jak i dosłownie. Maryja jest wzorem konsekwentnej realizacji woli Bożej, oddania, zasłuchania i kontemplacji, jest nowym człowiekiem, ale czy dla połowy ludzkiej populacji powinna być miarą kobiecości? Czy w dziewczynie, która zapewne w wieku 14 lat została matką, a na co dzień zajmowała się domem i przędzeniem, może „przejrzeć się” współczesna kobieta Zachodu? Myślę, że obecnie zdecydowanie bliższa jest jej kobiecość Pryscylli, która wielokrotnie posyłana przez Pawła, wraz z mężem Akwilą ogłosiła radość Dobrej Nowiny nawet Apollosowi. Była czynna, odważna i zaangażowana w sprawy lokalnego Kościoła, dbając również o bardziej przyziemne potrzeby członków gmin.
Przeciw pobłażliwości
Żyjemy w bezprecedensowych czasach, gdy mierzyć je miarą kobiecej możności. Czasy Nowego Testamentu były okresem wzmożonej emancypacji, choć zabrakło ówczesnym paniom właściwego dostępu do edukacji. Po nich nastąpił czas wyrugowania kobiet z przestrzeni publicznej – okres salonowych piękności i służby domowej.
Obecnie kobiety nie tylko mogą więcej, ale są też coraz lepiej wykształcone.
Wobec tak niepowtarzalnej sytuacji dziejowej Kościół nie powinien pozostawać obojętny na wołania kobiet.
I nie chodzi tu o to, by pozwolić kobietom na wszystko, ale zamknięcie na dialog i skazanie katoliczek, zwłaszcza konsekrowanych, na odgórny monolog silniejszego byłoby nie tyle krzywdzące, ile dla jedności zabójcze.