Pokuta ze św. Krzysztofem

Anna Wilgosz, fizjoterapeutka z Wrocławia,
opisuje swoje zmagania z wypełnieniem niezwykłej pokuty.
https://nowezycie.archidiecezja.wroc.pl/cms/wp-admin/post-new.php#

Święty Krzysztofie, patronie
kierowców – módl się za nami!

ILUSTRACJA MWM

Było to 21 X 2015 r. o godz. 13.00. Takich dat długo się nie zapomina.
Podczas spowiedzi św. dostałam „prostą” pokutę: od zaraz jeździć samochodem zgodnie z przepisami o ruchu drogowym.
W mojej głowie zaczęły się kłębić myśli: – Jak to: jeździć przepisowo?! To się tak da?! To jakieś szaleństwo!! To jest NIEWYKONALNE!!!
Z trudem wzięłam oddech.
Spowiednik zapytał:
– Lubi pani kawę?
– Baaardzo!
– Wspaniale. W takim razie, żeby łatwiej było pani pracować nad sobą, proponuję, aby za każde złamanie przepisu policzyć sobie jeden punkt karny. Po „zdobyciu” pięciu punktów kolejny dzień będzie dla pani dniem bez kawy. Powodzenia, szczęść Boże.
Pomyślałam sobie, że ostatecznie jakoś dam radę, że to żaden problem – w końcu każdy powinien jeździć prawidłowo…
Wsiadłam do samochodu, mając świadomość, że teraz wszystko będzie inaczej. Ruszyłam. Przede mną pierwsze światła. Dojeżdżam, jestem już tak blisko, dodaję gazu i nagle… pyk! Pomarańczowe światło. Więc zahamowałam, myśląc, jaka to jestem wspaniała i nieugięta, bo zatrzymałam się na pomarańczowym świetle. Brawo ja! Po chwili zapaliło się zielone i ruszyłam.
Tym razem miałam do pokonania dłuższy odcinek drogi. Jadę i jak gdyby nigdy nic, przekonana o swojej przepisowej jeździe, rzuciłam okiem na prędkościomierz, a tam… 73 km/h!
Jak to możliwe?! Przecież toczę się jak żółw, to skąd tu taka prędkość?
Osłupiałam. Zwolniłam do 50 km/h.
I wtedy osłupiałam jeszcze bardziej.
Nie wytrzymam! Nie można tak jeździć!
Kto wymyśla te durne przepisy!
Ledwo co wsiadłam i już mam punkt karny! – krzyczałam na cały samochód.
Ale nic to. Jadę dalej. A tu znowu sytuacja z pomarańczowym światłem – tym razem niestety nie zdążyłam zahamować, więc kolejny punkt. Parę minut później zadzwonił telefon. Odruchowo odebrałam – i co? Kolejny punkt. W ciągu jednego popołudnia uzbierałam aż dziewięć punktów, mimo że się pilnowałam. Byłam zdruzgotana!
Nie sądziłam, że jeżdżę aż tak nieprzepisowo.
Mogłam już zapomnieć o jutrzejszej kawie…
Mąż był do spowiedzi u tego samego księdza, ale dostał inną pokutę. Byłam przekonana, że skoro ja mam jeździć przepisowo, to mój mąż tym bardziej. Gdy usłyszał, że mam nie łamać przepisów drogowych, w pierwszej chwili parsknął śmiechem i życzył powodzenia, ale później powiedział, że w ramach solidarności małżeńskiej on też zacznie poprawnie jeździć, żeby mnie wspierać w pracy nad sobą. Wspaniały człowiek!
Mijały kolejne dni. Jeździłam przepisowo – na ile mogłam i potrafiłam. Pilnowałam się bardzo, a mimo to… przez tydzień nie piłam kawy. Ale już po paru dniach zauważyłam, jak bardzo zmieniło się moje zachowanie za kierownicą.
Zaczęłam częściej jeździć prawym pasem – bo miałam wrażenie, że się toczę, więc wolałam nie zawadzać innym.
Co ciekawe: zaobserwowałam, że to ja, jadąc powolutku i przepisowo, zaczynam wyprzedzać kierowców z lewego pasa, którzy są np. przyblokowani przez tramwaj – a ja sobie śmigam. Przestałam się wpychać w ciąg zakorkowanych samochodów, korzystając z tego, że nie jeżdżę na wrocławskich blachach.
Przestałam też wrzeszczeć na nieumiejętnych i niezdecydowanych kierowców.
A co najważniejsze: zauważyłam, że chociaż jeżdżę wolno, tj. przepisowo, to ZAWSZE wszędzie zdążam na czas!
Niebywałe! Na początku wydawało się to abstrakcyjne i niewykonalne, a teraz widzę, że jednak Pan Bóg wszystkim kieruje i czuwa nad nami, żeby wszystko było jak najlepiej!
W końcu któregoś dnia wieczorem przybiegłam do męża i z radością zawołałam:
– Mikołaj, zgadnij, ile dzisiaj miałam karnych punktów?
Mąż zamyślił się i odpowiedział:
– Dwa?
– Nie! – krzyknęłam. – ZERO!!!
Mąż był ze mnie niezwykle dumny, ja z siebie też. Nie przypuszczałam, że taka prosta rzecz sprawi mi tyle satysfakcji i radości! To było wspaniałe i niezapomniane uczucie! Uśmiech nie schodził mi z twarzy! Cudownie!
Miałam już trzy tygodnie pokuty za sobą. W tym czasie jeździłam tylko po mieście, bo nie było okazji jechać gdzieś dalej. Ale niespodziewanie zaszła potrzeba wyjazdu do Polanicy-Zdroju. Jechałam z kolegą ze studiów po jego narzeczoną. Znamy się od kilku lat i wiele razy wyjeżdżaliśmy z przyjaciółmi to do znajomych, to nad morze, to gdzieś w góry. Zawsze byłam kierowcą, bo uwielbiam jeździć samochodem i wszyscy wiedzieli, że jeżdżę „szybko, ale ostrożnie”. Wyruszyliśmy. Zaczęliśmy przemierzać ulice Wrocławia – z dozwoloną prędkością 50 km/h. Wyjechaliśmy na drogę krajową, później teren zabudowany – zwalniałam, koniec terenu przyspieszałam – i tak w kółko. Kolega patrzył na mnie z niedowierzaniem: co ja właściwie wyprawiam?!
Zadzwonił telefon – to była jego narzeczona.
– Hej, hej – mówi kolega – powiem ci, kochana, że jak my tak będziemy jechać, to na noc po ciebie nie zajedziemy!
Anka ma jakąś akcję, jedzie 30 km/h. „Jedzie” to za duże słowo: my się toczymy! Chyba wysiądę i się przejdę, to szybciej będę u ciebie! Anka sobie jakieś żarty robi!
Zaczęło się… – pomyślałam.
Kolega skończył rozmawiać i pyta: o co mi chodzi, że tak nienormalnie jeżdżę? A ja mu mówię, że taką mam pokutę i od miesiąca jeżdżę przepisowo.
Zaniemówił! Po chwili dodał:
– Co!? To chyba jakiś nienormalny ksiądz ci dał taką pokutę. Albo sam jest psycholem i kogoś rozjechał, albo nie ma prawa jazdy i jest ślepy!
Uśmiechnęłam się i powiedziałam, że trafił w punkt. Ale im więcej ja miałam w sobie spokoju i opanowania, tym bardziej mój kolega był poirytowany.
Pokus, żeby rzucić pokutę, było dużo. Myślałam: Anka, daj sobie spokój, jeden dzień możesz odpuścić, po co się wszystkim tłumaczyć, przecież już prawie 10 lat masz prawo jazdy, tylko wystawisz się na pośmiewisko…
Westchnęłam głęboko i w duchu powiedziałam sobie, że dam radę i wytrwam!
Trasa przebiegła spokojnie, zdążyliśmy na czas i wróciliśmy bezpiecznie do Wrocławia. Wniosek? Jak coś robisz w życiu – rób to na 100%!
Minęło już kilka miesięcy, od kiedy jeżdżę przepisowo.
Zauważyłam, że w życiu codziennym coś się we mnie zmieniło.
Jestem bardziej spokojna, opanowana i zdecydowanie mniej się denerwuję.
Spokojnie przejeżdżam obok radaru.
Już się nie boję, że zza rogu wyskoczy policjant z „suszarką”, żeby przyłapać mnie na przekroczeniu prędkości, że dostanę mandat, że gdzieś nie zdążę, że zrobię komuś krzywdę przez niebezpieczną jazdę itp. Nie przeszkadza mi, gdy jadę 50 km/h, a ktoś jadący za mną trąbi albo mruga światłami jak szalony. Skoro ja jeżdżę przepisowo, to inni też mogą. Już nie wstydzę się, kiedy wyprzedza mnie miejski autobus albo tir, bo i tak udaje mi się wszędzie zdążyć bez łamania przepisów.
Jestem dumna z tego, jak bardzo zmieniło się moje życie po otrzymaniu takiej właśnie pokuty. Najpierw zadanie wydawało się absurdalne, wszystkim mówiłam, że dostałam najtrudniejszą pokutę świata. Ale przyznam, że warto popracować nad sobą, bo to, co później się otrzymuje – spokój, cierpliwość, opanowanie, zaufanie – jest dużo cenniejsze niż „zaoszczędzony” na niebezpiecznej jeździe czas. Spróbuj sam, a się przekonasz!