Międzypokoleniowy fenomen

Czym są Światowe Dni Młodzieży? Jaki jest ich cel?
Można szukać encyklopedycznych wyjaśnień, ale
najlepiej spojrzeć na nie oczami samych uczestników.

MACIEJ RAJFUR

Wrocław

Barbara Kamińska i Maciej Izdebski – | – Wioletta i Krzysztof Rygielowie i Patryk Czerwiński

ZDJĘCIA MACIEJ RAJFUR

Szacuje się, że w 12 przeprowadzonych międzynarodowych edycjach uczestniczyło prawie 19 milionów ludzi. Za dzień ustanowienia ŚDM uznaje się datę 20 grudnia 1985 r. Wtedy to Jan Paweł II na spotkaniu opłatkowym ogłosił, że Światowe Dni Młodzieży odbywać się będą regularnie co roku w Niedzielę Palmową jako spotkanie diecezjalne, a co dwa lub trzy lata w wyznaczonym przez niego miejscu jako spotkanie międzynarodowe. Pierwszą edycję oficjalną zorganizowano w Rzymie w marcu 1986 r., ale miała ona charakter diecezjalny. Jednak już rok później młodzi z całego świata w liczbie 900 tysięcy spotkali się z papieżem w argentyńskim Buenos Aires.
W 1989 r. wielkie święto zawitało do hiszpańskiego Santiago de Compostela. Zebrało się tam blisko 400 tysięcy ludzi. Przełomem dla tej idei okazały się następne ŚDM, które w 1991 r. przeprowadzono w Częstochowie. Do najważniejszego polskiego sanktuarium na Jasnej Górze zjechało ok. 1,6 miliona młodych ludzi z czterech stron świata.
Młodość ma swoje prawa
Barbara Kamińska dziś jest wicedyrektorem szkoły podstawowej.
25 lat temu, jako studentka AWF we Wrocławiu i członek Duszpasterstwa Akademickiego „Wawrzyny”, wyruszyła w Pieszej Pielgrzymce Wrocławskiej na Jasną Górę, której zwieńczeniem były Światowe Dni Młodzieży. – Teraz z każdej strony słyszy się o ŚDM, mówi się o nich, media nagłaśniają. Wtedy tego nie było – wspomina. W noc przed Eucharystią z Ojcem Świętym spaliśmy pod wałami jasnogórskimi, pod gołym niebem. Sen nie trwał długo, bo młodość rządzi się innymi prawami: śpiewy, tańce, po prostu radość, która nie dawała zasnąć – dodaje p. Barbara.
W niedzielny poranek 15 sierpnia cały teren szczelnie wypełniały tłumy.
– Pamiętam tę wszechobecną radość w tym wielkim ścisku. Od każdego bił entuzjazm i chęć życia. Wały zostały wypełnione chyba do ostatniego skrawka.
I ten moment, gdy wyszedł do nas papież… Wielka euforia przeszła przez tłum, daliśmy się jej ponieść – opisuje.
Podkreśla, że 25 lat temu uczestnicy ŚDM nie mieli takich udogodnień jak dzisiaj, ale warunki, w jakich pielgrzymowali, zupełnie im wystarczały. – Nie przejmowaliśmy się, że gorąco, ciasno czy długie kolejki do toalety. Nie czuliśmy zmęczenia po wędrówce z Wrocławia.
Młodzieńcze podejście i adrenalina robi swoje – kwituje.
Dziś, ćwierć wieku później, kolejne polskie pokolenie może świętować ŚDM w swojej ojczyźnie. Historia niejako zatoczyła koło – do Krakowa wybiera się córka p. Barbary, 20-letnia Kamila.
Nadzieja w powietrzu
– Pamiętam ogromną rzeszę ludzi, której nigdy wcześniej i później nie widziałem. Przed wałami stałem tak, że nie byłem w stanie wykonać żadnego ruchu. Ten pozytywny ścisk utkwił mi w pamięci. Nawet nie myśleliśmy o tym, żeby gdzieś usiąść – opisuje ŚDM w Częstochowie w 1991 r. Maciej Izdebski.
Wspomina przy tym atmosferę optymizmu. W Polsce była to chwila po „przebudzeniu”, czyli upadku komunizmu.
Panował klimat przełomu, czuło się w powietrzu nadzieję, że papież rodak przyniesie słowo, które umocni młodych. W końcu doczekaliśmy wolnej Polski – wyjaśnia.
Jako 24-latek chętnie uczestniczył w tak ważnym religijnym wydarzeniu.
Dziś zauważa dużą różnicę w podejściu do takich wyjazdów. – Żyjemy w zupełnie innych czasach. Mnogość wakacyjnych atrakcji dla młodzieży kładzie cień na inicjatywy typu ŚDM, które przegrywają często z mocniej promowanymi rozrywkami – zauważa ojciec trójki dzieci. Swoją refleksję kończy jednak pozytywnie. Jego zdaniem ŚDM pokazują, że wartości, w których wzrastał, wbrew opinii wielu mają jednak niezmiennie wielką wartość: – To wydarzenie stało się silnym argumentem Międzypokoleniowy fenomen Czym są Światowe Dni Młodzieży? Jaki jest ich cel?
Można szukać encyklopedycznych wyjaśnień, ale najlepiej spojrzeć na nie oczami samych uczestników. na obalenie tezy, że wiara w Boga nie przystaje do dzisiejszych czasów – kończy sugestywnie 49-latek.
Życiowy punkt zwrotny
Gdy Krzysztof Rygiel wsiadał do autobusu jadącego w 2000 r. do Rzymu, miał 18 lat. Wyjazd na ŚDM dostał w prezencie urodzinowym od starszej siostry. Dziś nie ukrywa, w jakim celu tam jechał. – Głównie turystycznym.
Stanąłem przed świetną okazją, by zwiedzić Wieczne Miasto.

I dodatkowo mogłem zobaczyć Ojca Świętego na żywo. Moje pobudki nie były więc zbyt głębokie – zauważa po latach. Wspomina niezwykłą gościnność włoskiej rodziny, która opiekowała się nim podczas dni w diecezjach. – Przez cały pobyt nie zamieniłem z nimi zbyt wielu zdań, bo bariera językowa okazała się zbyt duża, ale to nie przeszkadzało im, żeby przyjąć mnie iście po królewsku.
Moja własna rodzina by mnie tak nie ugościła – opisuje ekonomista z Wrocławia.
Od tamtych chwil minęło 16 lat, a Polak wciąż utrzymuje kontakt z włoską familią. Na każde święta Bożego Narodzenia i Wielkanocy wysyłają sobie kartki z życzeniami. – Panu Bogu polecam ich w modlitwach i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się zobaczymy, bo do dzisiaj czuję ogromną wdzięczność – podsumowuje p. Krzysztof.
W jego przypadku nie można zapomnieć o przełomowym aspekcie duchowym.
– W Rzymie szybko zmieniłem cel swojej pielgrzymki. – Pierwszy raz wtedy zobaczyłem, jak młodzież, energicznie tańcząc i śpiewając, wielbi Pana Boga – relacjonuje. Wcześniej tego nie znał. Jego wyznawanie wiary sprowadzało się do bezwiednego chodzenia do kościoła i odmawiania pacierza. – Przeżyłem dużą zmianę w swoim sercu, która mnie ukierunkowała w przyszłej praktyce religijnej – tłumaczy mężczyzna.
Rzym stał się dla niego punktem zwrotnym. Zaczął inaczej postrzegać Boga. Na ŚDM do niemieckiej Kolonii w 2005 r. jechał już świadomy.
Jedyne takie poranki
Wioletta Rygiel do końca życia będzie wspominać nocleg na wielkim Polu Maryjnym pod Kolonią w Niemczech w 2005 r. Miała wtedy 28 lat i to były jej pierwsze ŚDM. Nieśmiała, skryta, nie lubiła się wychylać i wypowiadać w grupie.
Zdecydowała się pojechać, gdy usłyszała relację brata z pobytu w Rzymie.
Co ciekawe, sama mu go sprezentowała na osiemnastkę. – Doskonale pamiętam noc czuwania na Marienfeldzie i drugi dzień, czyli Eucharystię z papieżem Benedyktem XVI. Było bardzo zimo, spałam w kurtce i w śpiworze, a pod głową miałam niemieckie gazety. Wyglądałam, no cóż… jak kloszard (śmiech) – wspomina z humorem.
Największe wrażenie zrobił na niej poranek. – Gdy się obudziłam, trzęsłam się z zimna. Słońce powoli wschodziło, a wokół mnie mnóstwo ludzi. Aż po horyzont! Pole powoli budziło się do życia.
Część ludzi wstawała, część jeszcze skulona wykorzystywała ostatnie chwile snu. Otaczała mnie szeroka gama kolorów na flagach różnych narodowości, do uszu docierały rozmowy w różnych językach. Piękna, chwytająca za serce pobudka – wspomina p. Wioletta.
ŚDM nazywa ładowaniem akumulatora życiowego. – Nabrałam sił na dalsze życie codzienne, często trudne, w którym my jako katolicy musimy świadczyć o Miłości, jaką jest Chrystus – wyjaśnia. Wielkie święto młodych otworzyło ją na ludzi. – Pamiętam nasze śniadania w grupach. Tam nie dało się nie odzywać, nie dało się milczeć – opowiada p. Wioletta. Dzisiaj mocno odczuwa, jak bardzo ŚDM ukierunkowały ją duchowo.
Portugalski Anioł Stróż
Pewnego dnia podczas ŚDM w Rio de Janeiro w 2013 r. Patryk Czerwiński odprowadzał ze swoim kolegą brazylijskie koleżanki do ich noclegowni.
Była godz. 21, a tam autobusy miejskie jeżdżą bez rozkładu. – Zdecydowaliśmy się na powrót taksówką. Łamanym portugalskim ustaliłem, że kierowca zna cel, który mu wskazałem. Po jakimś czasie okolica wydała mi się nieznajoma.
Widać było fawele, czyli dzielnice biedy za oknem – wspomina student PW. W końcu ulica się zgadzała, ale numery nie. Kierowca zaczął się denerwować.
Dwudziestolatek wpadł na pomysł, żeby zadzwonić pod numery alarmowe z identyfikatorów. Niestety ani on, ani kolega nie mieli wykupionego roamingu. – Ujrzałem policję za rogiem, pomyślałem, że pomogą. Nie mogłem się jednak z nimi dogadać.
Załamany wrócił do taksówki, która ruszyła po wielkiej aglomeracji.
Nagle zauważył wolontariuszkę.
Zatrzymał samochód. Wybiegł. Mówiła po angielsku. Poczuł wielką ulgę.
Jednak ona także nie pomogła. Finalnie dotarli taksówką do biura rzeczy znalezionych. – Wyszedł do nas portugalski ksiądz. Opowiedziałem mu całą historię. Dał nam pieniądze na kolejną taksówkę, bo byliśmy już bez pieniędzy, by dojechać na nocleg. Na odchodne odparł z uśmiechem, że liczy, iż miło go ugościmy na kolejnych ŚDM.
Jeszcze wtedy nie było wiadomo, że odbędą się w Krakowie. Miał nosa…
– wspomina Patryk. Pamięta też, jak napotkany kapłan uściskał go i pobłogosławił, gdy wsiadali do taksówki. Po 12 w nocy trafili do celu.