SAVOIR-VIVRE, CZYLI WIEDZIEĆ, JAK ŻYĆ

Stół z powyłamywanymi słowami

Załóżmy, że dostaliśmy zaproszenie na imieniny do Marzeny. Cieszymy się. Spotkamy się ze znajomymi.
Będą żarty, dobre jedzenie, a kto wie, może nie tylko…
Ale zaraz, zaraz – przydałoby się zabrać coś ze sobą. Może jakiś upominek? Uświadamiamy sobie, że Marzena ma męża Wojciecha, który jest naszym starym kumplem. On chyba też miał imieniny ostatnio, a wiadomo, jak facet, to lubi wódeczkę. A więc kupujemy butelkę przedniego trunku i sprawa załatwiona. Przychodzi dzień imienin. Doskonale ubrani i wypacykowani pryskamy się perfumami, zabieramy nasz „prezent” i biegniemy, żeby się nie spóźnić. Jesteśmy u drzwi solenizantki, co prawda trochę przed czasem, ale nic to… Ding-dong! Drzwi się otwierają. Całujemy Marzenę, składamy jej na szybko jakieś życzenia. Potem łapiemy rękę Wojciecha, jemu też składamy życzenia. Klepiemy go po plecach i stawiamy wódeczkę na stół. Jakoś nie przejmujemy się widokiem zaskoczonych min. No, przecież jak imienny, to imieniny. Wciskamy się w najwygodniejsze krzesło i czekamy na zakąskę. Marzena zabawia nas rozmową, bo akurat Wojciech kończy przygotowania w kuchni. Przynosi przekąski. Wrzucamy je sobie na talerz i pałaszujemy…
Zaczynamy mieć wrażenie, że coś jest nie tak… Rozmowa jakoś się nie klei, więc co jakiś czas zerkamy na drzwi, czy nie przyjdą kolejni goście… no i wreszcie są. Marzena uradowana otwiera drzwi. Tym razem to znajomi Marzeny z swoim dzieckiem przedszkolakiem. Składają jej życzenia. Podają Marzenie mały prezencik.
– Ojej, jaki ładny wazonik! – wykrzykuje solenizantka.
W tym momencie robi nam się trochę głupio, że nie przynieśliśmy chociaż małego kwiatka.
– To tylko drobiazg. Akurat przejeżdżaliśmy koło wytwórni kryształów, a pamiętamy, że je lubisz… Wojtek, a jak tam Twoja wątroba, czy już zdiagnozowali, co z nią nie tak?
– Jeszcze nie, ale na razie nie mogę pić alkoholu. – Wielka butelka wódki na stole zaczyna nas kłuć w oczy i robimy się czerwoni. Analizujemy całą sytuację i nawet nie słyszymy, gdy podchodzi do nas przedszkolak i mówi:
– Dzień dobry, proszę Pana.
Wtedy podchodzi do nas Marzena i prosi, czy nie moglibyśmy się przesiąść na inne miejsce, bo nowym gościom łatwiej będzie ogarnąć dzieciaka, jeśli akurat posadzą go na miejscu, które wcześniej wydało nam się taktycznie najlepsze i najwygodniejsze. To już przelewa czarę goryczy. Robimy się osowiali i na pytania odpowiadamy zdawkowo.
Po deserze mówimy, że już musimy wyjść, bo zapomnieliśmy nakarmić psa.

Jest to scenariusz tzw. towarzyskiej „wtopy”. Co zrobić, żeby go uniknąć? Trzeba pamiętać o kilku zasadach.
Dobrze, jeśli staną się tym, czym dla doświadczonego kierowcy stają się zasady zmiany biegów, tj. rutyną. Ich opanowanie pozwala mieć wyobraźnię, tj. przewidzieć, co mogą zrobić inni i jak zareagują. Jeśli idziemy do kogoś z wizytą, trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, jaki charakter ma ta wizyta. Czy należy zadbać o jakiś upominek?
Czy idziemy na herbatę, na mecz, na urodziny dwulatka itp. Jeśli nie umiemy wymyślić nic oryginalnego i jednocześnie trafnego, kobiecie możemy wręczyć kwiaty (to zawsze „działa”). Warto poczekać, aż gospodarze wskażą nam miejsca, bo może wolą zarezerwować sobie jakieś. Nie musimy też wyprzedzać innych gości, ale wręcz zadbać, aby wszyscy mieli miejsce, i dopiero wówczas pomyśleć o sobie. Jeśli wiemy, że nie ma osób pomagających w kuchni, pytamy, czy możemy jakoś pomóc gospodarzom. To zawsze robi dobre wrażenie, nawet jeśli zapytani rzadko korzystają z oferty. Z zabieraniem się do jedzenia czekamy, aż gospodyni (rzadziej gospodarz) powie „smacznego”. Co robimy z tą misterną układanką sztućców przed nami?
Zawsze korzystamy z tych zewnętrznych – są dopasowane do każdego dania. Pamiętajmy też, że każda szklanka i kieliszek mają zastosowanie do innego napoju. Pierwsze toasty powinny dotyczyć jubilatów, solenizantów czy gości honorowych.
Oczywiście sytuacji przy stole jest wiele. Możemy być w eleganckiej restauracji lub w schronisku górskim i w każdym z tych miejsc będziemy zachowywać się inaczej. Możemy też brać udział w obiedzie zasiadanym, który rządzi się swoimi prawami (według zasad etykiety dyplomatycznej potwierdzamy udział lub wyjaśniamy, najszybciej jak to możliwe, że niestety nie uda nam się przyjść; stół jest podpisany nazwiskami; parzysta liczba kelnerów wnosi posiłki w określonej kolejności; nie powinniśmy podnosić się od stołu, dopóki nie skończy się część zasiadana; rozmowę prowadzi się z osobą po prawej i po lewej stronie itd.). Inaczej jest na przyjęciu bufetowym, podczas którego trzymamy talerz, sztućce i naczynie z napojem na stojąco.
Najważniejsze w tym wszystkim, żeby nie koncentrować się na sobie. Nawet jeśli zapomni się którejś zasady, dobrze jest obserwować gospodarzy lub innych uczestników, zanim zdecydujemy się podjąć jakieś nonszalanckie działanie. Reszta jest już wypadkową rutyny i wyobraźni.

SZYMON WOJTASIK