KS. JÓZEF MAJKA

Olśnienia

Niewiele z tego wszystkiego rozumiałem, ale postanowiłem nie pytać dalej, tylko mieć oczy otwarte i zachować dystans do nieznanych mi miejscowych problemów. Następna wizyta była w klasztorze. Ojca gwardiana nie zastałem i nikt nie umiał powiedzieć, gdzie jest i kiedy go można zastać. Zwolniło mnie to od dalszych usiłowań i zanim się z nim spotkałem, został zastąpiony przez Ojca Stocha, z którym spotykaliśmy się potem dość często, ale to on musiał mnie pierwszy wizytować, bo nastał w Bieczu później ode mnie. Wizytowałem natomiast po kolei wszystkich łódzkich dygnitarzy-wygnańców. Ksiądz biskup Jasiński przyjął mnie po ojcowsku i ten jego stosunek do mnie wytrzymał próbę czasu, bo nie tylko okazywał mi życzliwość w Bieczu, ale kiedy po wielu latach odwiedziłem go, towarzysząc Księdzu Arcybiskupowi Karolowi Wojtyle, w miejscu jego drugiego wygnania, w klasztorze oo. redemptorystów w Tuchowie, przypomniał mi nasze bieckie spotkania i prosił, ażebym i tu także o nim nie zapominał.

Zmarł niestety niedługo potem i nie było mi dane znowu się z nim spotkać. Najmłodszy z łódzkich kanoników, Ksiądz Doktor Jan Żdżarski, potraktował mnie niemal po koleżeńsku, czasem u mnie bywał, a potem, kiedy mieszkałem bliżej klasztoru u Państwa Bartusiaków, zachodził nawet bardzo często, choć był przecież kanclerzem łódzkiej diecezji.
Tak to wojna niwelowała społeczne dystansy także wśród duchownych, przynajmniej na pewien czas. A swoją drogą byłem już wtedy w Bieczu zadomowiony i dobrzy parafianie oraz parafianki dbały zawsze o to, ażebym go mógł godnie przyjąć.
O tej atmosferze życzliwości parafian w stosunku do młodego, niedoświadczonego i biednego jak mysz kościelna wikarego należałoby zapewne napisać znacznie więcej, ale nie bardzo wiem, jak to wyrazić. Generalnie w czasie wojny znikło wiele przyczyn podziałów między ludźmi; nie było wyraźnych podziałów politycznych, bo jeden był tylko (a właściwie dwóch) wróg wszystkich Polaków, był nim okupant. Znikły podziały majątkowe, bo nawet jeśli ktoś coś miał, to mógł to w każdej chwili stracić i musiał szukać pomocy u biedniejszego od siebie. Polacy mieli na ogół do siebie zaufanie, a na pewno ufali księdzu; było więc stosunkowo łatwo być księdzem.

Staszek był dla mnie wielką pomocą, bo wprowadził mnie wszechstronnie w życie parafii, ułatwił poznanie jej problemów, a nade wszystko ludzi. Nie potrafił mi wprawdzie fachowo nakreślić socjologicznego składu parafialnej wspólnoty, ale dał znajomość poszczególnych rodzin i osób, z którymi warto się było zapoznać i zaprzyjaźnić. Była to wbrew moim oczekiwaniom społeczność wielokrotnie zróżnicowana, którą poznawałem coraz dokładniej i obok starych, zasiedziałych mieszczańskich rodów Wójcikiewiczów, Cetnarowiczów, Bartusiaków, Wądrychowiczów i innych wyłaniali się ludzie napływowi, zamieszkujący głównie przedmieścia, a także gospodarze z okolicznych wsi.
Obok tego można było jeszcze wyróżnić całą mozaikę nowo przybyłych, wysiedlonych z Poznańskiego, potem uciekinierów ze wschodu, zwłaszcza ze Lwowa, wreszcie przybyłych z różnych stron kraju w poszukiwaniu pracy lub wojennego schronienia u swoich rodzin. Dawało to niemal pełny obraz społeczeństwa od najwyższych intelektualnych szczytów, takich jak rodzina Profesora Kostrzewskiego (chyba i on sam ukrywał się przez pewien czas na terenie parafii) czy dwóch znanych lwowskich profesorów, aż po różnych obieżyświatów, a także biedaków, żyjących w dwóch kurnych chatach w części Belnej, którą nazywaliśmy „Granice”.

Domem najbardziej zaprzyjaźnionym z plebanią była apteka, należąca do znanego przed wojną działacza harcerskiego Witolda Fuska. Fusek zginął z rąk Niemców, jego syn, Wiesław, przebywał za granicą, aptekę prowadziła wdowa wraz z córką, Haliną, wspomagane przez magistra i laboranta.
Matka z córką przychodziły bardzo często do kościoła, zawsze w ciężkiej żałobie, i były w mieście, bez jakiejkolwiek przesady, swojego rodzaju symbolem.
Dotyczy to nie tylko ich stroju, ale całej głęboko chrześcijańskiej i patriotycznej postawy duchowej. Staszek wyrażał się o nich niemal z nabożeństwem.
W okresie frontu poznałem je bliżej, bardzo wiele im zawdzięczałem i zachowałem dla nich tę samą głęboką cześć na zawsze.

Ks. Majka wśród dzieci, które przystąpiły po raz pierwszy do Komunii św.

ARCHIWUM OBSERWATORIUM SPOŁECZNEGO

W następnym numerze o życiu wśród
bieckich parafian.