WROCŁAWSKIE MIŁOSIERDZIE

„Tata” bezdomnych i Boże dzieło

W perspektywie Ewangelii nie można sądzić, że bezdomni nie mogą prowadzić życia
wartościowego i zamknięta jest przed nimi droga do świętości. Tym bardziej ta droga
nie jest zamknięta przed tymi, którzy obrali służbę bezdomnym, którzy są świadomi,
że w człowieku potrzebującym pomocy jest obecny sam Jezus Chrystus.

MAREK OKTABA

Wrocław

Pierwsza siedziba schroniska w baraku przy ul. Lotniczej 103 i jego pierwsi podopieczni
z ich opiekunem br. Jerzym Marszałkowiczem. Wrocław, 1982 r.

ZDJĘCIE Z ARCHIWUM TOWARZYSTWA POMOCY IM. ŚW. BRATA ALBERTA

TRUDNE POCZĄTKI. Komitet założycielski Towarzystwa Pomocy zbierał się przy furcie wrocławskiego seminarium. W spotkaniach zawsze uczestniczyli ks. Józef Pazdur i ks. Władysław Bochnak, wówczas dyrektor seminarium. Uznali jednak, że nie umieszczą swych nazwisk w gronie oficjalnych członków-założycieli, aby nie drażnić władz komunistycznych zbytnią liczbą osób duchownych, gdyż wśród członków-założycieli był ks. Aleksander Radecki oraz br. Jerzy Marszałkowicz. Konsekwentnie, księża Pazdur i Bochnak nie weszli do pierwszego Zarządu Głównego, utworzonego 14 listopada 1981 r., angażowali się jednak na rzecz schroniska przy ul. Lotniczej 103, m.in. wysyłając tam kleryków do prac pomocniczych oraz organizując żywność i odzież dla podopiecznych.
Ks. Pazdur był spowiednikiem br. Jerzego i utwierdzał go w staraniach, by w taki czy inny sposób nadać pomocy bezdomnym jakąś formę instytucjonalną.
Warunki ku temu pojawiły się w roku 1981, dzięki „rewolucji” solidarnościowej, za czasów której ogromnie rozszerzyło się pole wolności działania społeczeństwa obywatelskiego. Towarzystwo Pomocy im. św. Brata Alberta powstało we Wrocławiu w 1981 r. Centralną postacią w gronie jego założycieli stał się brat Jerzy Marszałkowicz, wówczas furtian i bibliotekarz z seminarium duchownego we Wrocławiu, obecnie rezydujący w schronisku dla bezdomnych mężczyzn w Bielicach pod Nysą. W latach siedemdziesiątych starał się on na własną rękę pomagać bezdomnym, co jednak nie było łatwe, jako że w komunizmie słowo „bezdomność” było objęte cenzurą – tamten ustrój miał być wolny od problemów społecznych. Dopiero czasy „Solidarności” – lata 1980–1981 – przełamały fikcję milczenia i wymusiły na władzach rejestrację niezależnego stowarzyszenia nakierowanego na pomoc bezdomnym i ubogim. Pierwsze schronisko otwarte zostało w grudniu 1981 r. w lichym drewnianym baraku przy ul. Lotniczej 103. Po tamtym baraku nie ma już dziś żadnych śladów, jednak rozpoczęta w nim praca jest kontynuowana w ponad 60 miejscowościach Polski, Wrocław zaś jest siedzibą władz naczelnych stowarzyszenia oraz silnego koła prowadzącego schroniska, noclegownie i ogrzewalnie dla bezdomnych mężczyzn i kobiet, streetworking oraz wiele działań aktywizacji zawodowej, społecznej i kulturalnej.
Bezdomni
Ubóstwo bywa definiowane jako niemożność osiągnięcia minimalnego standardu życiowego lub też jako niezdolność do pełnowartościowego życia spowodowana niedostatkiem środków biologicznych. Bezdomność jest to dalej posunięte ubóstwo. Osoba bezdomna to taka, która z różnych przyczyn, wykorzystując własne możliwości i uprawnienia, nie jest w stanie trwale zapewnić sobie schronienia dającego minimalne warunki pozwalające uznać je za pomieszczenie mieszkalne.
Bezdomni nie mają kapitału, nie mają skłonności tworzenia kapitału, nie mają zdolności pracy zarobkowej, są pracownikami, dla których na rynku pracy zazwyczaj nie ma oferty, a do tego statystycznie każdy z nich ma już ponad 30 000 zł długu. Nie mogą też liczyć na nikogo z bliskich. Bez względu na to, czy sobie na to zasłużyli, czy nie zasłużyli, doznali katastrofy.
Wzorem Brat Albert
Św. Brat Albert na przełomie XIX i XX w. podjął się służby bezdomnym, sam starając się upodobnić do ubogich prostym, zgrzebnym habitem oraz skromnym stylem życia. Współczuł kalekom, bo sam był kaleką – w wieku 18 lat stracił nogę, rozerwaną granatem na polu bitwy podczas Powstania Styczniowego. Nie było mu łatwo, bo już w dzieciństwie stracił rodziców, a i później doznawał wielu porażek.
Br. J. Marszałkowicz twierdzi: „Własne upośledzenie zbliżyło Brata Alberta do upośledzonych, wzgardzonych. I ja też jestem poniekąd upośledzony”. Odwołuje się tu do swych osobistych przeżyć.
Kończąc formację seminaryjną, po dojrzałym namyśle i konsultacjach ze swoim kierownikiem duchowym zdecydował, że nie przyjmie święceń diakonatu ani święceń kapłańskich. Pozostając nadal w gronie domowników wspólnoty seminaryjnej, podjął pracę bibliotekarza i furtiana.

Pierwsza siedziba schroniska w baraku przy ul. Lotniczej 103 i jego pierwsi podopieczni
z ich opiekunem br. Jerzym Marszałkowiczem. Wrocław, 1982 r.

ZDJĘCIE Z ARCHIWUM TOWARZYSTWA POMOCY IM. ŚW. BRATA ALBERTA

Obdarzony zrozumieniem, szacunkiem i życzliwością księży moderatorów oraz alumnów, odnalazł swoje „powołanie w powołaniu”, któremu pozostaje wierny aż dotąd. Znalazł dla siebie miejsce pracy w schronisku dla bezdomnych i wytyczył drogę wielu innym osobom, które w skromny sposób towarzyszą duchowo ludziom poranionym przez życie i są dla nich dawcami nadziei.
Tak jak kiedyś św. Brat Albert tworzył przytuliska – miejsca gdzie bezdomni mogli doznać domowego ciepła, tak dziś tworzenie takich miejsc jest ambicją Towarzystwa Pomocy jego imienia.
Pomoc z wiarą, nadzieją i miłością
Br. Jerzy Marszałkowicz osobom zaangażowanym w pomoc bezdomnym wskazuje drogę wiary, nadziei i miłości.
Wiara jest potrzebna do tego, by w bezdomnych widzieć nie natrętów, naciągaczy i cwaniaków, lecz znieważone oblicze Chrystusa. Nadzieja jest potrzebna do tego, by mimo częstych porażek nie ustawać w wysiłkach niesienia pomocy w wyjściu z bezdomności.
Z kolei miłość pozwala odnosić się do bezdomnych po bratersku, z cierpliwością poświęcać im swój czas, nie nosić uraz za to, że czasem skrzywdzą, obmówią, ubliżą, okażą niechęć. Należy pamiętać, że w mentalności takich osób jest tendencja do podejrzliwości, obmawiania i oczerniania tych, którzy sprawują nad nimi opiekę.
Trudno się temu dziwić, bo często w życiu byli wykorzystywani i oszukiwani.
Po 35 latach działania wyraźnym doświadczeniem Towarzystwa Pomocy jest konieczność łączenia pracy z wytrwałą modlitwą, bez której trudno uniknąć wypalenia. Bez modlitwy zamiast widzieć w podopiecznych zagubione dzieci Boże, potrzebujące miłości i miłosierdzia, dostrzega się: leniów, łazęgów, żebraków, ochlaptusów alkoholowych, naciągaczy, kryminalistów i oszustów. Jak uczy br. Jerzy Marszałkowicz, „zamiast patrzeć na nich oczyma wiary, nadziei, miłości, patrzymy na nich – jak w bajce Andersena – oczyma, do których wpadło szkło, i widzimy ich wtedy w skrzywionym zwierciadle.
Tracimy wtedy często nadzieję, że przynajmniej z niektórych podopiecznych wykrzeszemy jakąś iskrę opamiętania i nawrócenia. Zamiera też czasem w naszej duszy współczucie, litość, miłość i miłosierdzie”.
Św. Brat Albert tworzył przy swoich przytuliskach warsztaty pracy dla bezdomnych mężczyzn i kobiet, przy czym – co bardzo ważne – zakonnicy albertyni i albertynki nie odgrywali w nich roli brygadzistów nadzorujących pracę, lecz równoprawnych pracowników, odróżniających się jedynie noszonym habitem. Br. Jerzy Marszałkowicz wskazuje, że opiekun nie jest tylko do wydawania rozkazów, ale sam winien brać się do roboty, dając innym dobry przykład. Spełnieniem tych ambicji jest tworzenie się obecnie spółdzielni socjalnych, złożonych zarówno z bezdomnych, jak i z osób, które poświęcają swoje życie wspólnej pracy będącej dla słabszych szkołą aktywizacji i powrotu do społeczeństwa.
Ważne jest tu otwarcie na wzajemną wymianę dóbr, na wzajemne stwarzanie siebie, a zarazem wiarygodność i prostota połączona z poczuciem humoru.
Braterstwo nie jest łatwe, ale jest możliwe. Podopieczni w schronisku nazywają br. Jerzego „tatą” – bo dzieli ich los, mieszka razem z nimi, je to co oni, jest z nimi na co dzień.