KS. JÓZEF MAJKA

Olśnienia

Trzeba też było stosunkowo często przemawiać. Obowiązywała zasada, że przed każdą Mszą św. w niedziele i święta głosiło się długie, co najmniej półgodzinne kazanie. Był ustalony w całej diecezji trzyletni cykl kazań katechizmowych, obejmujących całość nauki chrześcijańskiej, a po zakończeniu tego cyklu przez jeden rok głosiło się homilie, które miały być wyjaśnieniem perykop ewangelicznych.
Było też nie do pomyślenia głoszenie tego samego kazania na wszystkich niedzielnych nabożeństwach przez tego samego księdza. Ponadto przy różnych okazjach głosiło się kazania okolicznościowe, a na gorzkich żalach przez cały Wielki Post kazania pasyjne. Zostałem przy jakiejś okazji uprzedzony, że jako nowy wikary powinienem wziąć to pod uwagę, bo kazania te będą należały w najbliższym Wielkim Poście do mnie. Mogłem je dzięki temu zacząć wcześniej przygotowywać.

Miał to być cykl siedmiu kazań, które stanowiły zazwyczaj pewną tematyczną całość. Ich zadaniem było nie tylko uzupełnić rozważania gorzkich żali, ale także w jakiś sposób przeorać na tle Męki Pańskiej sumienia parafian. Serie takich kazań były przed wojną publikowane i mogły stanowić wzór, jak należy je opracowywać, ale trzeba było je głosić do żywych ludzi, do własnej parafii. Nie miałem żadnej z tych publikacji pod ręką, ale widziałem kiedyś kilka z nich i pamiętałem, że jeden z autorów mówił o siedmiu grzechach głównych.
Postanowiłem pójść za jego przykładem i napisałem sobie siedem takich kazań. Ich tekst zachował się do dziś. Miałem z tym potem trochę kłopotu, bo wytykałem ludziom te grzechy dość konkretnie, tak że niektórzy uważali, że wskazywałem na nich po prostu palcem. Kierownicy miejscowego Liegenschaftu przyszli nawet w delegacji do Proboszcza, twierdząc, że jestem bolszewik i chcę doprowadzić do tego, ażeby zbliżający się przecież czerwoni z nimi się rozprawili.

Proboszcz pozbył się ich w sposób dość prosty, zalecając im, ażeby najlepiej poszli do mnie na starą plebanię i sami mi to powiedzieli. Nie zjawili się jednak. Mówiłem więc dalej to, co miałem przygotowane.
Miałem zawsze wielką tremę przed każdym kazaniem, choćby było nie wiem jak dobrze przygotowane. Nigdy potem nie bałem się wykładu przed największym nawet audytorium, ale kazanie, choćby do kilku babek różańcowych, to do dziś dla mnie zupełnie inna sprawa, po prostu inna odpowiedzialność.
Nie wiem dokładnie, skąd i kiedy mi to przyszło, ale nie chce puścić, może dlatego, że o tej odpowiedzialności jestem przekonany i nie próbuję sobie tego wyperswadować. Ma to być i jest Słowo Boże i wobec tego faktu jestem po prostu mały i bezradny. Co innego wykład, nawet gdy dotykam kwestii teologicznych, to mówię ja i ja jestem za to odpowiedzialny.

Zachowany skrypt kazania pasyjnego ks. Majki,
wygłoszonego 12 marca 1944 r. w Bieczu

ARCHIWUM OBSERWATORIUM SPOŁECZNEGO

Nie byliśmy jedyną instytucją kościelną w tym niewielkim, nawet wraz z okolicznymi wsiami, terenie. Był jeszcze klasztor oo. reformatów, a w nim oprócz zakonników dwaj biskupi i trzej kanonicy wysiedleni tu przez Niemców z Łodzi. Były ponadto siostry zakonne, prowadzące ochronkę i pomagające w kościele, a wreszcie etatowy katecheta, uczący religii w dwóch (męskiej i żeńskiej) szkołach miasteczka i utrzymujący dość luźne kontakty z parafią, a niemal żadne z plebanią. Mieszkał w pobliżu, odprawiał msze w naszym kościele, ale na plebanii prawie nie bywał.
Staszek powiedział mi, że powinienem go wizytować, co było zresztą oczywiste. Była to moja pierwsza w życiu oficjalna wizyta. Przyjął mnie bardzo serdecznie, niemal wylewnie i był mi potem zawsze bardzo przyjazny, choć spotykaliśmy się rzadko.

Tę pierwszą wizytę dokładnie zapamiętałem, bo była dość niezwykłym wprowadzeniem w środowisko. Kiedy już mu powiedziałem o sobie wszystko, co go interesowało, sięgnął na półkę po łacińską Biblię i zaczął mi czytać siódmy rozdział Księgi Przysłów, komentując go po łacinie, a z tych komentarzy wynikało jednoznacznie, że nie ma najlepszej opinii o plebanii, a zwłaszcza o osobach płci żeńskiej, które tam mieszkają. Doszedłem do wniosku, że wolał mi to powiedzieć słowami Pisma i uznał, że łacina będzie tu bardziej stosowna. Kiedy wróciłem po tej wizycie i spotkałem Staszka, ten zapytał:
– Czytał siódmy rozdział?
– Czytał.
– No, to już wszystko wiesz.

W następnym numerze o sąsiedzkich spotkaniach ks. Majki.