Moja Niedziela

6 MARCA 2016 R.
4. Niedziela Wielkiego Postu

Kogo widzi w Tobie Bóg?

JOZ 5,9A. 10–12; 2 KOR 5,17–21; ŁK 15,1–3. 11–32

Zanim przeczytasz kolejne zdanie, spójrz na siebie i odpowiedz sobie na pytanie: „kim jesteś?” […] Nie: „co robisz?”, nie: „czym się zajmujesz?” i nie: „ile w życiu osiągnąłeś?”, ale: „kim jesteś?”. Możemy dalej?
Ewangelia, którą dziś dostajemy, a którą – nie mam wątpliwości – każdy doskonale zna (i być może zadaje sobie pytanie – co jeszcze można powiedzieć o miłosiernym ojcu czy o marnotrawnym synu) – pozwala nam spojrzeć na siebie oczami Boga i porównać, czy mój obraz samego siebie pokrywa się z tym, kogo widzi we mnie Bóg. Zastanawiający jest sposób, w jaki ojciec tłumaczy swoje postępowanie wobec marnotrawnego. Najpierw sługom, później starszemu synowi. Przyzwyczailiśmy się, że radość ojca wynika z faktu, iż młodszy syn „był umarły, a znów ożył, zaginął, a odnalazł się”. Jednak gdy weźmiemy do ręki ten tekst w języku łacińskim, zauważymy, że ojciec tłumaczy się trochę inaczej. Zamiast „odnalazł się”, mówi nam, że syn „został znaleziony” (jest tam forma inventus est). To jest nadzwyczajne. Syn został znaleziony. Jak to rozumieć, skoro to przecież marnotrawny sam się znalazł?
Wszak powrócił do domu. Owszem, powrócił, ale on już nie widział w sobie syna. Widział najemnika, kogoś, kto przychodzi umówić się z panem o pracę i kiedy wypowiada słowa, że nie jest godzien nazwać siebie synem, ojciec mu przerywa, bo on nie potrafi patrzeć na niego inaczej. W jego oczach, cokolwiek by się wydarzyło, ten nieszczęśnik zawsze pozostanie synem. Podobnie rzecz się ma ze starszym. On natomiast widział w sobie sługę, niewolnika, który jedynie służy i – nie ukrywajmy – nie sprawia mu to większej radości. Ot, po prostu wykonuje swoją robotę. Jemu też ojciec musi pomóc zrozumieć, że jest „synem”. Nieważne, kogo widzisz w sobie, nieważne, co się wydarzyło w twoim życiu, nieważne, jak odpowiedziałeś na pytania, które postawiliśmy na początku. Ważne, że Ojciec widział, widzi i zawsze będzie widział w Tobie swoje ukochane dziecko, bo On inaczej nie umie.

13 MARCA 2016 R.
5. Niedziela Wielkiego Postu

Czy Jezus Cię aby nie gorszy?

IZ 43,16–21; FLP 3,8–14; J 8,1–11

Wiele komentarzy do fragmentu Ewangelii, który dziś dostajemy, wskazuje, że został on umieszczony nie na swoim miejscu. Niektórzy nawet sugerują, że jego autorem jest św. Łukasz, a nie św. Jan (co wpisywałoby się w pogląd, że to właśnie Łukasz zamieścił w swoim dziele najpiękniejsze teksty dotyczące Bożego miłosierdzia). A wszystko podobno dlatego, że starożytny Kościół był zgorszony Bogiem, który tak łatwo wybacza cudzołożnicy. To zgorszenie pokazuje doskonale, w jaki sposób podchodzimy do odpuszczenia grzechów. Może się nam wydawać, że musimy zasłużyć na przebaczenia i to najlepiej jakąś bardzo ciężką pracą. Niektórzy uważają – jak w pierwszych wiekach chrześcijaństwa – że są grzechy, których nie można darować, szczególnie gdy dotyczy to postępowania innych ludzi (gdyby ta kobieta nie żyła w czasach Jezusa tylko kilka wieków później, nikt by jej z cudzołóstwa nie rozgrzeszył). Być może uważamy, że są grzechy, za które powinniśmy bardzo ciężko zapłacić, by mieć je odpuszczone, tymczasem dziś Chrystus przekonuje nas o jednym – że przebaczenie ofiaruje za darmo. Trudno nam sobie uświadomić, że to co dostajemy od Boga, nie jest zapłatą za nasze dobre uczynki, że Bóg w tym dawaniu ciągle nas wyprzedza i daje nam w nadmiarze.
Trudno nam to zrozumieć, że On już za nasze grzechy raz zapłacił. Nie możemy zasłużyć na przebaczenie grzechów.
Ono przychodzi jako dar Boga. Możesz je tylko pokornie przyjąć. Inni też…

Epitafia ukazujące ukrzyżowanie i zmartwychwstanie Jezusa, kościół pw. św. Marii Magdaleny we Wrocławiu

JÓZEF WOLNY/FOTO GOŚĆ

20 MARCA 2016 R.
Niedziela Palmowa

Jakie jest Twoje serce?

ŁK 19,28–40; IZ 50,4–7; FLP 2,6–11; ŁK 22,14–23, 56 lub ŁK 23,1–49

Droga od „hosanna” do „ukrzyżuj” wydaje się taka krótka. Gdy zacząłem świadomie słuchać fragmentów Ewangelii czytanych w dzisiejszą niedzielę, zastanawiałem się, czy Piłat lub Sanhedryn dokonał wymiany ludności w Jerozolimie. Bo młodemu człowiekowi nie jest łatwo zrozumieć, że ten sam człowiek jednego dnia wiwatuje na cześć Jezusa i wyraża radość z Jego przyjazdu do miasta, a po kilku dniach zmienia swoje stanowisko o 180 stopni i krzyczy: „na krzyż z nim”. Dla dziecka świat jest taki prosty: jeśli kogoś nie lubi, nie boi się tego powiedzieć.
Jeśli kogoś kocha, rzuca mu się na szyję. Z czasem uświadomiłem sobie, że kanały serc ludzi dorosłych stają się często tak pokręcone, że wymiana ludności w Jerozolimie nie była potrzebna. Wystarczyło kilka chwytliwych sloganów o tym, jak Jezus jest przeciwko… jak zagraża niezależności… i jak bardzo jest wrogiem… Szybko znaleźli się tacy, którzy przeszli od fascynacji do nienawiści.
Co więcej – pociągnęli za sobą innych. I nawet jeśli nie wszystkich udało się przekonać, w tłumie nie było już słychać, kto nadal krzyczał „hosanna”.

27 MARCA 2016 R.
Niedziela Zmartwychwstania Pańskiego

Świadek czy biegły?

DZ 10,34A. 37–43; 1 KOR 5,6B–8; J 20,1–9

W przemówieniu św. Piotra, jakie dostajemy dziś we fragmencie z Dziejów Apostolskich, powtarza się kilkakrotnie jedno słowo: „świadek”. Ma ono wybitnie prawnicze korzenie. Sąd wzywa świadków. Po co? Żeby zaświadczyli, tzn. żeby opowiedzieli o tym, co widzieli, co przeżyli, co było ich udziałem. Na tej podstawie sędzia, który nie widział, nie uczestniczył, nie przeżył, może wyrobić sobie zdanie, jak było naprawdę. Świadek, który by przyszedł i powiedział: Ja nic nie wiem, ja nic nie widziałem, dla toczącego się procesu jest bezwartościowy.
Szkoda czasu na to, żeby go wzywać. Ale przed sądem wypowiadają się także tzw. biegli, tj. osoby, które nie były naocznymi świadkami omawianego wydarzenia, ale mają pewną specjalistyczną wiedzę. Zdobyli ją w trakcie studiów, z książek, z wykładów. Oni dzielą się nie doświadczeniem, lecz wiedzą. Żeby świadczyć, trzeba najpierw doświadczyć.
Piotr podkreśla, że po zmartwychwstaniu Jezus jadł i pił ze swoimi uczniami. Tak, bo dbał o to, żeby mogli oni doświadczyć Go żyjącego. Nie chciał, żeby apostołowie stali się biegłymi w Dobrej Nowinie, ale żeby byli świadkami Dobrej Nowiny. Żeby – jak to pięknie mówi papież Franciszek – nie znali Boga tylko ze słyszenia, ale by Go dotknęli, doświadczyli, że Bóg żyje i działa, że Bóg jest wierny danemu słowu – spełnia obietnice. Macie takie doświadczenie? Kościół nie jest organizacją, do której aby się zapisać, trzeba zdać egzamin ze statutu, wykazać się wiedzą na temat praw i obowiązków jego członków. Nie…
Jest organizmem, który budują ci, co na pewnym etapie swojego życia spotkali Jezusa. Mają z Nim jakąś relację, są przekonani, że On żyje. Doświadczają tego zawsze, kiedy otwierają oczy. O czym dzisiaj możecie zaświadczyć? Nie pytam, jaką macie wiedzę o Jezusie czy o Kościele. Ale co przeżyliście w związku z tym, że poznaliście Jezusa, czego doświadczyliście w związku z tym, że jesteście w Kościele i że budujecie tę wspólnotę, której chciał Jezus?

KS. RAFAŁ KOWALSKI