KS. JÓZEF MAJKA

Olśnienia

Zaczęła się normalna, rutynowa praca duszpasterska: Krzyżowa brewiarz, msza św., spowiedź, kazania, chorzy i nauka w szkole, a ponadto rozmowy z ludźmi, z dziećmi, z młodzieżą, poznanie topografii okolicy i warunków życia oraz sposobu myślenia parafian, wreszcie, co okazało się najtrudniejsze, odkrycie subtelnych nieraz i trudnych na pierwszy rzut oka do odczytania socjologicznych różnic, jakie między nimi zachodziły. Nie zawsze można je było dostrzec gołym okiem. Trzeba się było dowiedzieć, kto tu jest zasiedziałym mieszczaninem z dziada pradziada, kto napływowym inteligentem, kto rzemieślnikiem, kto nafcianym robotnikiem, kto właścicielem ziemskim i jakiej rangi, kto wreszcie biedakiem ze wsi lub z przedmieścia.

A było też trochę wysiedlonych z Poznańskiego i potem różnych uciekinierów ze wschodu. Pomyłka mogła czasem prowadzić do trudności, nieporozumień, a nawet uprzedzeń. Trzeba więc było stąpać bardzo ostrożnie, działanie całkiem w ciemno mogło mnie od ludzi tylko oddalać.
Wszystko to zacząłem jednak dostrzegać i rozumieć dopiero znacznie później. Na początku uderzała mnie i podnosiła na duchu powszechna życzliwość w stosunku do młodego księdza, jakaś nawet chyba wyrozumiałość, ale i wzajemna życzliwość między ludźmi. Wszyscy przeżywali klęskę okupacji i to było jakąś podstawową siłą jednoczącą.
Łączyło się z tym powszechne zaufanie do księdza, który w sprawach zarówno wiary, jak i polityki jest zawsze, jak sądzono, po naszej stronie. Dzięki temu wszelkie kontakty z ludźmi i cała praca duszpasterska stawała się w socjologicznym wymiarze łatwa. Nikt nie wydawał się tu pamiętać o przedwojennym antyklerykalizmie.

Rutynowe duszpasterstwo każdego dnia rozpoczynało się od dyżuru w konfesjonale. Nie było pod tym względem żadnych wyjątków ani dyspensy. Nie przychodziło nam to nawet na myśl, bo każdy z nas uważał spowiadanie nie tylko za obowiązek, lecz także za swojego rodzaju przywilej.
Trudny, czasem nawet bardzo trudny, ale jakże cenny był dla mnie ten przywilej, bo czy może być większy dar aniżeli to, że wszyscy ludzie, jacy są, młodzi i starzy, mężczyźni i kobiety, także dzieci przychodzą do ciebie z zaufaniem, otwierają serca, by złożyć na ciebie swoje ciężary? Robić to z tak wielkim przejęciem, tak bardzo serio i z taką nadzieją, że wiesz od razu, iż nie jest to dla nich tylko formalność; odczuwasz ciężar tej odpowiedzialności, czujesz się w pierwszej chwili wobec niej bezradny, nie możesz się uchylić, odłożyć zajęcia stanowiska, musisz od razu coś z tym zrobić, nieść pomoc, choćbyś się potem miał z tym sam długo męczyć. Nie byłbyś tu w stanie niczego zrobić, nikomu pomóc, sam byś się zamęczył, gdybyś nie miał świadomości, że jesteś tylko narzędziem, że za tobą stoi całe zbawcze dzieło Chrystusa.

Świadectwo dojrzałości ks. Józefa Majki

ARCHIWUM OBSERWATORIUM SPOŁECZNEGO

Kto nie przeżywał praktyki spowiedzi w szerokim jej wachlarzu, nie bardzo chyba jest w stanie pojąć, na czym polega dzieło ewangelizacji.
Są tu wzloty i upadki, radości i zwątpienia, faktyczne lub pozorne sukcesy i głębokie zawody, ale dopiero kiedy tego wszystkiego doświadczysz, możesz osiągnąć ufność i pełnić tę służbę w duchu nadziei, bez której byłaby ona tylko szarpaniną. I biada ci, jeślibyś w jakikolwiek sposób próbował w niej szukać siebie…
Ale nie szukając, odnajdziesz, bo wysłuchując innych i poszukując wraz z nimi rady i pomocy dla nich, dostrzeżesz w nich odbicie własnych słabości i ocenę swojego postępowania. Ileż razy zatrzymywałem się w podziwie nad wrażliwością sumienia i prawością postaw tych, którzy przychodzili się oskarżać, ale niekiedy dane mi było także użalać się w duchu nad słabością tych, którzy sami ją widzieli i z płaczem niemal wyznawali swoją niemoc.
Ci nieraz długo pozostawali w moich codziennych modlitwach.

W następnym odcinku
o wizytach u chorych.