KS ANDRZEJ DRAGUŁA

Zielona Góra

Czasami wędka, czasami ryba

Być może w chwili, gdy ten felieton dotrze do czytelników, rządowy projekt finansowego wsparcia rodziny kwotą 500 zł na dziecko (każde albo od drugiego dziecka) będzie już uruchomiony. A może jeszcze nie.
Dyskusja, która przetoczyła się przez media w związku z projektem, pokazuje złożoność problemu, jakim jest pomoc materialna. Podnoszono wiele zastrzeżeń: że podobnie jak zasiłek dla bezrobotnych – dodatkowe pieniądze nie będą stymulowały do poszukiwania pracy i zarobkowania; że wsparcie może zostać źle wykorzystane, np. na alkohol i inne używki; że bezpośrednia pomoc rządowa nie będzie działać stymulująco na pracodawców, aby podnosili zarobki. Podobnych zastrzeżeń było więcej.
Można na ich podstawie stwierdzić, że nie jest łatwo tak pomagać, aby beneficjenta stymulować jednocześnie do osobistej troski o byt materialny. Zła byłaby taka pomoc, która zabiłaby osobistą inicjatywę.
Jeśli ktoś otrzyma wszystko, to jaki będzie miał motyw, by samemu się o coś postarać? Mądrość pomagania polega na tym, by dać aż tyle i tylko tyle, ile to konieczne.
Bardzo często mówi się, że należy dawać wędkę, a nie rybę. Mówiąc inaczej: zamiast dać – np. pieniądze – nauczyć je zarabiać. Tak, to prawda, byłoby to idealne wyjście. Bądźmy jednak realistami. Są sytuacje, gdy po prostu trzeba dać rybę. Rozwiązania systemowe i prewencyjne są najlepsze, ale nie zawsze możliwe. Czasami potrzebna jest pomoc doraźna i natychmiastowa. Taki charakter mają np. różne akcje charytatywne i pomocowe organizowane przed świętami Bożego Narodzenia czy Wielkanocy. One nie rozwiązują kwestii biedy, ale – przynajmniej okresowo – ograniczają jej rozmiar. Owszem, można powiedzieć, że to taka hossa na giełdzie dobroczynności. Ale ta giełda dobrych czynów powinna trwać. Państwo bowiem nie zastąpi indywidualnej wrażliwości na biedę ludzi, a pojedynczy człowiek nie zastąpi państwa w rozwiązaniach systemowych. Czasami trzeba dać wędkę, czasami rybę.
To właśnie tutaj jest miejsce na uczynki miłosierdzia, do których podejmowania wzywa nas papież Franciszek w Roku Miłosierdzia: głodnych nakarmić, spragnionych napoić, nagich przyodziać, podróżnych w dom przyjąć. Obawiam się, że czasami nam takiej wrażliwości brakuje.
Spotykając ubogiego, najczęściej myślimy o wszystkich możliwych organizacjach, służbach i instytucjach, które – według naszej oceny – powołane są do pomocy i na które sami także łożymy pieniądze czy to przez nasze podatki, czy też poprzez zbiórki pieniężne. Czujemy się więc zwolnieni. W czasach kiedy Jezus wzywał do ich czynienia – choćby poprzez przypowieść o sądzie – nie było jeszcze rozwiniętych struktur pomocy materialnej. Nie było instytucji, które kompleksowo zajmowałyby się ludzką biedą. Można było liczyć jedynie na miłość bliźniego. Ale i dzisiaj nikt jej nie zastąpi. Kochać bowiem może tylko człowiek, nigdy państwo, organizacja, instytucja – nawet kościelna.