JOLANTA KRYSOWATA

Wińsko

List do mojego proboszcza

Wysiłki ojca Mateusza nie poszły na marne…

Trwa karnawał. Mam pomysł, żebyśmy się poprzebierali. My, świeccy, za księży, a księża za nas. Wszyscy będziemy wtedy jak z serialu.
W przerwie świąteczno-noworocznej odwiedzili mnie zaprzyjaźnieni Włosi. Nie wiedzieli, że ich Don Matteo w polskiej postaci na włoskiej licencji święci u nas takie tryumfy. Wydawało im się, że Polacy są antyklerykalni, choć do kościoła chodzą, jak mało która nacja! Jak ksiądz może być głównym, pozytywnym bohaterem tasiemcowego serialu?
Ano może. Nie on jeden zresztą. Mamy na koncie innych popularnych fabularnych księży: tych z Plebanii, U Pana Boga za piecem i U Pana Boga w ogródku, tego z Ranczo… Jednakże ojciec Mateusz jest na firmamencie tych zmyślonych księży najjaśniejszą gwiazdą. Choć fabuła serialu pozostawia wiele do życzenia. Co trzy dni zbrodnia w tak małym, urokliwym miasteczku? Tylko po to, żeby detektyw w sutannie miał co rozwiązywać, wyprzedzając śledczych z policji. W końcu fakt, że parafia, mimo charyzmy proboszcza, jest gniazdem zła, miejscem morderstw i gwałtów, przemytu narkotyków i kradzieży dzieł sztuki, powinien świadczyć o porażce duszpasterskiej proboszcza, nie o sukcesie duchownego jako detektywa. Może tajemnica ojca Mateusza tkwi w tym, że jeździ rowerem, a nie mercedesem? Zna każdego, nawet przyjezdnego mieszkańca? Może w tym, że każda jego rozmowa z przechodniem brzmi trochę jak dobra spowiedź? Może w psychologii, którą uprawia od śniadania do kolacji, z kazaniem na sumie jako punktem kulminacyjnym?
Może dlatego, że są w nas tęsknoty za księdzem, który jest „jak nie ksiądz”? Za cywilem, który przy okazji ma prawo do odprawiania mszy, a na co dzień jest taki jak my, tylko lepszy, mądrzejszy i żeby broń Boże nie grzeszył.
Trwa karnawał. Każdy z nas może się przebrać za księdza i zobaczyć, jak to jest…