Prawdziwe bogactwo Narodu

1050-LECIE CHRZTU POLSKI

Dziedzictwo Prymasa Tysiąclecia to bez wątpienia niezwykły skarb naszej polskiej
chrześcijańskiej kultury. Kard. Stefan Wyszyński pozostawił trwały ślad
w naszych dziejach. Można napisać więcej – nie tyle „pozostawił”,
ile je „tworzył”, stał się ich żywą i istotną cząstką.

KS. BARTOSZ MITKIEWICZ

Wrocław

Kard. Stefan Wyszyński często spotykał się z dziećmi. Na zdjęciu w klasztorze Sióstr Zmartwychwstanek
w Stryszawie-Siwcówce k. Suchej Beskidzkiej

Z ARCHIWUM INSTYTUTU PRYMASA WYSZYŃSKIEGO

Poznanie owego dziedzictwa, a zwłaszcza ponowne odkrycie tekstu Ślubów Jasnogórskich to dla nas, ludzi żyjących w XXI wieku, ogromna szansa, by zaczerpnąć z jego mocy i mądrości.
Trzeci ślub
„Święta Boża Rodzicielko i Matko Dobrej Rady. Przyrzekamy Ci z oczyma utkwionymi w Żłóbek Betlejemski, że odtąd wszyscy staniemy na straży budzącego się życia. Walczyć będziemy w obronie każdego dziecięcia i każdej kołyski równie mężnie, jak ojcowie nasi walczyli o byt i wolność Narodu, płacąc obficie krwią własną. Gotowi jesteśmy raczej śmierć ponieść, aniżeli śmierć zadać bezbronnym. Dar życia uważać będziemy za największą łaskę Ojca Wszelkiego Życia i za najcenniejszy skarb Narodu”.
Pod hasłem trzeciego w kolejności ślubowania kryje się wiele treści. Błędem byłoby zawężać je wyłącznie do aborcji. Dotyczy ono o wiele bardziej złożonego zagadnienia, które w prymasowskim nauczaniu zajmowało wyjątkowe miejsce. Kardynał nieustannie uświadamiał małżonkom, że to dziecko jest największym darem Boga dla nich, ale także dla całego narodu. Uczył: Rodziny bezdzietne – to Naród starczy i zwiędły, rodzina małodzietna – to Naród anemiczny i wegetujący. Rodziny wielodzietne – to naród pełen tężyzny, duchowej zdolności, o wielkim wyborze talentów i sił. Czy przytoczone zdania nie są wciąż aktualne?
Baby-boom czy demograficzna katastrofa?
Równie prorocze okazały się podobne słowa Prymasa: Przyjęło się powiedzenie: najpierw ślub, później urządzanie mieszkania, a jeszcze później… po kilku latach, może jedno lub drugie dziecko […]. W ich świetle warto zapytać – dlaczego w Polsce rośnie liczba rodzin, o których mówi się, że nie są już modelem 2+2, lecz 1+laptop?
Co prawda na ulicach dużych miast można zobaczyć wiele „brzuszków” uśmiechniętych mam oczekujących narodzin swego dziecka, czy też rodziców spacerujących ze swoim potomkiem.
Nie można jednak nie wspomnieć o bijących na alarm statystykach, które wskazują na procent par niemogących doczekać się dziecka, choć nierzadko bardzo tego pragną. Ci ostatni coraz głośniej mówią o swoim problemie.
Źle się z nim czują, trudno jest im zaakceptować swój pusty dom, bez dziecięcego śmiechu. Z wielką tęsknotą i ze łzami w oczach patrzą na niemowlęta i małe dzieci albo odwracają wzrok, bo za bardzo boli… Daliby wiele, żeby poczęło się ich upragnione dziecko!
Przeszli już uciążliwe, kosztowne, czasem bolesne badania zmierzające do wykrycia przyczyny braku płodności – i nic! Z każdym kolejnym rokiem gaśnie nadzieja na poczęcie, ale wciąż jeszcze szukają i w głębi serca Bogu powierzają swoje wielkie pragnienie rodzicielstwa.
Cierpienie małżonków, którzy nie mogą mieć dzieci, jest doświadczeniem, które winno być przez wszystkich rozumiane i odpowiednio oceniane.
Pragnienie posiadania dziecka przez małżonków jest czymś naturalnym.
Wyraża się w nim powołanie do ojcostwa i macierzyństwa wpisane w miłość małżeńską. Owo pragnienie może być jeszcze silniejsze w przypadkach par małżeńskich dotkniętych nieuleczalną bezpłodnością.

Bezpłodność
Bezpłodność, niezależnie od jej przyczyn i związanych z nią prognoz, jest ciężką próbą. Zjawisko niepłodności jest od wieków poważnym problemem dla wielu małżeństw. Medycyna nie zawsze radzi sobie z jego leczeniem, dlatego ucieka się do środka zastępczego, jakim jest sztuczne zapłodnienie pozaustrojowe, zwane zapłodnieniem „in vitro” – dosłownie (z języka łacińskiego) „w szkle”, czyli w próbówce.
Środki masowego przekazu zachwalają tę technikę i wskazują tylko jej zalety. Niestety, nowoczesne technologie medyczne, choć rozwiązują różne problemy zdrowotne współczesnego człowieka, rodzą jednocześnie pytanie, czy wszystko, co technicznie możliwe, jest jednocześnie etycznie dobre? Pytanie to staje się tym bardziej pilne, im bardziej w nowe technologie medyczne zaangażowani są nie tylko lekarze i pacjenci, lecz także lobbyści i różne instytucje finansowe zainteresowane zyskiem.
Jedna z pielęgniarek prosiła mnie kiedyś, by mówiąc o „in vitro”, nie zapominać o tragedii setek kobiet, które w wyniku nieudanego zapłodnienia „in vitro” straciły nie tylko ciążę pozaustrojową, lecz także ponoszą jej o wiele poważniejsze konsekwencje…
Naprotechnologia
Bardzo rzadko bądź marginalnie wspominane jest w tym kontekście holistyczne podejście. Jest nim naprotechnologia. Jeżeli już się o niej mówi, to w formie ogólnikowej, nie do końca sprecyzowanej. Naprotechnologia to całościowe traktowanie osób, małżeństwa, akcentuje ona ich osobowy charakter w procesie leczenia, a także wskazuje na fakt, że wszystko to, co będzie robione, nie będzie szkodziło (wydawałoby się to oczywiste, powołując się na przysięgę Hipokratesa – po pierwsze nie szkodzić – jednakże tylko tutaj medycyna i zabiegi, z jakich korzysta, rzeczywiście służą osobie).
W procesie diagnozowania i leczenia, podczas współpracy z instruktorem, pary mają możliwość, niejednokrotnie pierwszy raz, zastanowić się i porozmawiać o swojej płodności, odkryć ją. Traktowana jest ona tutaj jako integralna część nie tylko osoby, ale i związku (!). Poprzez płodność kobieta i mężczyzna wyrażają siebie indywidualnie, jako para realizują i komunikują się wzajemnie i z otoczeniem.
Powszechne, biologiczne, wąskie rozumienie płodności definiuje ją jako zdolność do zrodzenia istoty ludzkiej.
Pełna definicja pojęcia ukazuje płodność jako tworzenie, zgodne z sobą, dla dobra małżeństwa. I takiej płodności, rozumianej jako wyrażanie siebie w życiu na wielu płaszczyznach, uczy naprotechnologia.
Patron rodzin oczekujących potomstwa
Głośno wypowiadane przez Prymasa słowa prawdy w obronie życia ludzkiego powoli przebijały się do świadomości społecznej i budziły ludzkie sumienia. Być może i dziś należy do nich powrócić, by wejść na drogę, którą „idzie nowych ludzi plemię”. A może powinniśmy ze Sługi Bożego Stefana kard. Wyszyńskiego uczynić orędownika i patrona rodzin oczekujących potomstwa, modląc się tym samym o jego beatyfikację!