KS. JÓZEF MAJKA

Olśnienia

Miałem na ten temat parę teorii, ale żadnej nie potrafiłem ostatecznie potwierdzić. Gentza widziałem jeszcze raz, było to mniej więcej rok później, kiedy wszedł, zwiedzając ze swymi gośćmi kościół, do zakrystii i zobaczywszy na komodzie 18 pięknych nowiuteńkich woskowych świec, które kościelny miał właśnie zakładać na ołtarze, kazał adjutantowi zabrać je wszystkie do samochodu i nie rzekłszy do obecnego w zakrystii Proboszcza żadnego słowa, odjechał z łupem do Jasła.
Obecny przy tym stary kościelny rozpłakał się na widok tego rabunku. To właśnie Gentz, który tak dbał o Jasło, kazał je zrównać z ziemią, kiedy wojska radzieckie zatrzymały się na Wisłoce.

Został za to po wojnie skazany na śmierć jako zbrodniarz wojenny.
W drodze powrotnej po tej okropnej wizycie mieliśmy jeszcze małą przygodę, która pozwoliła mi poznać trochę lepiej mojego pierwszego proboszcza.
Byliśmy już niedaleko Biecza, okna w wagonie były szczelnie pozamykane, zrobiło się gorąco i siedząca po przeciwległej stronie wagonu pani zaczęła się mocować z oknem, które ani rusz nie dało się otworzyć.
Proboszcz, człowiek prędki i usłużny dla dam, podskoczył jej z pomocą i zamiast za uchwyt okna, szarpnął z całej siły rączkę hamulca bezpieczeństwa.

Hamulec okazał się sprawny i pociąg z wielkim piskiem, zgrzytem i hukiem nagle się zatrzymał. Zrobiła się niemała awantura, przybiegli kolejarze i banszuce.
Proboszcz zaczynał im tłumaczyć, że to jest błąd konstrukcyjny, że nie można w ogóle otworzyć okna, nie zrywając hamulca itp. Była wojna i sprawą zatrzymania najgłupszego nawet pociągu mogło zainteresować się gestapo. Samym więc kolejarzom zależało na tym najbardziej, ażeby nie robić koło tego zbyt wielkiego szumu. Obeszło się więc bez protokołu i pociąg ruszył prawie natychmiast.

Dekret kierujący ks. Józefa Majkę do pracy
duszpasterskiej w Bieczu

ARCHIWUM OBSERWATORIUM SPOŁECZNEGO

Pamięta się zawsze pierwsze osoby, które okazują nam życzliwość w nowym, nieznanym jeszcze środowisku.
Dlatego nie zapomniałem nigdy Antoli z Przedmieścia, która mijała klasztor i przychodziła zawsze do fary, gdzie przewodziła śpiewowi, a głos miała taki, że choćby śpiewał cały, pełniuteńki kościół, to ją zawsze było słychać osobno.
Ona to pierwsza zapytała, czy czego potrzebuję, i doradziła, gdzie i jak mogę załatwić najpilniejsze sprawy. Staszek do tego nigdy nie miał głowy. Pamiętam także do dziś „Czarną Zośkę” z Chorty, choć zaledwie kilka razy z nią rozmawiałem, bo pierwsza przyszła „dać na mszę” i przy tej okazji rozłożyła na moim kulawym stoliku niewielką białą serwetę, która okazała się niemal niezniszczalna.

Przez dziesiątki lat chodziła za mną wszędzie tam, gdzie wypadło mi zamieszkać. Modlę się także do dziś za staruszkę, Panią Szelągowską, matkę gwardiana Reformatów w Bieczu. Od niej otrzymałem pierwszy prezent – szklany komplet do kompotu, którego dwa albo trzy elementy dotrwały do dnia dzisiejszego.
Kupowałem u niej w sklepie jakieś szklanki i talerzyki; zapakowała mi dodatkowo ten komplet „na nowe gospodarstwo”.
Uświadamiało mi to tę szczególną sytuację, że zanim ja kogokolwiek miałem okazję poznać, wszyscy już dobrze wiedzieli, kim jestem i jak mi można pomóc.
Czasem pomoc ta przybierała dość dziwne formy.
Chcąc poznać teren parafii, wybrałem się w najbliższe niedzielne popołudnie z kilkoma ministrantami na spacer przez Strzeszyn i Wilczak w kierunku Klęczan.

Przed jednym z domów na Wilczaku siedziały na ławeczce dwie panie, najwyraźniej matka i córka, które widziałem tego samego dnia na „dziewiątce” modlące się tuż przed ołtarzem. Zobaczywszy nas, zbliżyły się do furtki i pochwaliły Pana Boga. Zatrzymałem się wraz ze wszystkimi ministrantami dosłownie na dwie, może trzy minuty zdawkowej rozmowy i zaraz poszliśmy dalej.
Nie uszło to uwagi i troski sąsiadów, czy może sąsiadek, bo po dwóch dniach otrzymałem przez pocztę anonimowe, „życzliwe” ostrzeżenie przed tymi paniami. Uświadomiło mi to, jak bardzo nie należę do siebie i w jak szerokim zakresie jestem przedmiotem troski całej parafii. Starałem się wyprowadzić z tego jedynie pozytywny wniosek: „Znaczy to, pomyślałem, że jestem im potrzebny, że muszę być dla wszystkich, ale jak tu odpowiedzieć tym ich potrzebom, o których ciągle wiem tak mało”.

W następnym numerze o pierwszych
doświadczeniach duszpasterskich ks. Majki.