SAVOIR-VIVRE, CZYLI WIEDZIEĆ, JAK ŻYĆ

Dobrze wychowani

Poczyniłem kilka obserwacji, które mogą okazać się użyteczne
w naszych rozważaniach o dobrym wychowaniu.

Pierwsze, co bije po oczach, to udawanie, że się pewnych ludzi i sytuacji nie widzi. Ludzie gdzieś pędzą, do pracy, z dziećmi do przedszkola, do szkoły, na zajęcia, gdzieś tam. W tym wyścigu przeszkadzają nam słabsi: dzieci, starsi, a nawet psy. Nie zauważa się sąsiada, który powiedział „dzień dobry”. Nie widzi się sytuacji, w których można by zażartować do współpasażera w autobusie. Nie widzi się kolegi z liceum. Nie dostrzega się nauczycielki z podstawówki. W czasie przekazywania znaku pokoju w kościele nie widzi się tak naprawdę tej drugiej osoby, wykonuje się tylko jakieś pozorowane ruchy, jakieś takie dygnięcie połączone z mamrotliwym „pokój nam wszystkim”.
Miejmy nadzieję, że to „niedostrzeganie” nie wynika z czegoś głębszego niż tylko pośpiech. Czasem można by pomyśleć, że u jego podstaw leży nie tylko obawa, że „ktoś zabierze mi czas”, ale nawet lęk, że „będę musiał wyjść z kokonu i okazać emocję, np. radość z tego, że spotkałem dawno niewidzianego kolegę, za co zostanę skarcony piorunującym spojrzeniem współpasażerów”. W ogóle można mieć wrażenie, że nie jesteśmy wylewnym społeczeństwem.
Czasami wręcz można by pomyśleć, że w stosunku do siebie zachowujemy dystans nawet bardziej niż Japończycy.
Wydaje się, że w tym „niedostrzeganiu” tracimy wiele okazji, żeby powiedzieć komuś coś miłego, żeby dać mu do zrozumienia, że nie jest taki do końca anonimowy. Choć nie można tego nazwać złym wychowaniem, to z pewnością dobrym też nie. Jeśli myślimy, że nie ma w tym nic złego, to warto sobie uświadomić, że ta kanałowa percepcja jest wstępem do czegoś, co socjologowie nazywają „znieczulicą”.
Okazujemy mało emocji? Ależ jest przecież jeden wyjątek! Z niektórych osób z łatwością wylewa się bezinteresowna pretensja i/lub nieuzasadniona agresja.
Czasami trudno rozgraniczyć jedną od drugiej, ale postaram się to zrobić. Można mieć wrażenie, że niektórych ugryzła jakaś mucha. Bez kija nie podchodź! Pani w urzędzie robi scenę, że się nie przyniosło wypełnionego formularza.
Inna urzędniczka ma pretensje, że się źle wypełniło druki (i najwyraźniej to ją obraża). Sprzątaczka wścieka się, że się przyjechało z dzieckiem w wózku do przychodni o 17:30 (podczas gdy jest ona otwarta do 18). Jeszcze inna kobieta w tramwaju wścieka się (zamiast spokojnie zwrócić uwagę od razu), że ktoś „już po raz trzeci!” musnął torbą po szyi.

FREEIMAGES.COM

Wydawać by się mogło, że takie osoby z pretensją czują się „wybrane przez los”, lepsze, uprawomocnione do tego, żeby narzucać innym swoje postrzeganie świata, mające mandat do tego, żeby dawać nauczkę innym. Słowem – egocentryczne! Mój wyjątkowo wyluzowany kuzyn powiedziałby, że takie osoby mają w sobie jakąś „napinkę”.
Wydaje się, że agresja idzie o krok dalej od pretensji: „czuję się do tego stopnia uprzywilejowany” (może przez to, że czuję przewagę nad innym), że mogę sobie pozwolić na agresywne chamstwo, na obelgę, przekleństwo, a nawet przemoc fizyczną. Czasem odczuwanie przewagi jest tak iluzoryczne, że aż szokuje. Jak w przypadku starszej pani, która popycha na schodach do tramwaju dwa razy większego od siebie studenta, a gdy ten tłumaczy jej, że tak nie wolno, ona odpowiada tylko, że „za wolno wychodził”.
Samo stwierdzenie, że wśród nas żyją „niedostrzegający”, „z pretensją” i agresywni, może być samo w sobie frustrujące (bo co z tym począć?). Mogłoby być jeszcze bardziej frustrujące, gdyby ktoś pomyślał, że wzywam do rachunku sumienia. Powtarzam: nie mam do tego mandatu.
Stwierdzenie można jednak wykorzystać konstruktywnie.
Pamiętając, że tacy i owacy są wśród nas, nie dajmy w sobie stłamsić tego, co w nas fajne. Jeśli chcemy przybić piątkę z kolegą, podać komuś pomocną dłoń, zażartować do kogoś, jeśli chcemy się uśmiechnąć, zróbmy to. Co z tego, że ktoś inny nie odpowie tym samym? Jego strata!

SZYMON WOJTASIK