KS. ANDRZEJ DRAGUŁA

Zielona Góra

Stara nowa ewangelizacja

Czytanie starych czasopism okazuje się bardzo pouczające.
W „Przeglądzie Homiletycznym” z 1935 r. natrafiłem na wiele ciekawych informacji dotyczących duszpasterstwa u początku minionego wieku. Np. pewien kapłan w amerykańskim stanie Oklahoma, „mając trochę wolnego czasu”, wybrał się „na przepowiadanie w okolicę”.
W sklepach, na poczcie i w innych miejscach umieścił ogłoszenie, że odbędzie się „seria zebrań religijnych”. Wieczorem ustawił prowizoryczną mównicę, ławki i jako lamp użył świateł swego auta. „W małym miasteczku Terlton podczas pieśni zebranie składało się z dwóch ludzi – kaznodziei i jednego słuchacza. Pod koniec przemówienia było już ponad 70 osób”. Podobne działania podjął pewien francuski kapłan pracujący w departamencie Lot-et-Garonne. Ten z kolei „urządza w różnych miejscach parafji, bardziej odległych od kościoła, zebrania religijne w domach prywatnych. Ponieważ parafianie nie przychodzili do kościoła, więc proboszcz sam się do nich udaje”. Na zebrania w zależności od pogody przychodziło 30–120 osób.
Kiedy czytałem te wiadomości sprzed lat, przypomniałem sobie, że o czymś podobnym opowiadał kard. Jorge M. Bergoglio, dzisiejszy papież Franciszek. Zasugerował on kiedyś księżom, by wynajęli garaż i wysłali tam odpowiedniego świeckiego: „Niech pobędzie trochę z ludźmi, niech im głosi katechezę, a nawet udzieli Komunii Świętej chorym lub tym, którzy są na to gotowi”. Okazuje się, że nowa ewangelizacja wcale nie jest taka nowa. Jest stara jak Kościół. Św. Eugeniusz de Mazenod, który na początku XIX w. był biskupem Marsylii, jeszcze jako ksiądz chodził po wsiach, by głosić Ewangelię. Kościół zawsze był, jest i pozostanie misyjny. Innego Kościoła być nie może. A papież Paweł VI dodawał, że ewangelizacja to nie jest coś, co Kościół może dowolnie podejmować albo nie. Ona jest naturą Kościoła. Kościół niemisyjny jest martwy.
Najtrudniejszy w ewangelizacji bywa pierwszy krok. Francuski reporter relacjonował, że „sami gospodarze domów, gdzie się ma odbyć nabożeństwo, rozsyłają zaproszenia do swoich krewnych, znajomych. I ludzie przychodzą z ciekawości, nawet robiąc po kilka kilometrów drogi”. Z kolei amerykański korespondent pisał o organizowanych spotkaniach religijnych: „Takie zebrania stają się sensacją dnia, wszyscy o nich mówią, kto może, spieszy, aby się dowiedzieć, co też ksiądz katolicki ma im do powiedzenia”. Za marketing szeptany nie ponosi się kosztów, a jest bardzo skuteczny. Jeden z uczestników amerykańskiego spotkania powiedział: „Jeżeli wy macie prawdziwy Kościół Chrystusa, to czemużeście wy katolicy tak długo nie przyszli nam o tem powiedzieć?”.
No właśnie. Już św. Paweł pytał w Liście do Rzymian: „Jakże mieli uwierzyć w Tego, którego nie słyszeli? Jakże mieli usłyszeć, gdy im nikt nie głosił?” (Rz 10,14). Niestety, jeśli ktoś nie usłyszy o Chrystusie, to także – niestety – przynajmniej częściowo z naszej winy.