JOLANTA KRYSOWATA

Wińsko

List do mojego proboszcza

Duszpasterz czy kierownik budowy?

Potrafię sobie wyobrazić, jak niezwykły musi być dla młodego mężczyzny moment święceń kapłańskich, przestąpienie przez próg pierwszej świątyni, w której będzie wikarym, czyli „młodym”, pierwsza klasa, w której poprowadzi katechezę, pierwszy ślub, pierwszy chrzest, pierwszy pogrzeb…
Pierwsze zgrzyty z proboszczem, czyli szefem, pierwsze lata. Wyobrażam sobie przekonanie, że „gdy już będę proboszczem, będę lepszy”. Proboszcz, czyli duchowy opiekun. Przewodnik. Duszpasterz.
I przychodzi ten dzień. Zostaje proboszczem.
Przyjeżdża na parafię. Patrzy na stan kościoła (budynku), plebanii, ogrodzenia cmentarza, chodnika do kaplicy pogrzebowej. Jeszcze wiara, że da radę być i duszpasterzem, i kierownikiem budowy. Zabiera się do pracy. Myśli o pieniądzach. Bez nich remontu się nie zrobi. Myśli o ludziach, na których może liczyć.
Musi polegać na odziedziczonej po poprzedniku radzie parafialnej. Deklarują współpracę, pomoc, są mili. Myśli, że to dobry znak. Myli się. Próbują nim manipulować. Młody, nietutejszy, więc co on wie o naszych warunkach, naszych ludziach, naszych zasadach? Zaczynają się plotki. Nie zniechęca się. Zaczyna zbierać pieniądze. Ściągać dotacje z ministerstwa, od marszałka. Szuka sponsorów.
Liczą się ci parafianie, którzy mają pieniądze lub znajomości z firmami, które je mają. Coraz mniej się liczy, czy wpływowi znajomi są religijni. Bo przecież dach kosztuje. Elewacja kosztuje. Odwodnienie kosztuje. Zaprzyjaźnia się z konserwatorem zabytków, bo kto ma go za wroga – już poległ.
Uczciwej i taniej firmy ze świecą szukać. Trzeba ich pilnować, egzekwować terminy, uważać na zaliczki, płacić na czas, pisać projekty, rozliczać je do grosza, odzyskiwać VAT. A po kilku latach – kolejny remont…
Dlaczego o tym piszę? Bo my, zwykli „cywile”, parafianie, musimy takie rzeczy wiedzieć.
Zanim oskarżymy swojego proboszcza, że taki mało uduchowiony, zadaje się z niewłaściwymi ludźmi i coraz bardziej pazerny na pieniądze.