KS. JÓZEF MAJKA

Olśnienia

Rozdział pierwszy

Biecz

– Zagórzany! Przesiadka do Gorlic! Pociąg zatrzymał się na małej stacyjce. Był to dla mnie sygnał, że jestem blisko celu mojej podróży. Dojeżdżam oto do mojej pierwszej parafii. Nigdy tam nie byłem. Powiadomiłem jedynie listownie Księdza Proboszcza Bogumiła Stawarza o dniu i godzinie swojego przyjazdu. Wszystko więc miało tu być dla mnie nowe poza jedną tylko okolicznością, która mnie podnosiła na duchu: miałem tam zastać, jako pierwszego wikariusza, mojego bardzo serdecznego kolegę od czasów małoseminaryjskich, Staszka Pękałę.

Nie przesiadając się więc, jechałem dalej w kierunku Jasła, ale skoro tylko pociąg znowu ruszył, stałem już przy oknie, śledząc pilnie szczególne cechy nowego dla mnie krajobrazu. Minęliśmy Libuszę, z prawej zobaczyłem koryto Ropy, a po lewej pokazał się wysoki brzeg, na nim wielka bryła bieckiej fary, potem wieża ratusza, wreszcie klasztor oo. Reformatów i pociąg zaczął znowu hamować. Byłem w Bieczu.
Już z oddali dostrzegłem z radością długą, czarną od stóp do głów sylwetkę Staszka. Pozbierałem swoje manatki i wysypałem się z wagonu, rzucając mu się na szyję. Dopiero wtedy zauważyłem, że kilkanaście metrów za nim stoi jego antycień – postać w płowej sukienczynie, z takąż burzą włosów na głowie, twarzą upstrzoną piegami i ozdobioną dwojgiem ogromnych niebieskich oczu. Dziewczę trzymało w ręce dyszel wózka, który wydał mi się miniaturą chłopskiego wozu z wasągiem.
– To jest Marysia – wskazał na nią Staszek. – Będzie u ciebie sprzątała, a na razie zabierze na ten wózek twoje rzeczy.
Zanim się z nią zdążyłem przywitać, rzeczy były już na wózku, a Marysia zaczęła je ciągnąć na skróty ku kościelnemu wzgórzu. Zacząłem coś bąkać, że to chyba dla niej za ciężko, że może by jej trzeba pomóc, ale Staszek uciął te moje stękania: – Nie bój się – rzekł. – Już ona sobie z tym poradzi. O, zobacz, już znikła za zakrętem. A my nie musimy się śpieszyć, pójdziemy nieco dalszą drogą, pokażę ci miasto i wstąpimy do kościoła.
Mamy dość czasu do kolacji.

Okrążyliśmy klasztor od północnej strony i skierowaliśmy się do rynku.
Zauważyłem po drodze, że chodniki głównej ulicy miasta są wyłożone wielkimi płytami, na których rozpoznałem hebrajskie napisy. Próbowałem je nawet odczytywać, ale zabrakło mi samogłosek. Nietrudno się było domyślić, że płyty pochodzą z żydowskiego cmentarza. Znaczyło to, że był to jedyny ślad, jaki po nich pozostał. Byłem wstrząśnięty tym, że aż tak daleko poszła ta nienawiść. Nie wiedziałem, że po dwóch latach zamieszkam właśnie w tym miejscu i będę miał te płyty każdego dnia pod samym oknem mojego, położonego na parterze, pokoju.
Minęliśmy rynek oraz ratusz i weszliśmy do bieckiej fary. Z zewnątrz nie wygląda na to, że jest ona tak potężna i że kryje w sobie takie wspaniałości.
Ogromny pięcionawowy gotycki kościół; czwarta i piąta nawa podzielone są na kaplice, dwa rzędy potężnych filarów, cudowny renesansowy ołtarz ze Zdjęciem z Krzyża, które mi się jakoś ani wtedy, ani nigdy nie kojarzyło z tytułem kościoła, Bożym Ciałem. W prezbiterium wspaniałe stalle, polichromia Tetmajera i… nie będę przecież wszystkiego wymieniał, bo przy pierwszym kontakcie nie byłem w stanie tego spercypować, ale nie mogę zapomnieć o wspaniałej tęczy. O jej właśnie pilną konserwację dopominał się Ksiądz Stawarz zaraz po wojnie w liście do krakowskich Pekazetów, argumentując, że nie będzie za to odpowiadał, „gdy któryś z łotrów spadnie z krzyża i zabije jakiegoś parafianina”. List ten obiegł wszystkie biura tej instytucji, a jego treść była powtarzana przez wszystkich, którzy w Krakowie interesowali się plastyką i historią sztuki.

Biecz. Widok znad rzeki Ropy

WIKIMEDIA COMMONS NA LICENCJI CC BY 3.0

W następnym numerze ks. Majka
zamieszka na plebanii w Bieczu

Uklękliśmy na chwilę pod tą tęczą. Czułem się podniesiony na duchu tym, że będę pracował w tak wspaniałym kościele i prosiłem Jezusa i Jego Matkę o wsparcie mojej dobrej woli. Dopiero kiedy odwróciliśmy się od ołtarza, dostrzegłem w lawinie światła padającego przez rozetę, że wszystko jest tu pokryte odwiecznym kurzem, który szczególnie malowniczo układa się na ścianach wielokątnych potężnych filarów. Na drugim z nich, po stronie ewangelii dostrzegłem wspaniałą zabytkową, jak wszystko w tym wnętrzu, ambonę.
– Jak tu przemawiać w tak ogromnym wnętrzu? – powiedziało mi się półgłosem.
– Bardzo łatwo – pośpieszył Staszek z odpowiedzią. – Wspaniała akustyka.
Wystarczy mówić wprost na przeciwległy filar i świetnie słychać w całym kościele.