Przesłanie totalnego przebaczenia

O liście, który ma znaczenie, z ks. prof. Janem Kruciną, współpracownikiem
kard. Bolesława Kominka, rozmawia

„NOWE ŻYCIE”

Nowe Życie: Ponad pół wieku temu był Ksiądz Profesor naocznym świadkiem tego wszystkiego, co działo się wokół Orędzia biskupów polskich do biskupów niemieckich. Jak to się zaczęło?
Ks. Jan Krucina: – To było mniej więcej w roku 1964. Abp Kominek medytował.
Widziałem, że ciągle coś czytał, wypisywał i w pewnym momencie mówi: – Wie ksiądz, my jesteśmy w tej Polsce jak w więziennej klatce, zamknięci zupełnie. Tak nie może być, musimy podjąć jakiś ruch. Musimy coś wymyśleć. No i w końcu wyszło: Ziemie Zachodnie – szczególny mandat sprzed dwudziestu lat. To co sam napisał, dał mi do poczytania, a co ja napisałem, to wziął sobie.
Potem mi mówi, żebyśmy się spotkali i to skleili. Napiszemy to i poślemy do „Tygodnika Powszechnego”. Tekst ten wywołał w Niemczech wielkie poruszenie.
Zaraz się pojawiły artykuły, jeśli dobrze pamiętam, to jeden zatytułowany był Die von Gott gesandtem Polen (Przez Boga nasłani Polacy), a drugi Gott aus roiberhau im Osten (Bóg jako rabunkowy na Wschodzie). Zaczęli jeździć do abp. Kominka Niemcy – to trwało blisko rok. No i wszyscy prowadzili debatę o przyszłości Ziem Zachodnich.
Ani jedna taka rozmowa z Niemcami nie mogła się odbyć beze mnie. – Wie ksiądz, bo ja już mam trochę słabszą pamięć, ksiądz ma dobrą, i potem te nasze dwie pamięci poskładamy i będziemy wiedzieli, co ci Niemcy sobie myślą – mówił. – Czy nam te Ziemie Zachodnie chcą wziąć, czy nie. Jego teza była ciągle jedna i ta sama: granica musi być uznana, a potem można ją poluzowywać. Niemcy przyjeżdżali, przyjechali nawet z telewizją oglądać

to, co myśmy tu zrobili, a zamiarem abp. Kominka było, żeby pokazać, że Ziemie Zachodnie już pod wodzą polską są rozwinięte.
Nadeszły wielkie uroczystości 20-lecia polskiej organizacji kościelnej na Ziemiach Zachodnich, które odbiły się wielkim negatywnym echem w Niemczech. Prymas Wyszyński mówił wtedy (31 sierpnia): – Patrząc na świątynie piastowskie, wczuwając się w ich wymowę, wiemy: na pewno to nie jest „dobro poniemieckie”, to jest dusza polska! Dlatego nie były one nigdy i nie są dobrem poniemieckim. To nasze własne ślady królewskiego Szczepu Piastowskiego! To wszystko uchodziło wtedy w Polsce za ziemie poniemieckie, natomiast Niemcy uważali je za swój klejnot. Nasze uroczystości miały być wigilią Millennium Chrztu Polski.
Kiedy zatem zrodziła się idea listu o pojednaniu?
Kiedy abp Kominek przeczytał w prasie niemieckiej echa z naszych uroczystości 20-lecia, postanowił sprostować sprawę. Niemcy odebrali wypowiedzi Prymasa i abp. Kominka jako nacjonalistyczne, a nawet szowinistyczne.
Prymas mówił o Szczepie Piastowym, a abp Kominek o Ziemiach Polskich od Raciborza aż do Olsztyna – obaj grali te same nuty, że są to prapolskie ziemie. Wtedy abp Kominek zrozumiał, że Niemcy są ogromnie zapiekli i zdecydowani nie ustąpić. Poza tym funkcjonował w Polsce obraz Niemca jako wroga. Natomiast dla Niemców to Polak był wrogiem. Abp Kominek uznał, że ten wydźwięk był trochę zbyt germański, a ze strony polskiej: głos swój i Prymasa Wyszyńskiego uznał za zbyt nacjonalistyczny. Doszedł do wniosku, że trzeba rozmawiać na innej płaszczyźnie.
ARCHIWUM OBSERWATORIUM SPOŁECZNEGO

Audiencja biskupów polskich u papieża Pawła VI.
Watykan, 13 listopada 1965 r.

Dlatego uznał, że należy wejść w nutę przebaczenia. Uważał, że jeśli Niemcy mają oddać poważny kawałek terytorium, to Polska musi też iść na jakiś kompromis.
Dlaczego to był właśnie Bolesław Kominek?
U abp. Kominka zrodziła się ta myśl dlatego, że urodził się na pograniczu niemieckim i polskim. Widział współistnienie obu narodów od dziecka. Z jednej strony uczył się w niemieckiej szkole, a z drugiej pochłaniał polskie książki.
Krowy pasł i czytał polskie książki. Abp Karol Wojtyła w jakiejś swojej opowieści powiada, że abp Kominek mówił o swoim przywiązaniu do polskości z wielką pasją. Jak głosił na Wawelu jubileuszową mowę i wspomniał o swoim młodzieńczym przywiązaniu do polskości, to opowiadał o tym, jakby to było dzisiaj. Kraków go porywał. Zawsze mówił o tym mieście jak o swoim domu ojczystym.
Abp Wojtyła powiadał, że niezmiennie zachwycał go zapał abp. Kominka, polot, z jakim mówił o Krakowie.
Jak wyglądała współpraca przy redagowaniu listu z innymi biskupami, a szczególnie Prymasem Wyszyńskim i abp. Karolem Wojtyłą?
Abp Wojtyła uważał ten list za swój, choć gdy ze strony UB padło pytanie, czy jest on współautorem listu do Niemców, Wojtyła miał odpowiedzieć bardzo skromnie: – Jeśli położenie podpisu pod tym dokumentem oznacza jego autorstwo, to jestem jego współautorem.
Z kolei bp Stroba wymawia się, mówi, że abp Kominek pytał go o jakieś słowa, że to było jedno czy drugie zdanie, ale nie może mówić o autorstwie. Natomiast Prymas Wyszyński z początku obserwował, co z tego będzie, jednocześnie nie był przeciw. Jednak nie był wielbicielem Niemców i dlatego z początku nie dostrzegał znaczenia tego dokumentu.
Ale list trzeba było napisać, bo w sumie pisanych było 56 listów zapraszających episkopaty różnych krajów na obchody Millennium. Abp Kominek był zdania, że list do Niemców musi mieć charakter zupełnie inny – ponieważ sytuacja jest odmienna. Inne narody nas nie atakowały, nie niszczyły, nie robiły najazdów na Polskę. Abp. Kominkowi się zdawało, że list do Niemców musi być wyjątkowym wołaniem o przebaczenie, bo wiązał to nie tylko z Niemcami, lecz także z roztrzaskaną Europą, której trzeba było na nowo nadać kształt i jakąś formę koegzystencji. Uważał też, że orędzie musi mieć charakter ekspiacyjny.
A jak na tę sprawę zapatrywała się Stolica Apostolska?
Abp Kominek ciągle zabiegał u Pawła VI w sprawie uznania granicy zachodniej i Ziem Zachodnich. Papież zapewniał, że życzy mu w tym względzie sukcesu, ale że bardzo w to wątpi, bo znając ducha niemieckiego, uważa, że oni nie tak łatwo z tego zrezygnują.
Na co miał odpowiedzieć abp Kominek: – Ojcze święty, a ja jednak się modlę i myślę, że sprawa musi dojść do skutku, dlatego że sprawiedliwości musi stać się zadość. Polska nie ma gdzie żyć. Polska ma prawo do ekspiacji oraz Polska ma prawo do życia i istnienia. To była jego argumentacja. Polska musi mieć przestrzeń do egzystencji. Tłumaczył, że w innym razie Polska miałaby tylko korytarz, w którym ponad 30 milionów narodu polskiego nie zmieści się. A po drugie – jest wielka sprawa ekspiacji.
Musi być zadośćuczynienie za to, co zostało dokonane, dlatego że majątek, substancja narodu Polskiego została bardzo zniszczona i podeptana.
Przychodziły też do Stolicy Apostolskiej listy Niemców wskazujące, że na tych terenach żyje 12 milionów obywateli niemieckich. Podczas jednej z audiencji Paweł VI powiedział: – Księże Arcybiskupie, mam informacje od zakonnika mającego moje zaufanie, który mi powiedział, że tam jeszcze jest 12 milionów Niemców. Abp Kominek zapewnił, że mu na to odpowie pod przysięgą. W liście napisał, że jest to wielkie pomówienie. W tym wszystkim abp Kominek miał wsparcie ze strony abp. Wojtyły, który stał po jego stronie.
A Wojtyła u Pawła VI miał silną pozycję i autorytet.
Po opublikowaniu listu kard. Kominek spotkał się z atakami ze strony władz komunistycznych. Można powiedzieć, że nawet z nagonką. Jak odbierał tę sytuację?
Nagonce się dziwił, dlatego że był przekonany o oczywistości pojednania z Niemcami. Uważał, że tego domaga się polska racja stanu. Abp Kominek omówił tekst orędzia z ambasadorem Polski w Rzymie Adamem Willmannem. Raz go odwiedził z Prymasem, a raz sam.
Ambasador obiecał Mu, że o wszystkim lojalnie powiadomi władze w Warszawie.
Po tym jednak w sprawę wmieszał się aparat bezpieczeństwa. Natomiast Arcybiskup zaskoczony był eleganckim listem ambasadora Willmanna, w którym przeprasza Go, że sprawy, tak jak były umówione, wymknęły mu się z rąk.

ARCHIWUM KLASZTORU REDEMPTORYSTÓW W BARDZIE ŚLĄSKIM

Abp B. Kominek dokonuje koronacji cudownej figurki Matki Bożej Bardzkiej,
3 lipca 1966 r. Obok ks. Jan Krucina (w środku)

Po podpisaniu listu, wracając do Polski, abp Kominek zatrzymał się jeszcze na Zachodzie, a następnie spotkała go druzgocąca kontrola graniczna w Zebrzydowicach. Był smutny, przybity i powiada mi: – Proszę Księdza, spotkało mnie dość wielkie poniżenie, bo zrobili mi totalną rewizję. Rozebrali mnie do naga, książki wszystkie mi zabrali. Pooglądali szczegółowo. Nie było to dla mnie przyjemne. Ja zaś dopytywałem, dlaczego ten list był tak proniemiecki. Mógł być przecież trochę inny: przebaczamy, a jeśli uważacie, że was coś ze strony polskiej dotknęło, to prosimy o przyjęcie naszego przeproszenia.
Jak to usłyszał, zdenerwował się i powiada, że tym sprawiłem mu największy smutek. Bo nie ma przebaczenia chrześcijańskiego bez jego totalnego miłosiernego wymiaru.
Że nie umie sobie wyobrazić, że my wam tyle przebaczamy, a wy nam tyle. Dosłownie pamiętam: – Ten list będzie miał znaczenie w przyszłości, jeśli utrzymamy jego charakter, taki jaki ma – totalne przebaczenie. Bez tego zatraciłby wydźwięk katolickiego przebaczenia.
I przy tej okazji trochę mnie jeszcze pouczył, stawiając pytanie: – A co ksiądz czyta w Ewangelii? Ile razy się ma przebaczać, siedem razy? Na co odpowiedziałem, że tam jest napisane siedemdziesiąt siedem razy. A on mi odrzekł: – To ksiądz nie wie, że takie hiperbole znaczą nieskończoność? Jak dzisiaj pamiętam tę rozmowę. Jak list został odebrany w Niemczech?
W Niemczech były antagonizmy między katolikami a ewangelikami.
Ewangelicy bardziej byli za uznaniem granic niż katolicy. Ten list okazał się jednak bardzo ważny w chwili ratyfikacji traktatu pokojowego pomiędzy
Polską a RFN. Ministrowie mogli ustalać, podpisywać, uzgadniać swoje, ale trudności mogły nastąpić w Bundestagu z ratyfikacją.
Jest mająca wielkie znaczenie książka Franza Scholza Między racją stanu a zaangażowaniem politycznym.
Scholz przyjechał z tą książką do abp. Kominka, a byli na ty. W pewnym momencie, a siedziałem z nimi przy stole, Scholz powiada: – Bolesław, co ty będziesz wykazywał tu polskość. Kiedy tu byli Polacy? Dawne czasy, kto wie, czy to jeszcze ktoś pamięta? I wtedy się Kominek rozzłościł i powiada: – A co znaczy Warszawa zniszczona, co znaczy Zamość zniszczony, co znaczy Polska niemal w całości zniszczona? Co to znaczy? To nic nie znaczy? Pierwszy raz słyszałem wtedy takie sformułowanie: granica na Odrze i Nysie musi być bezwzględnie uznana, po to, by ją później rozluźnić, a nawet usunąć. To korespondowało z tym, co przeżyłem osobiście, jakeśmy jechali z Jugosławii, z wyprawy, na którą posłał abp. Kominka Watykan. Przyjechaliśmy na granicę austriacką, a mieliśmy polski paszport. Mówię, że to arcybiskup z Wrocławia, na co celnicy powiadają, że jest to wielka radość, trzeba tylko się pięknie przywitać i dźwignąć szlaban.
Jak oni to powiedzieli, abp Kominek wstał, podszedł do nich i rzekł: – Moi Panowie, gratuluję wam serdecznie, bo w waszych dostojnych osobach spotykam pierwszych Europejczyków.
Niech panowie wiedzą, że te granice, które tu strzeżecie, są rozciągnięte na Europę, i one wszystkie upadną. One muszą upaść, bo narody się wybiły, a po tym wybiciu zasłużyły sobie na to, by żyć w godziwych swobodnych warunkach.

ZE ZBIORÓW ARCHIWUM ARCHIDIECEZJALNEGO WE WROCŁAWIU

W imieniu schorowanego kard. Kominka konsekracji biskupa
pomocniczego we Wrocławiu ks. Józefa Marka dokonał kard. Wojtyła.
Wrocław – katedra, 27 grudnia 1973 r.

Czy sam kard. Kominek był usatysfakcjonowany konsekwencjami zarówno kościelnymi, jak i politycznymi listu?
Po podpisaniu traktatu pokojowego pomiędzy Polską a Niemcami odczuwał wielką satysfakcję, sens swoich wysiłków.
Wcześniej, jak wrócił z Rzymu, 6 lutego wygłosił mowę w katedrze. Stałem podczas tego kazania przy Nim. W pewnym momencie coś go porwało.
Widziałem, że narastały w Nim emocje, i powiedział: – Kto walczy z orędziem o pojednaniu narodu polskiego z narodem niemieckim, ten uderza w twarz polską rację stanu. Zerwała się wtedy burza oklasków. Był zaskoczony. Nigdy tego nie było,  zaczęli bić brawo. Spojrzał na mnie i zapytał: – Co się stało, spadło co? Ja mówię: – Słyszy Ksiądz Arcybiskup, to jest echo na te słowa.
Słuchał i to Go wzruszyło. Nie wiem nawet, czy nie uronił łzy. Potem, po kazaniu, ludzie szli sznurem za Nim do rezydencji. Rezydencja była pełna ludzi, wszystkie pokoje i schody były wypełnione wrocławskim tłumem. Arcybiskup jakby zginął w tym tłumie.
Zaczęli Mu śpiewać jakieś wiwaty. To było wzruszające. Ci ludzie trwali, rozmawiali, zadawali Mu pytania. On im tłumaczył – wywiązał się dialog.
Mówili: – Teraz już to wszystko rozumiemy Księże Arcybiskupie. Jak już wszyscy poodchodzili, ściągnął mnie z powrotem z placu, zaprosił na górę i powiada: – Pobądź na chwilę ze mną. Może byśmy się pomodlili.