Nasza „siostra śmierć” w rodzinie

Troska o umierających ma nas przekonać, że osoba ludzka, nawet naznaczona starością i chorobą, stale jest cenna.
Bóg ją kocha..

KS. ALEKSANDER RADECKI

Wrocław

Tylko najstarsi ludzie być może pamiętają, że istniały kiedyś „podręczniki dobrej śmierci”. Wydawano je nawet w formie rycin, aby nikt nie był pozbawiony wiedzy o tym, jak się zachować wobec osób umierających.
Temat śmierci dla nikogo nie był tabu.
Dziś jest inaczej. Mało komu pozwolimy umrzeć we własnym łóżku, w otoczeniu najbliższych. Mamy szpitale, domy opieki, hospicja – tam są fachowcy, oni wiedzą. No i kusi nas dostęp do… eutanazji, aby „to wszystko” nie trwało zbyt długo, nie rujnowało budżetu, nie zakłócało rytmu naszej codzienności. Reszty (już po śmierci) dopełnią pracownicy zakładów pogrzebowych.
A czy może być inaczej?
Gromnica
Światło Chrystusa przyjęliśmy w dniu swojego chrztu świętego. Ta właśnie świeca powinna nam towarzyszyć do końca życia. Włożona w ręce umierających (lub postawiona w pobliżu) zapowiada przecież światłość wiekuistą!
A wokół kończących ziemską pielgrzymkę niech staną jego bliscy. Z uściskiem dłoni, modlitwą, spokojem. Czy nie o to modlimy się codziennie, wypowiadając w Pozdrowieniu Anielskim prośbę do Maryi: „módl się za nami grzesznymi teraz i w godzinę śmierci naszej”? A po odejściu do domu Ojca – modlitewne czuwanie przy zmarłym.
Czy wolno takiego doświadczenia towarzyszenia umierającym odmówić nawet małym dzieciom – rzekomo w imię delikatności – skoro pozwalamy im na krwawe sceny gier komputerowych i pełne przemocy filmy? Kiedy i jak zdążą się nauczyć postaw wobec majestatu śmierci – choćby własnych rodziców?
Pokonajmy pokusę eutanazji
Troska o umierających ma nas przekonać, że osoba ludzka, nawet naznaczona starością i chorobą, stale jest cenna.
Bóg zawsze ją kocha. Gdy dochodzi ona do schyłku życia, musimy nieść jej jak najlepszą pomoc. Wymaga tego od nas Boże przykazanie „Czcij ojca swego i matkę swoją”, które w szerszym sensie dotyczy wszystkich ludzi starszych.
Tak uczy papież Franciszek. I dodaje: „Opuszczenie to najcięższa «choroba» osoby starszej, a również największa niesprawiedliwość, jakiej może ona doznać. Ci, którzy nam pomagali wzrastać, nie mogą zostać opuszczeni, kiedy potrzebują naszej pomocy, naszej miłości i czułości”. Odwołał się także do nauczania św. Jana Pawła II z encykliki Evangelium vitae: „Szanuj, broń, miłuj życie i służ życiu, każdemu życiu ludzkiemu!
Tylko na tej drodze znajdziesz sprawiedliwość, rozwój, prawdziwą wolność, pokój i szczęście!”.
Szczęśliwa śmierć
Oto świadectwo kapłana, który otrzymał łaskę towarzyszenia swojej mamie w ostatnich godzinach jej życia.
Wysłuchali go uczestnicy pogrzebu śp. Zofii w parafii Kudowa Zdrój-Czermna, a ksiądz Romuald Brudnowski zezwolił na opublikowanie swojego przejmującego świadectwa.

Teksty na nagrobki zebrane
przez Autora na stronie:
www.nowezycie.archidiecezja.wroc.pl

Nadeszła sobota 20 czerwca 2015 r. […] Około 4.00 znowu wstałem. Nie mogłem sobie znaleźć miejsca. Nagle otworzyły się drzwi mego pokoju i usłyszałem głos siostry, że z «Mamusią» – tak nasza Mama nauczyła nas mówić do siebie – coś się dzieje.
Szybko poszedłem do Jej pokoju. Oddech miała krótki i bardzo się pociła.
Nie wydawała żadnego głosu. Była bardzo spokojna. Wokół Niej zdawało się, że widzę jakąś «świętą ciszę». Nie: słyszę, ale widzę… Poprosiłem, aby otworzyła oczy. Nie miała już sił. Od ponad tygodnia organizm nie przyjmował żadnych pokarmów. Ledwo uchyliła powieki. Wiedziałem, że mnie słyszy. Pomodliliśmy się głośno z siostrą piątą tajemnicą bolesną, której nadałem tytuł: zwycięstwo na krzyżu.
Modlitwę przedłużyliśmy o Koronkę.
Nie pomyślałem wcześniej o gromnicy, ale miałem za to oryginalny paschalik.
Na ostatnią dziesiątkę Koronki włożyłem go Mamie do ręki i pomagałem przytrzymać. Następnie przyniosłem brewiarz i zacząłem modlić się psalmami z tekstów wspólnych o NMP.
Wszak była już Maryjna sobota.
A moja Mama nigdy nie rozstawała się z Maryją, zwłaszcza przez różaniec.
Zrobiło mi się nie do opisania dziwnie, gdy doszedłem do Psalmu 122: Ucieszyłem się, gdy mi powiedziano: „pójdziemy do domu Pana. Już stoją nasze stopy w twoich bramach, Jeruzalem”. Przecież to było o mojej Mamie. Tak czułem. Nagle coś jakby mnie unosiło w górę, jakbym nic nie ważył. Niesamowite! Pomodliłem się jeszcze Psalmem 127, jeszcze pieśnią z Listu św. Pawła do Efezjan i powiedziałem: «Mamuś, nadchodzi najważniejsza chwila. Pójdę się ładnie ubrać, a Ty poczekaj».
Z nieprawdopodobnym pokojem w sercu poszedłem do siebie, wziąłem prysznic, ubrałem się we wszystko świeże i czyste, włożyłem sutannę i wróciłem. Nachyliłem się nad Mamą i zameldowałem: jestem!
Następnie ciągnąłem: «Mamusiu, wiesz, bywa, że dziewczyny w dniu ślubu proszą, aby do ołtarza odprowadził je ojciec i tam przekazał córkę zięciowi. Nie jestem twoim ojcem, ale jestem twoim synem. Teraz odprowadzam Cię do bramy Raju i oddaję Cię samemu Bogu. Czy już widzisz Pana Jezusa? A Maryję? Czy już widzisz swoją Mamę? Pozdrów ją od wnuków, bo zginęła z rąk ukraińskich banderowców, zanim się urodziliśmy».
Siostra chyba się rozpłakała i na kilka minut wyszła. Zostaliśmy tylko sami.
Bardzo mi to odpowiadało. Moja Mama zawsze mi przykazywała, żebym był przy Jej śmierci i żebym trzymał Ją za rękę. Ja chwyciłem Ją za obie ręce i tak trwaliśmy do 5.55. Przez ledwie uchylone powieki patrzyła pięknie w dal.
Ona już widziała, na co ja jeszcze muszę nie wiadomo ile czekać. […]
To była piękna śmierć. Aż zazdrościłem.
Też bym tak chciał… Dopiero za kilka godzin, gdy zobaczyłem Ją w trumnie, ubraną tak, jak była na moim jubileuszu 40-lecia kapłaństwa 3 tygodnie temu, puściły się z oczu łzy.