Dwieście lat później

W NOWYM TESTAMENCIE WSZYSTKO PO STAREMU?
Historia o najstarszych kartach Biblii w koszu na śmieci obiegła świat
lotem błyskawicy. Do dziś powtarzana jest jako jedna z najbardziej niewiarygodnych
opowieści o odkryciach archeologii biblijnej.

KS. MARIUSZ ROSIK

Wrocław

Daniel B. Wallace wykłada Nowy Testament w Seminarium Teologicznym w Dallas. Urodzony w 1952 r. w Kalifornii, doktoryzował się właśnie w Dallas w roku 1995, a następnie prace badawcze kontynuował w Cambridge i Tybindze. We wrześniu 2002 r. założył w Teksasie niedochodową organizację o nazwie Centrum Badań Manuskryptów Nowego Testamentu (The Center for the Study of New Testament Manuscripts), której celem jest prezentacja greckiego tekstu Nowego Testamentu przez fotografowanie rękopisów. Zacznijmy jednak od początku…
Do Lengenfeld, oddalonego zaledwie około dwustu pięćdziesięciu kilometrów od Wrocławia, jedzie się około czterech godzin. To właśnie tu, w Lengenfeld, 18 stycznia 1815 r. przyszedł na świat późniejszy doktor honoris causa Uniwersytetu Wrocławskiego.
Minęło właśnie dwieście lat od jego narodzin. Lengenfeld to rodzinna miejscowość Konstantina von Tischendorfa, odkrywcy Kodeksu Synajskiego, najstarszego, pochodzącego z IV w. rękopisu całej Biblii w języku greckim. Wiosną 1844 r. niemiecki badacz wyruszył do Egiptu.
Po przybiciu statku do brzegów Aleksandrii podróżnik przedostał się do podnóży Synaju. Gdy Konstantin zapukał do furty klasztoru św. Katarzyny, mnisi przyjęli go z dużą życzliwością.
Płoną stare księgi
Sam klasztor nie płonął już jednak w tym czasie – jak przez wieki – ogniem wiedzy i naukowych badań.

Raczej płonęły w nim książki. Biblioteka była ponoć w opłakanym stanie. Cyryl, mnich opiekujący się woluminami, wystawił na środku sali kosz, do którego składał zniszczone i niewykorzystywane już księgi. Tischendorf tak wspomina tamte wydarzenia: „Podczas odwiedzin klasztoru w miesiącu maju roku 1844 dostrzegłem pośrodku wielkiej sali duży i szeroki kosz wypełniony starymi pergaminami. Bibliotekarz, który był człowiekiem dobrze poinformowanym, rzekł, iż dwie podobne sterty mocno nadwerężonych przez czas szpargałów już zostały oddane na pastwę płomieni.
Jakimż zaskoczeniem było dla mnie, gdym wśród tej sterty spostrzegł znaczną liczbę kart z fragmentami Starego Testamentu w grece, a manuskrypt ten wydał mi się jednym z najstarszych, jakie kiedykolwiek ujrzeć mi było dane”.
Historia o najstarszych kartach Biblii w koszu na śmieci obiegła świat lotem błyskawicy. Do dziś powtarzana jest jako jedna z najbardziej niewiarygodnych opowieści o odkryciach archeologii biblijnej. Byli uczeni, którzy oburzali się na synajskich mnichów za ich brak szacunku dla tekstów świętych. Byli badacze, którzy szczerze wątpili w taki przebieg wydarzeń, jaki przedstawił odkrywca. Byli wreszcie i tacy, którzy wprost zwracali się przeciw niemu, twierdząc, że kreuje się na bohatera.

W styczniu 1853 r. Tischendorf po raz drugi wybrał się do Egiptu. W klasztorze św. Katarzyny pojawił się w lutym. Ten pobyt w pewnym sensie okazał się bardziej pomyślny niż poprzedni. Poszukiwacz manuskryptów dotarł do większej ilości antycznych tekstów biblijnych niż kiedykolwiek. Nie udało mu się jednak znaleźć pozostałych kart cennego skarbu. Wyjątek stanowił niewielki skrawek zapisany z obydwu stron kilkoma zdaniami z Księgi Rodzaju. To znalezisko było niewielkie, jednak przekonało Tischendorfa, że „jego” manuskrypt był zapisem całej Biblii. Ja też mam Septuagintę W styczniu 1859 r. Tischendorf był gotowy do kolejnej podróży na Wschód. Gdy tam dotarł, po południu 4 lutego wybrał się na spacer wokół zabudowań klasztornych wraz z mnichem, który zajmował się zaopatrzeniem. Gdy powrócili do klasztoru, właśnie zachodziło słońce. Jego czerwona głowa chowała się za horyzontem, przynosząc ziemi długie cienie pobliskich drzew i budynków. Wszystko owiane zostało czerwoną poświatą. Robiło się chłodno. Mnich zaproponował odświeżający napój w jego celi. Gdy zasiedli przy prostym stole, podejmując wcześniej przerwany temat, zakonnik powiedział: „Ja też mam Septuagintę”. Mówiąc to, z szafy w narożniku celi wyjął zwój owinięty czerwonym materiałem i położył go przed Tischendorfem. Po rozwinięciu go wypieki pojawiły się na twarzy antykwariusza. Zobaczył przed sobą brakujące karty bezcennego manuskryptu! Losy Kodeksu Synajskiego Burzliwa historia odkrycia Kodeksu Synajskiego potoczyła się tak, że jego fragmenty znajdują się obecnie w czterech instytucjach. Największym szczęściarzem okazała się British Library: jest w posiadaniu trzystu czterdziestu siedmiu spośród około czterystu kart kodeksu. Pozostałe rozdzielone są pomiędzy Bibliotekę Uniwersytecką w Lipsku, Rosyjską Bibliotekę Narodową w Petersburgu oraz klasztor św. Katarzyny na Synaju.

Fragment odnalezionego
Kodeksu Synajskiego

Marzeniem wielu naukowców było złączenie wszystkich fragmentów w jedną całość. Przedsięwzięcie, które w realnym świecie jest praktycznie nie do zrealizowania, w świecie wirtualnym – we współpracy z założonym przez Wallace’a Centrum Badań Manuskryptów Nowego Testamentu – okazało się możliwe. Badacze z Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych, Rosji, Egiptu i Niemiec przystąpili do realizacji projektu, któremu nadano nazwę Codex Sinaiticus. Umowę o wzajemnej współpracy podpisano w marcu 2005 r. Współpraca ta miała polegać na konserwacji, sfotografowaniu, transkrypcji i publikacji on-line wszystkich posiadanych kart kodeksu. Prace trwały niemal dziesięć lat. Dziś nie tylko biblista, teolog, paleograf, ale każdy pasjonat może mieć pełny dostęp do bezcennego manuskryptu i jego transkrypcji. Na stronie internetowej codexsinaiticus.org można obejrzeć każdą kartę i każdy fragment pergaminu w dużej rozdzielczości. Co więcej, badacze udostępnili tłumaczenie poszczególnych kart na język angielski, tłumaczenia zaś na niemiecki, nowogrecki i rosyjski są w trakcie realizacji.

Za miesiąc w naszym cyklu:
Poszukamy odpowiedzi na pytanie:
„kiedy urodził się Jezus?”.