DZIĘKUJĘ CI, OJCZE, ZA ŻYCIE I ZA WIARĘ!

Pani Maria Marciniszyn urodziła się przed 90 laty, gdy kończył się dzień święta Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny – 21 listopada. Następnego dnia, 22 listopada, przypada wspomnienie św. Cecylii, patronki kościelnej muzyki i śpiewu. Śpiew towarzyszył Pani Marii w jej rodzinie każdego dnia, od „Kiedy ranne wstają zorze”, aż do „Wszystkie nasze dzienne sprawy”. Przez całe swe życie Pani Maria śpiewa na chwałę Bożą.

(red.)

MARIA MARCINISZYN

Kiedyś przypadkiem zagadnął mnie znajomy: „Pani Mario, jak to się dzieje, że w tym wieku (miałam wtedy już 80 lat) zachowała Pani taką formę i zdrowie?”. Zaskoczona tym pytaniem, niewiele myśląc, odpowiedziałam: „Ot, tak sobie żyję, pewnie na ulgowej taryfie”. Przyznam, że nie wiedziałam, dlaczego bez namysłu tak mu odpowiedziałam. I jakże dzisiaj przydała mi się ta niemal bezwiedna odpowiedź. No bo przeżyć 90 lat życia, w którym, od kiedy miałam 14 lat, trwały wojny, rzesze (ponoć tysiącletnie), wywózki na wschód i na zachód, okupacje zachodnia i wschodnia, i ta ich nienawiść do naszego Narodu – to chyba miało się wyjątkową taryfę ulgową od samego Boga Stworzyciela, że „włos z głowy nam ________________________

nie spadł” (tak nam śp. Tata często powtarzał: „Bez woli Boga włos ci z głowy nie spadnie”). Przeżyliśmy okupację niemiecką, uniknęliśmy przymusowej wywózki do Niemiec i na Syberię. Tylko mój biedny ojciec zginął z rąk bandytów UPA. Zrównali z ziemią nasze rodzinne gniazdo, cudem uniknęłyśmy z mamą śmierci od tych zdziczałych ludzi. Potem przeżyłyśmy front pod Mielcem, gdzie piloci niemieccy strzelali do nas z karabinów maszynowych i zrzucali na oślep bomby. Miałam wtedy 19 lat. Instynktownie szukałam kryjówki i wcisnęłam się w kąt izby. Gdy bomba spadła 20 kroków od nas, drewniana chata zatrzęsła się, ale poleciał tylko dach – mnie znów nie spadł włos z głowy. I tak wielokrotnie zdarzało mi się w życiu.

Jak wiadomo, gdy skończyła się okupacja niemiecka, zagarnęli nas „przyjaciele” od wschodu. W tym czasie wielu młodych ludzi uciekało na zachód. Moja starsza siostra i brat byli już w Anglii, więc marzyłam, aby się tam dostać. Nie udało się, zgarnęli nas i posadzili na półtora roku. Zdawało mi się, że już tym razem świat mi się na głowę zawalił. Zgłosiłam się do pracy w baraku, gdzie były cele dla wszelkich możliwych zawodów. Trafiłam do grupy więźniarek wykonujących swetry. Za ścianą tego baraku pracowali więźniowie krawcy, a między nimi, już od trzech i pół roku, mój przyszły mąż, Jurek. (Niezbadane są wyroki Twoje, Panie!). __________________________

Na zdjęciu autorka artykułu we wrocławskim marszu w obronie TV Trwam, 31 marca 2012 / Zdjęcie Damian Szpalerski

Zaświtało dla nas wreszcie słońce wolności. Gdy ukończyłam 28 lat, a mój Jurek 33, pobraliśmy się. Ślubu udzielił nam ks. Franciszek Rozwód, który ma dziś 104 lata i mieszka w Domu Księży Emerytów obok naszej katedry. Mój mąż wyremontował mieszkanie w starej kamienicy nad Odrą i tam zamieszkaliśmy na 39 m2 najpierw we dwoje, potem było nas czworo, a na ostatnie 12 lat zamieszkała z nami moja mama. Mąż pracował jako robotnik, choć miał przedwojenną maturę, ale po odbyciu kary 5 lat więzienia za to, że był „wrogiem ludu”, był jeszcze przez 5 lat pozbawiony praw obywatelskich, więc innej pracy dla takich w tym czasie nie było. Ja studiowałam zaocznie w Wyższej Szkole Rolniczej i wychowywałam nasze córki: Tatianę i Renatę. Po ukończeniu studiów zaczęłam pracować w Stacji Hodowli Roślin i dojeżdżałam do pracy 28 km przez 15 lat. ____________________________________

W roku 1976 dostaliśmy mieszkanie spółdzielcze przy ul. Kłodnickiej i od tego czasu należę do parafii naszych drogich Ojców Oblatów. W tym czasie nasza starsza córka wyjechała do Francji, gdzie nadal pracuje, a odwiedza mnie w czasie wakacji. Utrzymujemy stały kontakt telefoniczny.W roku 1981 nasza młodsza córka Renata wstąpiła do kontemplacyjnego zakonu Sióstr Karmelitanek Bosych na Zalesiu. Mąż był bardzo przeciwny jej decyzji, mówiąc: „Dziecko, co ty robisz, grzebiesz się żywcem…”, ale w końcu pogodził się i wystarczyły nam spotkania przy kracie raz w miesiącu. W roku 1976 dostaliśmy mieszkanie spółdzielcze przy ul. Kłodnickiej i od tego czasu należę do parafii naszych drogich Ojców Oblatów. W tym czasie nasza starsza córka wyjechała do Francji, gdzie nadal pracuje, a odwiedza mnie w czasie wakacji. Utrzymujemy stały kontakt telefoniczny.

Wiedziałam, że Renata modli się wraz ze swoimi siostrami o spowiedź dla Taty (40 lat zaniedbania). Po 12 latach wymodliły tę wielką łaskę, tuż przed jego odejściem do Nieba, jak wierzymy, bo zmarł w pierwszą sobotę miesiąca, 2 stycznia 1993 roku. Obecnie mieszka ze mną pani Weronika, za którą dziękuję Bogu jak za trzecią córkę. Mam czas na codzienną lekturę Pisma Świętego. Dziękuję Bogu za łaskę uczestniczenia we Mszy św. o godz. 9.00 i 18.00. Z wdzięcznością błogosławię dobre ręce kapłana, który codziennie podaje mi ten Boski Pokarm w odrobinie chleba. Czasem spotyka mnie zarzut, że „przesadzam”. Myślę, że są ludzie, którzy potrzebują więcej tego Bożego Chleba, który karmi i leczy. Jezus mówi: „Nie potrzebują lekarza, którzy są zdrowi, tylko ci, którzy się źle mają” i że przyszedł właśnie ze względu na grzeszników, a nie

sprawiedliwych. Jezus także mówi o Sobie, że „Syn Człowieczy przyjdzie o godzinie, której się nie spodziewamy”, więc trzeba być zawsze przygotowanym na to cudowne z Nim spotkanie.
To prawda, że czasami z trudem znoszę czas oczekiwania na to wymarzone Niebo, do którego odeszło już tylu członków mojej licznej rodziny, przyjaciół i znajomych, ale czuję, że mam tu jeszcze zadanie, które powinnam jak najlepiej wykonać. To zadanie polega przede wszystkim na modlitwie, bo przecież ani fizycznie ani umysłowo już nie mogę wiele zdziałać. A wiem, że wytrwała modlitwa z wiarą dokonuje cudów.

Dlatego jeszcze raz dziękuję Ci, Panie Boże, za wiarę i za moje długie życie z tą Twoją dla mnie „ulgową taryfą”.